Sierść

newsempire24.com 1 dzień temu

— No to idę… Kasia.

— Idź.

— Wychodzę, Kasia, słyszysz?

— Idź, Wojtek, idź.

Dopiero gdy drzwi zatrzasnęły się za Wojtkiem, Katarzyna puściła wodze łzom. Siedziała w starym fotelu, który dostała jeszcze od babci, podciągając kolana do klatki piersiowej, i płakała. Cicho, jak w dzieciństwie, kiedy bała się, iż ktoś ją usłyszy. Płakała, aż zaczęła łkać jak mała dziewczynka.

Jak żyć dalej? Bez Wojtka? Bez człowieka, z którym dzieliła tyle lat?

Kasia wstała, by przygotować obiad, ale zatrzymała się. Po co? Wojtka przecież nie było. Jaki w tym sens? Runęła z powrotem w fotel, a łzy znów popłynęły strumieniem.

Ale wtedy przypomniała sobie o dzieciach. niedługo wróci córka Basia, studentka, głodna po wykładach. Potem przyjdzie syn Tomek, spóźni się z treningu. Oni przecież są głodni, trzeba ich nakarmić. Kasia zmusiła się do wstania, otarła łzy i poszła do kuchni.

Wspominając lata z Wojtkiem, znów wybuchnęła płaczem. Jak? Jak żyć bez niego?

Wieczorem dzieci, jak zwykle, wpadły do domu z hałasem, przepychając się i żartując ze sobą. Ale niedługo zauważyły nieobecność ojca.

— Mamo, gdzie tata? W delegacji? — spytała Basia.

— No właśnie, gdzie on jest? — podchwycił Tomek.

Kasia nie wytrzymała. Łzy znów popłynęły, osunęła się na krzesło i zaczęła szlochać.

— Mamo, co się stało? Jest w szpitalu? — zaniepokoiła się Basia.

— Nie… odszedł… — wykrztusiła Kasia. — Na zawsze… do innej kobiety.

— Co? — krzyknęli chórem dzieci. — Mamo, to żart?

Ale to nie był żart.

Tomkowi zadrżała warga. Choć był sportowcem, w swoich trzynastu latach wciąż pozostawał dzieckiem. Bezradnie patrzył to na matkę, to na siostrę, gotowy wybuchnąć płaczem.

— Dobra — Basia stanowczo przetarła czoło. — Tomek, idź do łazienki, umyj się i rób lekcje. Mamo, dość już tego rozklejania. Trzeba pomyśleć, co dalej.

Basia była opanowana, szybka, zdecydowana. Tomek, nie sprzeciwiając się, posłuchał.

Później Basia weszła do pokoju brata.

— Płaczesz?

Tomek pokręcił głową, nie podnosząc wzroku.

Basia przytuliła go, pogładziła po włosach.

— Przejdziemy przez to, Tomku. Słyszysz? My jesteśmy rodziną, a on tam sam. Jemu jest gorzej.

— Mam mu współczuć? — wykrzyknął Tomek przez łzy.

— Współczuć? To pomysł. Będziemy szczęśliwi, najszczęśliwsi na świecie. A on jeszcze zrozumie, jaką popełnił pomyłkę.

Uspokoiwszy brata i matkę, Basia wyszła do łazienki i tam wreszcie dała upust łzom. Jak? Jak ich tata, najlepszy ojciec pod słońcem, mógł tak postąpić? Nie przystojniak, zwykły facet z nadwagą, którego mama rozpuściła swoimi pierogami. Poczucie humoru — przeciętne, tylko mama śmiała się z jego żartów. Jeździł starym samochodem, który sam naprawiał. Pracował jako kierownik małego działu w fabryce, zarabiał skromnie.

Ale w ich rodzinie zawsze było dobrze. Basia chwaliła się koleżankom, iż jej ojciec to jedyny, który dochował wierności żonie. A okazało się, iż nie…

Łzy płynęły, Basia zmywała je zimną wodą.

Życie toczyło się dalej, spokojnie, ale już bez ojca. Słowo „tata” zniknęło z ich słownika. Mówili „on” lub „ojciec”, i to coraz rzadziej.

Pewnego dnia Basia usłyszała za sobą:

— Baska, Baska, zaczekaj!

Obróciła się. Biegł za nią ojciec — nieporadny, w ciasnym garniturze, z krawatem, który zdawał się go dusić.

Basia odwróciła się i przyspieszyła kroku.

— Córeczko, zaczekaj! — błagał.

— Czego chcesz? — rzuciła lodowato.

— Masz, pieniądze… weź — Wojtek podał jej paczkę banknotów. — Jest dużo. Wpadnij do nas, Baska. Lila, ona jest dobra, handluje futrami. Wybierzemy ci futro. I mamie na urodziny też, norkowe! Lila mi wszystko pozwala. niedługo znów lecimy do Grecji, po futra…

— Spadaj… w boru — odcięła Basia.

— Po co w boru, córeczko?

— Po futra. Na inne trzy litery nie mogę — wychowanie nie pozwala… tato.

