Skarbnica czarnej porzeczki

polregion.pl 1 tydzień temu

Garść czarnej porzeczki

Irena nie przygotowywała się szczególnie do Świąt. Córka oznajmiła, iż wyjedzie do przyjaciół na działkę. A jej samej czegoż więcej trzeba? Upiecze pierogi, zrobi sałatkę jarzynową. Obejrzy trochę telewizję i pójdzie spać. A tam i córka wróci.

Kiedy żył Arkadiusz, zbierali się w większym gronie. Posiedzą chwilę przy stole, wypiją, przekąszą, obejrzą świąteczny koncert, a potem na dwór, z petardami i zimnymi ogniami. Wodzili korowód wokół choinki na rynku, śpiewali kolędy, a jeżeli zebrało się więcej ludzi, urządzali proste konkursy. choćby młodszych rozkręcali swoją zabawą.

Irena otarła łzę. Minęły już prawie trzy lata, odkąd odszedł Arkadiusz, a ona wciąż nie może się przyzwyczaić. I raczej nigdy się nie pogodzi z tą stratą.

Zdjęła z półki oprawioną w ramkę fotografię męża. Zmrużone oczy, ledwie zaznaczony uśmiech na ustach. Uwielbiała to zdjęcie, takie samo zrobiła na nagrobek. Kiedy przychodziła na cmentarz, wpatrywała się uważnie w twarz na fotografii. Wydawało jej się, iż Arkadiusz wita ją raz z jednym, raz z innym wyrazem twarzy: czasem uśmiechał się, ciesząc się na jej widok, czasem miał surowy wygląd, gdy zbyt długo nie odwiedzała grobu.

Wiedziała, iż to niemożliwe. Ale za każdym razem, podchodząc do pomnika, zastanawiała się, jakim wyrazem twarzy Arkadiusz ją tym razem powita.

— Źle mi bez ciebie, Arku. Żeby choć wnuki były, byłaby jakaś troska. Tylko iż Julka nie śpieszy się z zamążpójściem. Od kiedy jej chłopak ożenił się z jej koleżanką, boi się nowych związków. Ostatnio jednak chodzi jakaś rozpromieniona. Może i jest już ktoś, ale milczy, nie mówi. A ja się nie wtrącam…

Usłyszała, jak w przedpokoju zatrzasnęły się drzwi, więc gwałtownie odstawiła fotografię na półkę.

— Mamo, jesteś w domu? — rozległ się dźwięczny głos Julii z korytarza.

— A gdzieżby indziej? Czemu tak wcześnie? — Irena wyszła córce naprzeciw.

— No, wyprosiłam się wcześniej z pracy. Kolacji nie jadłam. Zaraz się spakuję i jadę. Zatrzymają się po mnie Wika z mężem.

— A czemu nagle? Mieliście jechać dopiero trzydziestego pierwszego? — zaniepokoiła się Irena.

— Tak, ale z Wiką uznałyśmy, iż trzeba napalić w domku, wszystko przygotować, choinkę ściąć i przystroić… — Julia opowiadała podekscytowana, pakując jednocześnie rzeczy do torby. — Aha, ładowarki nie zapomniałam. O, a buty… Lokówkę jeszcze. — Przyniosła z łazienki lokówkę i włożyła ją do podróżnej torby.

— No, chyba wszystko. Wybacz, mamo, iż zostawiam cię samą w taki czas. Poszłabyś do kogoś w gości.

— Nigdzie nie pójdę. Nie interesują mnie już te wszystkie zamieszania. A kiedy wrócisz? — spytała Irena.

— Trzeciego albo czwartego. Jak wyjdzie. — Oczy córki błyszczały.
Irena dawno nie widziała jej taką. „Na pewno jest ktoś nowy w tej ich wesołej paczce. Dobrze by było”.

Za oknem rozległ się klakson.

— No to lecę, mamusiu. — Julia cmoknęła Irenę w policzek, narzuciła płaszcz i wybiegła za drzwi.

Irena rozejrzała się po przedpokoju, czy córka nie zapomniała ciepłego szalika i czapki. Nie, wszystko zabrała. Wróciła do pustego pokoju, znów spojrzała na zdjęcie Arkadiusza.

— No i córka pojechała. Ach, Arku, jakże wcześnie odszedłeś… — westchnęła.
Arkadiusz patrzył na nią, mrużąc oczy, i uśmiechał się.

Irena postanowiła czymś się zająć. Otworzyła szufladę komody. Leżały tam różne papiery. Trzeba je przejrzeć, bo w takim bałaganie niczego nie znajdzie.

Przeglądała dokumenty, niepotrzebne wrzucała do kosza, ważne odkładała do szuflady. Znalazła małą kartkę z adresem napisanym koślawym pismem. To przecież adres Iwana, przyjaciela Arkadiusza. Od razu napłynęły wspomnienia…

Poznała Iwana na urodzinach znajomych. Chodzili razem do kina kilka razy. A pewnego dnia przyszedł z kolegą. Na widok Arkadiusza serce Ireny zabiło mocniej. Od razu pojawiła się między nimi wzajemna sympatia.

Gdy Iwan zauważył, iż Irena wyraźnie woli Arkadiusza, po prostu się wycofał. Był dobrym przyjacielem. Irena nigdy nie żałowała, iż wybrała spośród dwóch kolegów Arkadiusza i wyszła za niego.

Niedługo potem ożenił się też Iwan. Ale coś się nie układało między nim a żoną, rozstali się. Iwan wyjechał do wsi trzysta kilometrów od miasta. Został mu tam dom po jakichś krewnych. Kilka razy Irena z Arkadiuszem i małą Julką odwiedzali go.

Iwan otwarcie zazdrościł im szczęścia i nie krył tego. Mówił półżartem, iż jeżeli Arkadiusz ją skrzywdzi, ma do niego przyjechać. Arkadiusz nie był zazdrosny, tylko się uśmiechał. Bywało różnie, kłócili się, jak to w życiu, ale zawsze gwałtownie się godzili i myśli o rozwodzie choćby nie było.

„Iwan przyjechał na pogrzeb. Nie pamiętam, czy wysłałam mu telegram. Może Julia? Byłam wtedy jak w jakimś otępieniu z żalu. Namawiał mnie, żebym przyjechała do niego, żeby się uspokoić, oderwać. Ale nie mogłam. Często chodziłam na cmentarz. A do Iwana jakoś nie mogłam się zebrać”.

Zamknęła szufladę, usiadła na kanapie z adresem w ręku.

— Arku, może jednak pojechać do Iwana? Nie masz nic przeciwko? — Wydawało jej się, iż Arkadiusz na zdjęciu patrzy z aprobatą.

Irena zadzwoniła na dworzec, sprawdziła rozkład autobusów i zaczęła wyrabiać ciasto na pierogi. Z pustymi rękami nie wypada jechać w gości. A kto Iwanie upiecze pierogów? Pracowała do późnej nocy. Ze zmęczenia gwałtownie i mocno zasnęła.

O dziewiątej rano już siedziała w autobusie i wyobrażała sobie, jak Iwan się ucieszy, jak będą wspominać młode lata… I niepostrzeżenie zasnęła.

Obudził ją hałas. W autobusie zostało kilka osób, większość wysiadła po drodzeIrena obudziła się z uśmiechem, trzymając w dłoniach gorącą herbatę, a za oknem padał pierwszy śnieg, jakby Arkadiusz przysyłał jej znak, iż wszystko będzie dobrze.

Idź do oryginalnego materiału