Serce Złamane Rozstaniem: Tragedia Pewnej Rodziny

twojacena.pl 1 tydzień temu

Dziennik osobisty:

Żyliśmy jak w bajce, przynajmniej tak mi się wydawało. Przytulny dom na spokojnym przedmieściu Poznania, kochająca rodzina, stabilna praca. Ani ja, ani rodzice mojej żony Danuty nigdy nie wtrącali się w nasze życie, a i powodu nie dawaliśmy. Nasza córka Weronika, mały aniołek, każdego dnia napełniała nas radością. Wszystko było idealne… aż do tamtego fatalnego wieczoru.

Wracałem z pracy, przecinając zasypany śniegiem park, który oddzielał naszą dzielnicę od hałaśliwego centrum. Wiatr wył, latarnie rzucały mdłe światło na ścieżkę, gdy nagle z ciemności dobiegł kobiece krzyk: „Zostawcie mnie, błagam!” Dźwięk był tak przejmujący, iż zamarłem, wpatrując się w mrok. Krzyk powtórzył się, tym razem bliżej. Nie myśląc długo, ruszyłem w jego stronę.

Przez zamieć dostrzegłem sylwetki: drobna dziewczyna, desperacko szarpie się w uścisku rosłego mężczyzny, który ciągnął ją w stronę opuszczonego placu budowy. W rękach ściskała drżącego yorka. Rzuciłem się naprzód, chwytając napastnika za kurtkę. Odwrócił się z dziką wściekłością i zamierzył. Cios przypalił mi policzek, ale uniknąłem następnego, zebrałem siły i kopnąłem go w bok. Zachwiał się, potknął o krawężnik i runął, uderzając głową w zmarznięty śnieg. Dziewczyna, nie oglądając się, zniknęła w ciemnościach, tuląc pieska.

Łapałem oddech, próbując dojść do siebie. Napastnik leżał nieruchomo. W świetle latarni zobaczyłem ciemną plamę rozlewającą się wokół jego głowy. Chłód przeszył mnie do szpiku kości. Wezwałem karetkę, choć wiedziałem, iż to daremne. Lekarze potwierdzili najgorsze – zgon. Policja przyjechała zaraz potem, i zamiast do domu, trafiłem na komisariat, pod gradem pytań.

Z Danutą zobaczyłem się dopiero w sądzie. Śledczy nie pozwalał na widzenia, odsuwał moje prośby. Mówiłem prawdę – o krzyku, o bójce, o przypadkowym uderzeniu. Dziewczyna, którą uratowałem, choćby zeznała na moją korzyść, ale śledztwo uparcie widziało we mnie przestępcę. Obrona konieczna? Nie, przekroczenie granic. Sędzia ogłosił wyrok: cztery lata więzienia. Danuta, siedząca na sali, zakryła twarz dłońmi, jej ramiona drżały od łkań. Cztery lata rozłąki – to wydawało się wiecznością. Adwokat wywalował złagodzenie, prokurator nie odwołał się. Przyjąłem swój los z ciężkim sercem. W celi szeptano o „dziesiątce”, więc cztery lata były niemal cudem.

Więzienie powitało mnie wilgocią i szarością. Po kwarantannie czekałem na widzenia, ale Danuta nie przyjeżdżała. W listach pisała o sprawach, o Weronice, ale zawsze znalazł się powód, by nie mogła przyjechać. Tęskniłem za córką, marzyłem, by ją przytulić, ale bez matki dziecko nie mogło mnie odwiedzić. Listy od Danuty przychodziły coraz rzadziej, a moje, wysyłane co drugi dzień, zdawały się znikać w próżni.

I wtedy przyszedł dzień, który roztrzaskał mi serce. W rękach miałem grubą kopertę. Uśmiechnąłem się, widząc jej staranny charakter pisma, ale z każdym zdaniem uśmiech gasł. Danuta pisała o rozwodzie. „Jestem zmęczona, Marek. Nie daję rady sama. Znalazłam kogoś, na kim mogę się oprzeć. Weronika rośnie, a co będzie za cztery lata? Wybacz.” Słowa paliły jak rozżarzony metal. Zmiąłem list, czując, jak świat się wali. Współlokator, widząc moją twarz, klepnął mnie w ramię: „Trzymaj się, brachu. Wyjdziesz – wszystko się ułoży. Chodź, zalejemy to herbatą.”

Przy kubku gorzkiego naparu, wśród takich jak ja, ledwo hamowałem wściekłość. Starszy celi, mrużąc oczy, rzucił: „Nie jęcz, rób swoje. Bierz normy, kop na przedtermin. Ciężka praca rozwiąże sprawę.” Jego słowa utkwiły mi w głowie. Wziąłem się do roboty jak opętany: podwójne normy, cisza, cierpliwość. Kierownik oddziału, widząc moje starania, złożył wniosek o przedterminowe zwolnienie. Teraz czekam na decyzję sądu, mając nadzieję na wolność.

Co dalej? Nie wiem. Ale jedno jest pewne – zrobię wszystko, by odzyskać Weronikę. Jej nowy „tata” i Danuta, która tak łatwo zdradziła naszą miłość, nie zabiorą mi córki. Niech życie uderza, wytrwam. Dla niej.

Idź do oryginalnego materiału