Wojtek zastygł, jakby oblano go lodowatą wodą. Wiedział przecież, iż w domu brakuje pieniędzy. Żyli skromnie, a on… wdał się w romans z Lilą.

Wszystko zaczęło się od kolegi, Grzesia. Zaprosił Wojtka do swojej znajomej, a tam była Lila. Początkowo mu się nie spodobała — zbyt jaskrawa, wulgarna, duża jak niedźwiedzica. Patrzyła na niego, jakby chciała go połknąć. Wojtek posiedział chwilę i wrócił do domu.

Tamtego wieczoru pierwszy raz okłamał Kasię, mówiąc, iż został w pracy. Serce waliło, wstyd dusił. Kasia myślała, iż zachorował, ale on po prostu tak się wstydził, iż aż dostał gorączki.

Potem Grześ znowu namówił: „Na pół godziny!” I znów Lila.

— No co ty, Wojtek? Ona futra z Grecji przywozi, ma dwa stoiska na targu! Kupi Kasi futro, co tylko zechcesz!

— Po co mi to? Mam Kasię.

— No weź! Nudzi się samej. Co ci to szkodzi? Norkowe futro dla Kasi — chcesz?

— Chcę…

I poszedł. Potem jeszcze raz i jeszcze. To przeklęte futro. Sam nie wiedział, kiedy znalazł się z Lilą w łóżku. Płakał, jadąc do domu, tak było mu niedobrze i wstyd przed Kasią. A potem ona się dowiedziała… i nie wybaczyła. Kazała mu odejść.

Lila była wniebowzięta.

Wieczorem Basia była mroczniejsza niż chmura.

— Baska, on do ciebie przyszedł? — spytał Tomek, mamrocząc.

— A do ciebie?

Brat skinął głową.

— Powiedziałem, żeby się do mnie nie zbliżał. Nienawidzę go, zdrajca.

Basia skinęła.

Wojtek tęsknił.

— Co z tobą, Wojtusiu? — pytała Lila.

—— Dzieci nie chcą ze mną rozmawiać. Kasia też… Proponowałem im pieniądze, a oni… dumni. Wiem, iż im ciężko…

— No cóż, sama cię przecież wyrzuciła — wzruszyła ramionami Lila.

— Sama… Ale skąd wiedziała? Przecież wszystko robiliśmy potajemnie…

Lila wstała z przepastnego łóżka, jakiego Wojtek nigdy w życiu nie widział, postawiła kieliszek szampana na stolik. Często piła szampana i jadła truskawki, zmuszając i jego, choć on nie znosił szampana, a na truskawki miał alergię.

— To ja jej powiedziałam — rzuciła niedbale Lila.

— Jak powiedziałaś?

— No, tak po prostu. Nie wierzyła, więc opisałam twoje znamię i… iż płaczesz, kiedy… no, od emocji.

— Ty?! Po co, Lila?! Ona mnie wyrzuciła!

— Serio? A jak byś do mnie trafił? Wojtek, co ty? Gdzie?

— Do domu. Do żony, do dzieci.

— Przecież cię wyrzuciła, głuptasie!

— Nic, wybaczy. Błagać będę. Kasia jest dobra. A jak nie wybaczy — w klatce mieszkać będę.

— Wojtek, przecież myśmy jej futro kupili…

— Zatrzymaj sobie, Lilo. I nie szukaj mnie.

— Kasia, Kasiu…

— Wszystko powiedziałam, Wojtek.

— Wysłuchaj! Nie chciałem tego… Rozumiesz? Chciałem futro ci kupić, norkowe. To ten Grześ wszystko, powiedział, posiedź z nią, ona futrami handluje, dostaniesz futro… A ona potem ci powiedziała. Nie chciałem, ja tylko futro… na jubileusz… A ty mnie wyrzuciłaś.

— Idź, Wojtek.

— Siedzi? — pyta Kasia Basi.

— Siedzi, mamo. Deszcz zaczął, przemoknie.

— A niech go… Futro, mówi, chciał. Norkowe, na jubileusz.

— Zawołać go? — cicho pyta Basia.

— Nie wiem… Tomku, co ty na to? Zawołać ojca? Przeziębi się przecież.

Tomek milczy, tylko głośno pociąga nosem.

— No to wołajcie — postanawia Kasia. — Człowiek przecież, szkoda go.

Zawołali. Poili herbatą w kuchni, unikając wzroku.

— Wybaczcie… Kasia, wybacz… Dzieci, synku, córeczko, wybaczcie…

— My tu nic? — mówią dzieci. — Ty mamę skrzywdziłeś.

Potem płaczą wszyscy, tuląc się do siebie.

— Wojtek, a jaka ta Grecja? — pyta Kasia.

— Oj, Kasiu — ożywia się Wojtek, opowiadając o miejscach, których tak naprawdę dobrze nie widział.

Z Grzesiem już się nie przyjaźnił. A futro Kasi kupili później, na inny jubileusz. Z prawdziwej mory.

Idź do oryginalnego materiału