Skarpetki z dziurami mojego dziecka

newskey24.com 18 godzin temu

Dziś znów miałam nieprzyjemne doświadczenie, które nie daje mi spokoju. Mój syn Marek z synową Kingą przyszli na obiad, a ja, jak zwykle, przygotowałam ucztę: żurek, schabowe, ziemniaki i surówkę – wszystko, co lubi. Ale gdy Marek zdjął buty w przedpokoju, omal nie zemdlałam – na obu jego skarpetach były ogromne dziury, z których bezwstydnie wystawały palce! Zamarłam jak rażona gromem. To mój syn, którego wychowywałam, ubierałam, uczyłam dbać o siebie, teraz chodzi w takich łachmanach? I gdzie, u licha, ma oczy jego żona? To już przekracza wszelkie granice! Wciąż nie mogę dojść do siebie i muszę to z siebie wyrzucić, bo inaczej eksploduję z oburzenia.

Ja, Halina Nowak, zawsze starałam się, aby Marek nie zaznał biedy. Szyłam mu koszule, kupowałam najlepsze buty, choćby gdy sama musiałam zaciskać pasa. Dorósł, został inżynierem, ożenił się z Kingą – dziewczyną, która wydawała mi się wtedy miła i gospodarna. Mają własne mieszkanie, oboje pracują, w teorii wszystko gra. Nie wtrącam się, ale czasem zapraszam na obiad, żeby się zobaczyć i poczęstować domowym jedzeniem. A tu proszę – trafiłam na widok jego skarpet! To nie są zwykłe dziury, to krzyk o pomoc, sygnał, iż w ich domu coś jest nie tak.

Wszystko zaczęło się, gdy weszli do mieszkania. Jak zwykle krzątałam się, rozstawiałam talerze, podgrzewałam kotlety. Marek zdjął buty i przypadkiem rzuciłam okiem na jego stopy. Najpierw pomyślałam, iż mi się wydaje – nie może być, żeby mój syn, zawsze schludny, nosił takie łachmany. Ale nie, to były skarpety, które wyglądały, jakby przetrwały wojnę – dziury po obu stronach, wytarte pięty, a palce błagały o wolność. Zdrętwiałam, choćby łyżka wypadła mi z ręki. Kinga, widząc moje spojrzenie, zaśmiała się: „Ojej, Halinko, to jego wina, sto razy mówiłam, żeby kupił nowe”. Jego wina? A ty, moja droga, na co patrzyłaś?

Przez cały obiad nie mogłam się skupić. Patrzyłam na Marka, który zajadał żurek, i myślałam: jak do tego doszło? Wychowywałam go przecież nie po to, żeby chodził jak żebrak. A Kinga gadała o pracy, jakby nic się nie stało. W końcu nie wytrzymałam: „Marku, synku, co z twoimi skarpetami? Toż to wstyd!” On się zmieszał, wzruszył ramionami: „Mamo, daj spokój, stare są, nie zdążyłem wyrzucić”. Nie zdążył? A Kinga dodała: „Halinko, on je sam zakłada, ja nie kontroluję jego szafy”. Nie kontrolujesz? A kto ma dbać o męża, jeżeli nie żona?

Starałam się panować, ale we mnie wszystko kipiało. Po obiedzie, gdy Kinga wyszła do salonu, szepnęłam do Marka: „Synu, brakuje wam złotych na skarpety? A może ktoś powinien je prać?” Machnął tylko ręką: „Mamo, nie zaczynaj, wszystko w porządku. Po prostu nie zauważyłem”. Nie zauważył? Te dziury widać z orbitu! Chciałam porozmawiać z Kingą, ale bałam się, iż znowu to zbagatelizuje. Zamiast tego sięgnęłam do szafy, wyjęłam parę nowych skarpet, które kupiłam Markowi na urodziny, i wcisnęłam mu: „Weź, włóż, bo aż oczy bolą”. Podziękował, ale widziałam, iż mu wszystko jedno.

Odprowadziłam ich do drzwi, ale nie mogłam zasnąć. W głowie kotłowały się myśli: jak to możliwe? Kinga pracuje, jest zmęczona, ale czy to usprawiedliwienie? W jej wieku też pracowałam, a jednak dbałam o dom, męża i dziecko. A ona nie może wrzucić kilku par do pralki albo kupić nowych? W sklepie jest ich mnóstwo, na każdą kieszeń! Czy teraz modne jest chodzenie w szmatach? Przypomniałam sobie, jak Kinga zawsze elegancka, z manicure, a mój syn – w skarpetach, które się rozpadają. To nie tylko skarpety, to symbol! Znak, iż najwyraźniej nie obchodzi ją mąż.

Następnego dnia zadzwoniłam do przyjaciółki, Wandy, żeby się wygadać. Wysłuchała i powiedziała: „Halina, to nie twoja sprawa. Są dorośli, sami się dogadają”. Dorośli? A kto się zajmie synem, jeżeli on chodzi jak włóczęga? Wanda dodała: „Może Kinga nie uważa tego za swój obowiązek. Teraz kobiety są inne”. Inne? Niech pracują, robią kariery, ale podstawowa troska o męża – to też już passé? Nie wymagam, żeby codziennie gotowała rosół, ale skarpety można przecież naprawić!

Postanowiłam porozmawiać z Kingą. Zaprosiłam ją na herbatę, bez Marka. Powiedziałam: „Kinga, wybacz, iż się wtrącam, ale jak możesz pozwalać, żeby Marek chodził w takich skarpetach? To twój mąż”. Zdziwiła się: „Halinko, on jest dorosły, sam decyduje, co zakłada. Mówiłam mu tysiąc razy, żeby kupił nowe”. Dorosły? A ty nie widzisz, iż on wygląda jak żebrak? Zasugerowałam, iż żona powinna dbać o takie rzeczy, ale ona tylko się uśmiechnęła: „Mamy równouprawnienie, nie kontroluję jego garderoby”. Równouprawnienie? Czyli jeden w łachmanach, a druga w nowych butach?

Teraz zastanawiam się, co robić. Część mnie chce kupić Markowi zapas skarpet i prać je sama, żeby się nie kompromitował. Ale druga część wie: to nie moja sprawa. Sami muszą to ogarnąć. Zaproponowałam Markowi: „Synu, jeżeli macie kłopoty z groszem, powiedz, pomogę”. Roześmiał się: „Mamo, jest okej, po prostu stare, wyrzucę”. Wyrzucę? A co stoi na przeszkodzie zrobić to teraz? Nie wiem, jak dotrzeć do Kingi. Może naprawdę uważa, iż to nie jej zmartwienie. Ale boli mnie, widząc syna w takim stanie. Jakbym gdzieś zawaliła, nie nauczyła go dbać o siebie.

Na razie staram się nie wtrącać. Zapraszam ich na obiady, podsuwam Markowi nowe skarpety, ale w środku wciąż wrze. To nie tylko dziury – to znak, iż w ich rodzinie coś jest nie tak. Nie wiem, jak to naprawić, nie rujnując relacji. Ale jedno wiem na pewno: mój syn zasługuje na więcej niż chodzenie z dziurami. A Kinga niech się zastanowi, co to znaczy być żoną. Czy to też muszę za nią zrobić?

Idź do oryginalnego materiału