Siostra, którą nienawidziłam od zawsze

newsempire24.com 4 dni temu

“Doprawdy jej nie dotykaj!” – zapiszczała Zosia, wydzierając z rąk starszej siostry porcelanową lalkę o złocistych lokach. – “Mamo! Hania znów bierze moje zabawki!”
“Nie bądź taka pazerna!” – odcięła się ośmioletnia Hania, choć jednak lalkę puściła. – “Co za księżniczka się znalazła!”
“Dziewczynki, co to za wrzaski od samego rana!” – Elżbieta Kowalska wyjrzała z kuchni, ocierając dłonie o fartuch. – “Hania, zostaw siostrę w spokoju. Masz pełno swoich zabawek.”
“Moje są wszystkie stare, a jej nowe!” – oburzyła się Hania. – “To niesprawiedliwe!”
“Bo jestem młodsza” – z satysfakcją odparła Zosia, przyciskając lalkę do piersi. – “Mama sama tak mówiła.”
Hania zacięła zęby i milczała. Tak, mama rzeczywiście tak mówiła. I babcia też. I ciocia Jadzia. Wszyscy wokół tylko powtarzali: “Zosieńka mała, trzeba jej ustąpić”, “Zosieńka chorowita, trzeba ją oszczędzać”, “Zosieńka taka grzeczna dziewczynka”. A Hania? Hania duża, Hania silna, Hania musi rozumieć. Zawsze musi rozumieć i ustępować.
“Idźcie jeść śniadanie” – zmęczonym głosem powiedziała matka. – “I siostrę zawołaj.”
W szkole Hania starała się zapomnieć o domowych kłopotach, ale choćby tam ścigał ją duch młodszej siostry. Pani Nowak, nauczycielka, często pytała, jak się miewa Zosieńka, czy nie choruje, czy niedługo pójdzie do pierwszej klasy. “A ty, Haniu, pomagasz siostrzyczce przygotować się do szkoły?” – spytała raz po lekcji.
“Pomagam” – skłamała Hania.
W istocie nie cierpiała tych lekcji. Zosia grymasiła, nie chciała uczyć się liter, narzekała, iż jest zmęczona. A mama za każdym razem powtarzała: “Czego się do niej czepiasz? Widzisz, iż dziecko zmęczone.” – “Zosiu, litera “A” pisze się nie tak!” – złościła się Hania, ścierając krzywo namazany zawijas. – “Patrz, jak trzeba!”
“Nie chcę!” – biadoliła siostra. – “Ręka mnie boli!”
“Nic cię nie boli! Po prostu jesteś leniwa!”
“Mamo! Hania mnie przezywa!” – wrzeszczała natychmiast Zosia.
I mama, rzecz jasna, beształa Hanię. Zawsze beształa Hanię.
Gdy Zosia poszła do szkoły, Hania miała nadzieję, iż siostra wreszcie zrozumie, jak to jest – uczyć się, starać, dostawać pały i tróje. ale nic z tego. Zosia uczyła się łatwo, dostawała same piątki, a nauczyciele ją uwielbiali. “Jaka twoja siostra jest zdolna!” – zachwycała się wychowawczyni Hani. – “Prawdziwa prymuska rośnie. A ty powinnaś się od niej uczyć, jak trzeba się przykładać.” Hania milczała, zaciskając pięści. Co tu powiedzieć? Że Zosia nie jest zdolna, tylko ma szczęście? Że wszystko dostaje się jej bez wysiłku? A Hania musiała wkuwać do nocy, by dostać choć czwórkę.
W domu też nie było spokoju. Zosia rosła na prawdziwą piękność – jasnowłosą, niebieskooką, o delikatnej cerze. Sąsiadki oniemiały na jej widok: “Oj, jaka kruszynka! Prawdziwy aniołek!” A Hania? Hania była przeciętna. Nie piękność, nie brzydula – najzwyklejsza dziewczyna z kasztanowymi włosami i szarymi oczami. Takich – miliony. “Nasza Zosieńka będzie aktorką” – rozmarzonym tonem mówiła mama, czesząc córce włosy. – “Albo modelką. Z taką urodą grzech nie wykorzystać.” Hania udawała, iż nie słyszy, ale każde słowo bolało jak nóż. Więc z niej to grzech nie wykorzystać urody? Więc z niej nic porządnego nie wyrośnie? “A ja będę lekarzem” – cicho rzekła pewnego dnia.
“Lekarzem?” – zdziwiła się mama. – “Taaak, jeżeli się uda. Trzeba się dobrze uczyć.”
*Jeśli się uda*. Nie “na pewno zostaniesz” czy “na pewno ci się uda”, ale *jeśli się uda*. Jakby mama wcale w nią nie wierzyła.
Zosia tymczasem rosła i piękniała. W starszych klasach już się za nią uganiali chłopcy. Kokietowała, strzelała oczkami, dostawała prezenty i kwiaty. Hania obserwowała to z goryczą i zazdrością. “Patrz, jakie kolczyki podarował mi Adam!” – szczebiotała Zosia, kręcąc się przed lustrem. – “Mówi, iż pasują do koloru oczu!” – “Ładne” – przecisnęła Hania przez zęby. A przecież ona też marzyła, by ktoś ob
Nagle Iga wyciągnęła rękę i powiedziała cicho: “Chodź, pomogę Ci posadzić te rododendrony, skoro masz teraz takie bolące kolana, siostro”, a ja zrozumiałam, iż prawdziwa siła rodziny tkwi w tych zwykłych, wspólnych chwilach, gdy zamiast rywalizować, po prostu sobie pomagamy.

Idź do oryginalnego materiału