„Siedzisz w domu, nic nie robisz“ — westchnęła Marta, patrząc na stertę brudnych naczyń i kurczaka czekającego na obróbkę na desce.
— Mamo, chodźmy pobawić się samochodzikami, obiecałaś… — pięcioletni Kacper stanął w drzwiach kuchni, patrząc na nią wyczekująco.
Marta spojrzała najpierw na syna, potem znów na bałagan.
— Kacperku, jeszcze chwilkę poczekaj, dobrze? — wyszeptała, choć sama nie wierzyła, iż to „zaraz” nadejdzie.
— Znowu tak mówisz! Zawsze obiecujesz, a potem nie przychodzisz! Nie chcę się bawić sam! — krzyknął chłopiec i wybiegł z płaczem.
Jego krzyk obudził roczną Zosię, która natychmiast dało znać o swoim przebudzeniu głośnym płaczem. Marta opadła na krzesło, zakrywając twarz dłońmi. Zamknęła oczy, czując, jak ciężar codzienności przygniata ją coraz bardziej.
…Marta zawsze marzyła o dzieciach i kochała je całym sercem. Ale teraz marzyła tylko o chwili samotności, z dala od sprzątania, gotowania, pieluch, logopedy, spacerów, wieczornych kąpieli, kolacji i bajek na dobranoc…
Wiele kobiet żyje podobnie, ale większość ma wsparcie — babcie, dziadków, mężów. Martę los potraktował inaczej. Jej rodzice mieszkali setki kilometrów dalej, teściowa była zajęta pracą i sobą — wnuki nie były priorytetem. A mąż, Piotr, wracał z pracy tak późno, iż dzieci zwykle już spały. Zjadał kolację, siadał przed telewizorem lub komputerem. Pomocy? Żadnej. Ostatnio ich relacje stały się napięte, wręcz bolesne…
— Maaamo… — zawodziła Zosia.
— Ja już idę, córeczko! — odezwała się Marta, wstając ciężko.
Zajęła się dziećmi, posprzątała trochę. Po południu Kacper miał zajęcia z logopedą. Gdy syn ćwiczył, Marta z Zosią poszły na plac zabaw.
Wróciły późnym popołudniem. Wykąpała dzieci, nakarmiła kolacją. Sama nie zjadła nic, wypiła tylko pośpiesznie herbatę. Spojrzała na kurczaka — „nie zdążę”. Postanowiła ugotować pierogi dla męża.
Piotr wrócił koło dziewiątej. Marta przywykła już, iż wracał zmęczony i zirytowany.
— Jestem! Nikt mnie nie wita? — ryknął z przedpokoju.
— Piotrek, nie krzycz, Zosia śpi… — starała się mówić łagodnie, by nie eskalować konfliktu.
— No tak! Witaj w domu! Cisza jak w grobie! — mruknął, idąc do łazienki.
Marta nakryła do stołu — pierogi, śmietana, natka. Zagotowała wodę na herbatę, pokroiła chleb.
— Znowu pierogi? Kupiłaś ich tonę na promocji i teraz muszę to jeść, póki się nie skończą?! — syknął Piotr.
— Dziś jeszcze pierogi, a jutro, obiecałam, usmażę kurczaka — odpowiedziała cicho.
— Ostatni raz to jem! W poniedziałek były, dziś znowu! — warknął, zabierając się do jedzenia.
Nawet nie zapytał, czy Marta coś dziś jadła. Ostatnio jakby przestała go interesować.
— Piotrek, oderwij się na chwilę od telefonu. Jak tam w pracy?
— Ta praca to syf. Nie chce mi się o tym gadać po godzinach! — odciął się i znów wbił wzrok w ekran.
— No to smacznego, idę do dzieci.
— Idź.
Marta ułożyła dzieci do spania, zgasiła światło i wróciła na kuchnię.
— Idę spać. — Piotr wyszedł, nie odrywając wzroku od telefonu.
— Dobranoc. — szepnęła w pustkę…
Długo nie mogła zasnąć. Wspominała czasy, gdy całował ją na dobranoc, gdy rozmawiali przy herbacie, oglądali filmy… Teraz te wspomnienia bladły, zastępowane codzienną szarością.
Nad ranem obudził ją budzik.
„Już piąta? Jakbym w ogóle nie spała…” — pomyślała, wstając ciężko.
Umyła się, zaparzyła kawę, zaczęła przygotowywać śniadanie. O szóstej obudził się Piotr.
— Znowu owsianka i kanapki?! — warknął, zanim wszedł do kuchni.
— Dzień dobry…
— Moja mama smażyła mi racuchy albo serniki, a od ciebie niczego się nie doczekam! — rzucił, warcząc.
— Piotrek, w weekend smażę, ale w tygodniu… Poza tym, niezdrowo codziennie jeść smażone. Owsianka jest dobra dla ciebie i dla Kacpra.
— No tak! Teraz mam się tym żywić! Choć jajecznicę byś zrobiła!
— Po pierwsze, nie krzycz, dzieci śpią. Po drugie, zapomniałam kupić jajek!
— Co to za żona z ciebie?! Zapomniałaś, nie zdążyłaś, nie umiałaś! Siedzisz w domu, nie pracujesz. Inne kobiety ogarniają, a ty się męczysz! Już nie mogę w tym domu wytrzymać! Mama ma rację…
Nie dokończył, bo z pokoju dzieci dobiegł płacz Zosi.
— Od dawna czuję, iż twoja mama nasuwa ci przeciwko mnie! — wybuchnęła.
— Nie mieszaj mojej matki! Idź lepiej do dzieci! — krzyknął, wychodząc głośno.
Zanim Marta wróciła z pokoju dzieci, Piotr gwałtownie się ubrał i wyszedł, choćby się nie żegnając. Tylko drzwi zatrzasnął z hukiem.
Żałowała tej kłótni. I tak już było między nimi napięcie, a teraz kolejna sprzeczka…
Dzień potoczył się jak zwykle. Pomogła dzieciom się ubrać, nakarmiła je, posprzątała. Zaczęła gotować obiad i kolację jednocześnie, przerywając co chwilę na prośby dzieci.
Po obiedole wyszli na spacer.
— Mamo, chodźmy na tamten plac zabaw! — prosił Kacper.
— No dobrze! — zgodziła się.
Szli w stronę sąsiedniego podwórka, gdy nagle usłyszała:
— Marto! Dawno cię nie widzieliśmy!
— O, Anka! Cześć! — uśmiechnęła się, głaszcząc syna przyjaciółki.
— Wy też urośliście… Ale ty jakaś blada, wszystko w porządku?
— Tak… Po prostu dużo roboty, dwoje dzieci…
— Słuchaj, musisz też się sobą zająć. Piotrek ci nie pomaga? Mój Rafał często się angażuje. W końcu to wspólna sprawa!
— Ano… Piotrek pracuje do późna…
— I co z tego? Mój też pracuje, ale znajdzie czas. Chodźcie z nami do centrum handlowego, otworzyli tam nowąOdkryła wtedy, iż już od dawna nie kocha tego człowieka, i postanowiła, iż od tej chwili będzie walczyć tylko o siebie i dzieci.