obrazek poznawczy, w samym sercu galerii.
taki, na który patrzysz, by dowiedzieć się
(bo już choćby nie: upewnić), iż istnieje świat.
w centrum płótna — pani, całkiem rozskrzydlona,
okrywana spieszczeniami (jaśniejący otok, jakim
jest otulona, zdaje się szeptać czułe zdrobnienia).
nieco poniżej: niwa pełna przerywanych linii
(dłoń trzymająca pędzel musiała być rozdygotana
i cała w pęknięciach, znaczy — artysta nie śmiał
stworzyć żadnej nieprzyzwoitości, namalować
choćby włoska, odkrytego grama, boidudek!).
mimo pozornej pruderii — to również pejzażyk
dzikości. uwodzicielskie barwy buzują w środku
(nie wiedzieć czemu przypomina mi się
oburzenie dziewczyn na mój żart o sztandze
i hantlach do ćwiczeń mięśni Kegla),
łagodnie przechodząc od świetlistych złoceń
do najgłębszej, nieprzenikalnej czerni.
syć wzrok, nie krępuj się, ani nie wyrzucaj sobie,
że nie chwytasz od razu wszystkich niuansów.
nie trzeba się spieszyć.
wykupiłem wszystkie bilety wstępu.
galeria — tylko dla nas.