— No to idę… Kasia.
— Idź.
— Wychodzę, Kasia, słyszysz?
— Idź, Wojtek, idź.
Dopiero gdy drzwi zatrzasnęły się za Wojtkiem, Katarzyna puściła wodze łzom. Siedziała w starym fotelu, który dostała jeszcze od babci, podciągając kolana do klatki piersiowej, i płakała. Cicho, jak w dzieciństwie, kiedy bała się, iż ktoś ją usłyszy. Płakała, aż zaczęła łkać jak mała dziewczynka.
Jak żyć dalej? Bez Wojtka? Bez człowieka, z którym dzieliła tyle lat?
Kasia wstała, by przygotować obiad, ale zatrzymała się. Po co? Wojtka przecież nie było. Jaki w tym sens? Runęła z powrotem w fotel, a łzy znów popłynęły strumieniem.
Ale wtedy przypomniała sobie o dzieciach. niedługo wróci córka Basia, studentka, głodna po wykładach. Potem przyjdzie syn Tomek, spóźni się z treningu. Oni przecież są głodni, trzeba ich nakarmić. Kasia zmusiła się do wstania, otarła łzy i poszła do kuchni.
Wspominając lata z Wojtkiem, znów wybuchnęła płaczem. Jak? Jak żyć bez niego?
Wieczorem dzieci, jak zwykle, wpadły do domu z hałasem, przepychając się i żartując ze sobą. Ale niedługo zauważyły nieobecność ojca.
— Mamo, gdzie tata? W delegacji? — spytała Basia.
— No właśnie, gdzie on jest? — podchwycił Tomek.
Kasia nie wytrzymała. Łzy znów popłynęły, osunęła się na krzesło i zaczęła szlochać.
— Mamo, co się stało? Jest w szpitalu? — zaniepokoiła się Basia.
— Nie… odszedł… — wykrztusiła Kasia. — Na zawsze… do innej kobiety.
— Co? — krzyknęli chórem dzieci. — Mamo, to żart?
Ale to nie był żart.
Tomkowi zadrżała warga. Choć był sportowcem, w swoich trzynastu latach wciąż pozostawał dzieckiem. Bezradnie patrzył to na matkę, to na siostrę, gotowy wybuchnąć płaczem.
— Dobra — Basia stanowczo przetarła czoło. — Tomek, idź do łazienki, umyj się i rób lekcje. Mamo, dość już tego rozklejania. Trzeba pomyśleć, co dalej.
Basia była opanowana, szybka, zdecydowana. Tomek, nie sprzeciwiając się, posłuchał.
Później Basia weszła do pokoju brata.
— Płaczesz?
Tomek pokręcił głową, nie podnosząc wzroku.
Basia przytuliła go, pogładziła po włosach.
— Przejdziemy przez to, Tomku. Słyszysz? My jesteśmy rodziną, a on tam sam. Jemu jest gorzej.
— Mam mu współczuć? — wykrzyknął Tomek przez łzy.
— Współczuć? To pomysł. Będziemy szczęśliwi, najszczęśliwsi na świecie. A on jeszcze zrozumie, jaką popełnił pomyłkę.
Uspokoiwszy brata i matkę, Basia wyszła do łazienki i tam wreszcie dała upust łzom. Jak? Jak ich tata, najlepszy ojciec pod słońcem, mógł tak postąpić? Nie przystojniak, zwykły facet z nadwagą, którego mama rozpuściła swoimi pierogami. Poczucie humoru — przeciętne, tylko mama śmiała się z jego żartów. Jeździł starym samochodem, który sam naprawiał. Pracował jako kierownik małego działu w fabryce, zarabiał skromnie.
Ale w ich rodzinie zawsze było dobrze. Basia chwaliła się koleżankom, iż jej ojciec to jedyny, który dochował wierności żonie. A okazało się, iż nie…
Łzy płynęły, Basia zmywała je zimną wodą.
Życie toczyło się dalej, spokojnie, ale już bez ojca. Słowo „tata” zniknęło z ich słownika. Mówili „on” lub „ojciec”, i to coraz rzadziej.
Pewnego dnia Basia usłyszała za sobą:
— Baska, Baska, zaczekaj!
Obróciła się. Biegł za nią ojciec — nieporadny, w ciasnym garniturze, z krawatem, który zdawał się go dusić.
Basia odwróciła się i przyspieszyła kroku.
— Córeczko, zaczekaj! — błagał.
— Czego chcesz? — rzuciła lodowato.
— Masz, pieniądze… weź — Wojtek podał jej paczkę banknotów. — Jest dużo. Wpadnij do nas, Baska. Lila, ona jest dobra, handluje futrami. Wybierzemy ci futro. I mamie na urodziny też, norkowe! Lila mi wszystko pozwala. niedługo znów lecimy do Grecji, po futra…
— Spadaj… w boru — odcięła Basia.
— Po co w boru, córeczko?
— Po futra. Na inne trzy litery nie mogę — wychowanie nie pozwala… tato.
