— Siedzisz w domu i nic nie robisz…
— Mamo, chodźmy pograć w samochodziki, obiecałaś… — pięcioletni Kuba znów zajrzał do kuchni, patrząc na mamę błagalnym wzrokiem.
Agnieszka spojrzała najpierw na syna, potem na stos brudnych naczyń i kurczaka leżącego na desce, który czekał cierpliwie na swoją kolej. Znów popatrzyła na synka. Chłopiec wpatrywał się w nią wyczekująco, jakby ten cichy ton jego głosu miał zmusić ją do odpowiedzi.
— Kubusiu, jeszcze chwileczkę, zaraz przyjdzie mama, dobrze? — powiedziała cicho, może dlatego, iż sama nie wierzyła, czy to „zaraz” kiedykolwiek nadejdzie.
— Znowu to samo! Zawsze tak mówisz, a potem nie przychodzisz! Nie chcę bawić się sam! Nie chcę! — krzyknął chłopiec i wybiegł z kuchni.
Od krzyku obudziła się mała Zosia, od razu sygnalizując przebudzenie głośnym płaczem. Agnieszka usiadła na krześle, złapała się za głowę, jakby chciała zatkać uszy. Na moment zamknęła oczy.
…Agnieszka zawsze chciała dzieci i kochała je nad życie. Ale teraz marzyła, żeby choć raz znaleźć się gdzieś zupełnie sama, gdzie nie ma tej niekończącej się rutyny – sprzątania, gotowania, pieluch, logopedy, spacerów, wieczornych kąpieli, kolacji, czytania bajek…
Wiele kobiet żyje tak samo, ale większość ma pomoc – babcie, dziadków, mężów. Agnieszka nie miała tego luksusu. Jej rodzice mieszkali daleko, teściowa była zajęta pracą i sobą – wnuki nie były jej priorytetem. A mąż, Maciek, wracał z pracy zwykle dopiero wtedy, gdy dzieci już zasypiały. Jadł kolację, siadał przed telewizorem lub komputerem. Pomocy zero. Ostatnio ich relacja stała się w ogóle dziwnie napięta, bolesna.
— Mamo-o-o… — przeciągło zawołała półtoraroczna Zosia.
— Idę, kochanie, idę! — odpowiedziała Agnieszka, wstając szybko.
Zajęła się dziećmi, zrobiła szybkie sprzątanie. Po południu mieli zajęcia z logopedą. Gdy Kuba się uczył, Agnieszka z Zosią poszły na plac zabaw.
Wrócili późnym popołudniem. Dzieci zostały wykąpane, nakarmione. Agnieszka nie jadła nic, napiła się tylko pospiesznie herbaty. Spojrzała na kurczaka – „nie zdążę”. Zamiast tego ugotowała pierogi dla męża.
Maciek wrócił koło dziewiątej. Agnieszka już przywykła, iż mąż wraca w złym humorze.
— Jestem! Nikt mnie nie wita? — ryknął z przedpokoju.
— Mać, nie krzycz, Zosiu już śpi… — starała się mówić łagodnie, by nie eskalować konfliktu.
— No tak! Witaj w domu, prawda?! Wracam i od razu cicho jak w grobie! — mruknął maciek, idąc do łazienki.
Agnieszka nakryła do stołu – podała pierogi, udzieliła śmietany, pokroiła chleb, zaparzyła herbatę.
— Ola, znowu te pierogi na promocji kupiłaś? Że teraz muszę to jeść, aż się skończy?! — zapytał sarkastycznie.
— Mać, no dzisiaj jeszcze pierogi, a jutro, jak mówiłam, usmażę kurczaka… — odparła, trochę przepraszająco.
— Ostatni raz to jem. Jutro koniec! W poniedziałek już były, a teraz znowu! — zirytował się Maciek, zabierając się do jedzenia.
Nawet nie zapytał, czy Agnieszka w dzisiaj cokolwiek zjadła. Ostatnio wydawało się, iż żona nie interesuje go w ogóle.
— Mać, oderwij się na chwilę od tego telefonu. Jak tam w pracy?
— Co tam może być? Jak zawsze. Zmęczony jestem, a ty jeszcze w tej pracy w domu mi każesz! — rzyknął i znów wbił wzrok w ekran.
— No to przyjemnego… ja pójdę do dzieci.
— Idź.
Agnieszka położyła dzieci, zgasiła światło i wróciła do kuchni.
— Idę spać. — rzucił sucho Maciek, nie podnosząc oczu znalez telefonu.
— Dobranoc… — wyszeptała Agnieszka w pustkę.
Kiedy był— Dobranoc… — wyszeptała Agnieszka w pustkę, a łzy cicho spłynęły jej po policzkach, gdy zrozumiała, iż w tym domu już nigdy nie będzie tak, jak dawniej.