Siostry, które zdradziła krew
Zawsze wierzyłam, iż rodzina to podpora. Że rodzona siostra to ta, która pierwsza poda ci rękę, gdy cały świat się odwróci. Ale widocznie się myliłam. Najboleśniejsza zdrada przyszła nie od obcych. Przyszła od Larysy. Od mojej własnej siostry.
Byłyśmy zupełnie inne. Ja – starsza. Zawsze poważna, opanowana, spokojna. Ona – młodsza, roztrzepana, z temperamentem. W dzieciństwie kryłam ją przed rodzicami, wyciągałam z tarapatów, pomagałam w lekcjach. Później – z dyplomem, z pracą. Ale przede wszystkim – z mieszkaniem.
Mieszkanie, w którym obie dorastałyśmy, zostało po śmierci rodziców. Trzy pokoje w centrum Warszawy – spadek wart majątek. Papiery były na mnie, ale nigdy nie uważałam go za wyłącznie swój. Umówiłyśmy się z Larysą: będzie tam mieszkać, dopóki nie wyjdzie za mąż, a ja tymczasowo wynajmę coś innego, żeby nie przeszkadzać. Dostałam wtedy dobrą pracę na Pradze, więc pomyślałam – niech tak będzie. Wrócę później. Przecież rodzina.
Ale „tymczasowo” przeciągnęło się na lata. Larysa wyszła za mąż, urodziła, potem się rozwiodła. Znów przyprowadziła innego mężczyznę. Gdy sugerowałam, iż chcę wrócić, przerywała mi:
— No co ty, przecież to dla ciebie za duże! A mnie z synem i tak ciasno…
I to było zawsze z tym sztucznym, słodkim uśmiechem. A gdy spytałam wprost, nagle powiedziała:
— Tak w ogóle, to mieszkanie też jest moje. Obie tu dorastałyśmy. I mama zawsze mówiła, iż wszystko po równo. To ty tylko pierwsza załatwiłaś papiery.
To był cios. Nigdy nie byłam chciwa. Ale usłyszeć to… od Larysy?
Złożyłam pozew. Po miesiącu dostałam wezwanie – pozew wzajemny. Wynajęła prawnika. Wygrzebała stare pokwitowania, znalazła świadków. Próbowała udowodnić, iż podobno obiecałam jej „odstąpić” mieszkanie. choćby podrobiła jakieś listy, w których niby zrzekłam się praw. Wtedy po raz pierwszy poczułam – siostra przestała być siostrą.
Sąd ciągnął się pół roku. Udowadniałam oczywistość. A Larysa się uśmiechała, przychodziła z synkiem i mówiła: „Ja tylko bronię interesów dziecka”. Jakbym ja była wrogiem, a nie ciotką tego chłopca.
Gdy zapadł wyrok na moją korzyść, nie poczułam radości. Tylko pustkę. Wróciłam do swojego mieszkania – a tam wszystko było obce. Meble, zapachy, ściany. Jakbym była gościem w domu, w którym kiedyś żyłam.
Dwa dni później przyszedł kurier. Przyniósł list. Od Larysy. Było tam jedno zdanie: „Nie przegrałaś ze mną – przegrałaś rodzinę”.
I wiesz, co było najbardziej bolesne? Że miała rację. Naprawdę straciłam rodzinę. Ale nie dlatego, iż chciałam pieniędzy czy metrów kwadratowych. Tylko dlatego, iż pewnego dnia postanowiłam walczyć o swoje. I wtedy zrozumiałam: krew nie zawsze oznacza bliskość. Czasem rodzona siostra jest gorsza niż wróg.