**Pudełko z pierścionkiem**
Ania i Bartek przyjaźnili się od podstawówki. Mieszkali w tym samym bloku, w sąsiednich klatkach, chodzili do jednej klasy. Przez pierwsze dwa lata nauki babcia Bartka odbierała ich ze szkoły. Mama Ani pracowała na zmiany, a ojciec często wyjeżdżał w delegacje.
— Aniu, chodź do nas, nakarmię cię obiadem — oferowała za każdym razem babcia Bartka.
Podchodząc do bloku, Ania z drżeniem serca czekała, czy babcia znów ją zaprosi. Z przyjemnością jadła aromatyczny barszcz, kotlety z ziemniakami albo makaron z parówką.
— Znów nic nie jadłaś? Dla kogo ja gotuję? Jakbyś w domu głodowała — irytowała się mama, wieczorem zaglądając do lodówki.
Ania tłumaczyła, iż samotne jedzenie jest nudne, a babcia ją zaprosiła i nie mogła odmówić. Ale od trzeciej klasy przenieśli się na popołudniową zmianę. Babcia przestała zapraszać Anię, bo mama czekała na nią w domu. niedługo w ogóle przestała ich odprowadzać.
— Coś ty. Czy ja jestem malutki? Nikt już nie chodzi po dzieci, tylko po mnie. Wstyd — odparł Bartek, gdy Ania zapytała, dlaczego babcia nie przychodzi.
Ania zauważyła, iż Bartek nie czeka już na nią w szatni, ucieka, zanim się ubierze. Albo szedł z kolegami, ignorując Anię, która wlokła się z tyłu.
W szkole też jej unika. Wszystko przez chłopaków, którzy dokuczali, iż są „parą”. Ania dąsała się na Bartka. Gdy prosił o odpisywanie zadań, odmawiała, dumnie unosząc podbródek.
W liceum większość kolegów zaczęła się spotykać z dziewczami. Bartek przestał się krępować. Znów wracali razem. Często wpadał do niej, żeby odpisać pracę domową albo przygotować referat.
Pewnego dnia Ania wróciła ze szkoły i zastała mamę w łzach.
— Coś się stało z tatą? — przestraszyła się.
— Stało. Zostawił nas. Poszedł do innej. Oby mu wszystko odsochło…
Od tamtej pory mama zamknęła się w sobie, płakała albo siedziała wpatrzona w ścianę. Atmosfera w domu stała się nie do zniesienia. Ania nie miała ochoty wracać. A Bartkowa babcia zachorowała — zapominała choćby o jedzeniu. Bartek musiał pilnować jej do powrotu rodziców z pracy, żeby nie wyszła i nie zgubiła się. Spotykali się tylko w szkole.
Przed maturą wszyscy gadali o studiach. Ania wiedziała, iż nie stać ich na uczelnię, więc od razu poszła do technikum. Bartek dostał się na uniwersytet.
Teraz widywali się rzadko, tylko gdy przypadkiem spotkali się na ulicy. Na początku wymieniali parę słów. Potem tylko się witali. Czasem Ania widziała Bartka z dziewczyną. Udawał, iż jej nie zauważa.
Ania była zazdrosna, zła i urażona. Bartek jej się podobał. Nie wiedziała, czy to miłość, czy przyjaźń, ale widok go z inną bolał.
Na ostatnim roku do technikum przyszedł nowy nauczyciel, świeżo po pedagogice. Wstydził się, unikał patrzenia na dziewczyny. Nosił grube okulary w czarnej oprawie.
Pewnego razu wiosną lunął gwałtowny deszcz. Ania nie wzięła parasola. Stała pod daszkiem, czekając, aż ulewa minie.
Wyszedł pan Marek, wyjął z torby parasol.
— Kowalska, daleko mieszkasz? — zapytał.
— Cztery przystanki autobusem — odparła.
— Mam samochód, mogę podwieźć — zaproponował.
— Nie trzeba, panie Marku. Zaraz przestanie — odmówiła.
— Wątpię. Chodź. — Przykrył ją parasolem i podeszli do srebrnej Skody.
Pan Marek usiadł za kierownicą i zdjął okulary.
— Pan bez okularów prowadzi? — spytała Ania, zerkając na niego.
Uśmiechnął się.
— To tylko zwykłe szkła. Noszę je dla powagi — szepnął konspiracyjnie. — Tylko między nami, dobrze?
— Dobrze — odparła.
„Wcale nieźle wygląda bez nich” — pomyślała.
— Podoba ci się nauka? Będziesz zdawać na studia czy do pracy? — spytał, przechodząc nagle na „ty”.
Ania też kilka razy zwróciła się do niego po imieniu. W końcu był tylko kilka lat starszy.
Pod blokiem wysiadł, żeby ją odprowadzić pod parasolem, choć deszcz już prawie ustał.
Potem jeszcze ją podwiózł. Zrozumiała, iż specjalnie na nią czekał. Kilka razy poszli choćby do kina, jedli lody w kawiarni. Zawsze mówiła do niego „panie Marku”. W garniturze i okularach wyglądał poważnie. Schlebiało jej, iż nauczyciel się nią interesuje. Koleżanki zazdrościły.
Pewnej niedzieli przyszedł do nich z kwiatami i czekoladkami. Przy herbacie mama wypytywała o pracę, studia, dlaczego został nauczycielem. Ania milczała, wpatrzona w stół.
— Ania niedługo szuka pracy — wtrąciła mama.
— Właśnie dlatego przyszedłem — odparł. — Od nowego roku zwalnia się etat w technikum. Chciałem zaproponować Ani. Uczy się dobrze, ma szansę zostać.
— Słyszysz, Aniu? — ucieszyła się mama.
— Nie chcę uczyć. To nie dla mnie — spojrzała mu prosto w oczy.
Zakłopotany sięgnął po okulary, zapominając, iż ich nie ma.
— Przyszedłem adekwatnie… — odkaszlnął. — Pani Ewo, przyszedłem prosić o rękę Ani.
Mama oniemiała, potem spojrzała na córkę.
— Rozumiem, iż to nagłe. Możecie się zastanowić. Mam samochód, stary, ale nowy kupię. Mieszkanie. Ani niczego nie zabraknie — mówił szybko, głównie do mamy.
— To takie niespodziewane. Aniu, czemu milczysz? — mama wciąż coś mówiła.
„Chociaż pudełko z pierścionkiem by się przydało” — pomyślała, ale milczała. „Niezdara. Tak się nie oświadcza.” Marzyła o romantycznym wyznaniu, a nie o herbacie i planach na przyszłość.
Oboje — narzeczony i mama — wpatrywali się w nią.
— Muszę pomyśleć — wreszcie wydukała.
Mama delikatnie wyprowadziła gościa.
— Naprawdę ci się podoba? — spytała po powrocie.
Ania wzruszyła ramionami.
— Ale ma mieszkanie, samochód. Może warto się zgodzić — dodała.
Co tu myśleć? Ania nie zamierzała wychodzić za mąż, zwłaszcza za niezdarę, który nie potrafił się oświadczyć.
— A, zapomniałam. Spotkałam mamę BartkaParyż się śmiał z ich skromnego ślubu, ale gdy Egor w końcu wyciągnął pudełko z pierścionkiem pod kapiącym woskiem świec, Ania wiedziała, iż to właśnie tak miało być.