Siedziałyśmy z córką w kuchni, przytulone, w ciszy. Łzy spływały nam po policzkach jak niekończąca się ulewa. Zostałyśmy porzucone—jedna po drugiej. Ja po dwudziestu latach małżeństwa. Ania—w wieku zaledwie dziewiętnastu lat. Różnica była tylko w słowach. Ona dostała wiadomość: „Przykro mi, jest ktoś inny. Nie szukaj mnie”. Ja—SMS: „Chcę rozwodu. Pokochałem inną”. Tyle. Ani jednego spojrzenia, ani jednego słowa więcej.
Przyjechał po dwa godziny, jakby po odbiór paczki. Spakował rzeczy w milczeniu. choćby nie spojrzał. Dopiero gdy Ania wybiegła z pokoju, patrząc na niego jak na obcego, zatrzymał się na sekundę. Nic nie powiedział. Zamknął drzwi.
Jej chłopak zniknął podobnie. Kiedy byłyśmy w sklepie, zabrał swoje rzeczy i wyszedł. Nagle w domu zrobiło się cicho jak w grobie. Płakałyśmy. Potem przyszło odrętwienie. A potem—wściekłość.
„Mamo, zmieńmy zamki”—szepnęła Ania pewnego wieczoru.
Skinęłam głową. Wyrzuciłyśmy wszystko, co do nich należało: ubrania, zdjęcia, pamiątki. Narzędzia sprzedałyśmy. Sąsiadom oddałyśmy nadmiar talerzy. Zatkałyśmy cieknącą spłuczkę, kupiłyśmy kwiaty do kuchni. Zaczęłyśmy żyć na nowo. Bez krzyków. Bez nerwów.
„Mamo, może weźmiemy kota?”—zapytała Ania pewnego dnia.
„A co z alergią ojca?”
„Chyba dobrze, iż już go nie ma.”
Przytuliłyśmy czarnego dachowca, z oczami jak u dzikiej pantery. Stał się naszym powiernikiem.
Rozwód przeszedł gładko. Były mąż wypisał się z mieszkania, żeby nie dzielić samochodu. Tydzień później wrzucał zdjęcia z „nową miłością”—dziewczyną ledwie starszą od naszej córki.
Nie oszalałam. Poszłam na siłownię. Zmieniłam fryzurę. Wzięłam nadgodziny. W pracy chwalili mnie za zaangażowanie. Ania znów zaczęła się uśmiechać. Po pół roku poszła na randkę. Oddychałyśmy pełną piersią.
Aż pewnego wieczoru on wrócił. Stał w progu z walizką i głupim błyskiem w oczach.
„Ona mnie rzuciła”—mruknął. „Chcę wrócić do domu.”
„Tu nie ma dla ciebie domu”—odparłam spokojnie.
Ania podeszła, stanęła przy mnie.
„Mamo, nie wpuszczaj.”
Nie wpuściłam. Drzwi zamknęły się z głuchym trzaskiem. A on walił w nie pięściami, krzycząc:
„To twoja wina! Zimna byłaś! Odsunęłaś się!”
A ja myślałam tylko: po dwudziestu latach nie potrafił choćby spojrzeć mi w oczy, gdy odchodził. Wysłal SMS. A teraz ja mam być winna?
Wokół szeptali: „Przecież się opamiętał”, „Samotna w twoim wieku?”, „Wygląd mu przebaczysz”.
Nie przebaczyłam.
Bo są rzeczy, których nie wolno odpuszczać. Nie z zemsty. Z szacunku do siebie. Nie jestem rzeczą, którą się odkłada na półkę, gdy się znudzi.
„Chcesz wymazać dwadzieścia lat przez jeden błąd?”—zadzwonił później.
„Wymazuję je przez twoje tchórzostwo”—odcięłam się. „Mógł odejść jak mężczyzna. Wróciłeś tylko dlatego, iż tamto się nie udało. To nie jest miłość. To strach przed samotnością.”
Teraz już wiem: żaden mężczyzna nie decyduje o twojej wartości. Żadna przeszłość nie jest warta powrotu do bólu.
A my z Anią? Żyjemy. W ciszy. Z kotem. I nowym zamkiem w drzwiach.