Wojtek zastygł, jakby oblano go lodowatą wodą. Wiedział przecież, iż w domu brakuje pieniędzy. Żyli skromnie, a on… wdał się w romans z Lilą.
Wszystko zaczęło się od kolegi, Grzesia. Zaprosił Wojtka do swojej znajomej, a tam była Lila. Początkowo mu się nie spodobała — zbyt jaskrawa, wulgarna, duża jak niedźwiedzica. Patrzyła na niego, jakby chciała go połknąć. Wojtek posiedział chwilę i wrócił do domu.
Tamtego wieczoru pierwszy raz okłamał Kasię, mówiąc, iż został w pracy. Serce waliło, wstyd dusił. Kasia myślała, iż zachorował, ale on po prostu tak się wstydził, iż aż dostał gorączki.
Potem Grześ znowu namówił: „Na pół godziny!” I znów Lila.
— No co ty, Wojtek? Ona futra z Grecji przywozi, ma dwa stoiska na targu! Kupi Kasi futro, co tylko zechcesz!
— Po co mi to? Mam Kasię.
— No weź! Nudzi się samej. Co ci to szkodzi? Norkowe futro dla Kasi — chcesz?
— Chcę…
I poszedł. Potem jeszcze raz i jeszcze. To przeklęte futro. Sam nie wiedział, kiedy znalazł się z Lilą w łóżku. Płakał, jadąc do domu, tak było mu niedobrze i wstyd przed Kasią. A potem ona się dowiedziała… i nie wybaczyła. Kazała mu odejść.
Lila była wniebowzięta.
Wieczorem Basia była mroczniejsza niż chmura.
— Baska, on do ciebie przyszedł? — spytał Tomek, mamrocząc.
— A do ciebie?
Brat skinął głową.
— Powiedziałem, żeby się do mnie nie zbliżał. Nienawidzę go, zdrajca.
Basia skinęła.
Wojtek tęsknił.
— Co z tobą, Wojtusiu? — pytała Lila.
—— Dzieci nie chcą ze mną rozmawiać. Kasia też… Proponowałem im pieniądze, a oni… dumni. Wiem, iż im ciężko…
— No cóż, sama cię przecież wyrzuciła — wzruszyła ramionami Lila.
— Sama… Ale skąd wiedziała? Przecież wszystko robiliśmy potajemnie…
Lila wstała z przepastnego łóżka, jakiego Wojtek nigdy w życiu nie widział, postawiła kieliszek szampana na stolik. Często piła szampana i jadła truskawki, zmuszając i jego, choć on nie znosił szampana, a na truskawki miał alergię.
— To ja jej powiedziałam — rzuciła niedbale Lila.
— Jak powiedziałaś?
— No, tak po prostu. Nie wierzyła, więc opisałam twoje znamię i… iż płaczesz, kiedy… no, od emocji.
— Ty?! Po co, Lila?! Ona mnie wyrzuciła!
— Serio? A jak byś do mnie trafił? Wojtek, co ty? Gdzie?
— Do domu. Do żony, do dzieci.
— Przecież cię wyrzuciła, głuptasie!
— Nic, wybaczy. Błagać będę. Kasia jest dobra. A jak nie wybaczy — w klatce mieszkać będę.
— Wojtek, przecież myśmy jej futro kupili…
— Zatrzymaj sobie, Lilo. I nie szukaj mnie.
— Kasia, Kasiu…
— Wszystko powiedziałam, Wojtek.
— Wysłuchaj! Nie chciałem tego… Rozumiesz? Chciałem futro ci kupić, norkowe. To ten Grześ wszystko, powiedział, posiedź z nią, ona futrami handluje, dostaniesz futro… A ona potem ci powiedziała. Nie chciałem, ja tylko futro… na jubileusz… A ty mnie wyrzuciłaś.
— Idź, Wojtek.
— Siedzi? — pyta Kasia Basi.
— Siedzi, mamo. Deszcz zaczął, przemoknie.
— A niech go… Futro, mówi, chciał. Norkowe, na jubileusz.
— Zawołać go? — cicho pyta Basia.
— Nie wiem… Tomku, co ty na to? Zawołać ojca? Przeziębi się przecież.
Tomek milczy, tylko głośno pociąga nosem.
— No to wołajcie — postanawia Kasia. — Człowiek przecież, szkoda go.
Zawołali. Poili herbatą w kuchni, unikając wzroku.
— Wybaczcie… Kasia, wybacz… Dzieci, synku, córeczko, wybaczcie…
— My tu nic? — mówią dzieci. — Ty mamę skrzywdziłeś.
Potem płaczą wszyscy, tuląc się do siebie.
— Wojtek, a jaka ta Grecja? — pyta Kasia.
— Oj, Kasiu — ożywia się Wojtek, opowiadając o miejscach, których tak naprawdę dobrze nie widział.
Z Grzesiem już się nie przyjaźnił. A futro Kasi kupili później, na inny jubileusz. Z prawdziwej mory.