„Siedem lat pod dachem teściowej”: dlaczego moja siostra uważa, iż wszyscy są jej coś winni
Moja młodszą siostrę nazywają Agnieszka. O ile pamiętam, zawsze potrafiła przedstawić siebie jako ofiarę. U niej zawsze było nie tak, wszystko trudne, wszyscy winni, tylko nie ona. Nigdy nie nauczyła się rozwiązywać problemów — wolała czekać, aż ktoś inny wszystko załatwi, porzucając własne sprawy i pędząc na pomoc. Delikatnie mówiąc, żyła w przekonaniu, iż świat jej coś zawdzięcza.
Tuż po obronie dyplomu Agnieszka wyszła za mąż. I nie powiem, iż nie miała szczęścia — wręcz przeciwnie, dostała szansę, o jakiej wielu marzy. Teściowa, Jadwiga Nowak, okazała się kobietą o dobrym sercu i rozsądku. Miała kawalerkę, którą dostała w spadku po ciotce. Zamiast od razu wynajmować mieszkanie, jak pierwotnie planowała, pozwoliła młodym żyć tam za darmo. Sama została w swoim dwupokojowym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Wszystko po to, by młodzi mogli oszczędzić i uzbierać na własne lokum. Niestety, takie gesty często spotykają się z brakiem wdzięczności.
Agnieszka nigdy nie pałała zapałem do pracy. Z euforią wylegiwała się na kanapie, oglądając seriale, pijąc kawę i przeglądając media społecznościowe. Iść do pracy po studiach? Po co, skoro można gwałtownie urodzić dziecko i iść na macierzyński? Tak też się stało — po roku już spacerowała z wózkiem, a kolejny rok później mąż złożył pozew o rozwój i zniknął z jej życia. Została praktycznie sama. I kto ją przygarnął? Oczywiście teściowa.
Jadwiga znów okazała serce — pozwoliła Agnieszce zostać w mieszkaniu, póki nie stanie na nogi. W jej rozumieniu oznaczało to: znaleźć pracę, odłożyć choćby na wkład własny do kredytu, powoli uczyć się samodzielności. Ale Agnieszka „życie, póki nie stanę na nogi” rozumiała inaczej: odpoczynek, dopóki ktoś mnie nie wyrzuci.
Teściowa pomagała, jak mogła: opiekowała się wnukiem, kupowała zabawki, dokładała się do jedzenia. Agnieszka zaś, zamiast oszczędzać, leciała na zagraniczne wakacje, kupowała markowe ciuchy, wrzucała do sieci zdjęcia nowych torebek i makijaży. A mieszkanie wciąż zajmowała za darmo. Były mąż, nawiasem mówiąc, nie próżnował — wziął kredyt, ożenił się ponownie, ułożył sobie życie. A moja siostra najwyraźniej uznała, iż może nic nie robić — świat musi się o nią troszczyć.
Minęło siedem lat. I Jadwiga, która, swoją drogą, dawno przeszła na emeryturę, przypomniała, iż kiedyś planowała wynajem tego mieszkania, by mieć choć niewielki dochód. Grzecznie poprosiła Agnieszkę, by pomyślała o wyprowadzce. I co się stało? Siostra urządziła takie przedstawienie, iż pozazdrościłby każdy teatr. Z krzykiem i płaczem wyła, iż wyrzucają ją z dzieckiem na ulicę. Robiła to, oczywiście, przy dziecku i w obecności byłego męża.
Nikt jej na ulicę nie wyrzucał. Nasi rodzice mieszkają na przedmieściu, w przestronnym domu, gdzie dla Agnieszki i dziecka jest osobny pokój. Ale tam nie chce się wprowadzić. Dlaczego? Bo w rodzinnym domu trzeba czasem pomóc w domu, posprzątać po sobie, wstać wcześnie — a ona przywykła do wolności. Więc Agnieszka postanowiła przerzucić kłopoty na mnie.
Ja z mężem dopiero niedawno spłaciliśmy wkład własny do kredytu, zrobiliśmy remont i zaczęliśmy wynajmować to mieszkanie. Czynsz w całości pokazuje naszą ratę. Na razie mieszkamy w mieszkaniu męża. Gdy Agnieszka się o tym dowiedziała, bez skrupułów zaproponowała, byśmy „przyjęli ją na pół roku”. Oczywiście, za darmo. Zapewniała, iż pół roku wystarczy, by wszystko ogarnęła.
Ale ja znam Agnieszkę. To pół roku z łatwością zmieniłoby się w osiem lat. A remont w naszym nowym mieszkaniu zostałby zrujnowany w pierwszych miesiącach. Potem zaczęłaby się obrażać, iż jestem „skąpą” i nie chcę pomóc rodzonej siostrze. Dlatego od razu odpowiedziałam stanowczo: „Nie”. I była to najlepsza decyzja. Agnieszka wściekła się, zaczęła rozsyłać wiadomości — narzekać przed rodziną, przedstawiać nas z mężem jako bezdusznych, podburzać syna przeciw wszystkim.
Ale ja już nie daję się manipulować. Ja z mężem pracujemy, budujemy przyszłość. Nie odpoczywaliśmy nad ciepłymi morzami, nie kupowaliśmy drogich ubrań, tylko oszczędzaliśmy. Nie musimy płacić za cudze lenistwo i lekkomyślność.
Do dziś nie rozumiem — jak można przez siedem lat ani razu nie pomyśleć o przyszłości? Sądziła, iż będzie wiecznie mieszkać u teściowej? A może czekała, aż ktoś z rodziny podrzuci jej kolejne mieszkanie? Najgorsze jest jednak to poczucie, iż wszyscy są jej coś winni. choćby własne dziecko stało się kartą przetargową w przedstawieniu pt. „Jestem biedna, nieszczęśliwa, wyrzucają mnie na bruk”.
Co zrobić z taką siostrą? Czy warto utrzymywać kontakt, czy postawić kropkę nad „i”? Mam dość bycia dla niej „dłużniczką”…