W pewien pochmurny wieczór, przeglądając stare rzeczy w rodzinnym domu, Kinga natknęła się na rozmowę, która odmieniła jej życie. Siedziała w swoim pokoju, gdy z kuchni dobiegł ją pełen niepokoju głos matki:
— Kinga, może wrócisz do niego? No co ty, naprawdę wszystko rzuciłaś i wyjechałaś?
— Mamo, mówiłam, iż to tymczasowe — odpowiedziała zmęczona Kinga. — Lokatorzy niedługo wyprowadzą się z mieszkania dziadka w Szczecinie, to się tam wprowadzę. Nie chcę wam zawadzać.
— Jak to zawadzać, Kinga? — głos matki zadrżał. — Żyliście z Markiem, wszystko było dobrze. Nie pił, nie hulał. Czego ci jeszcze trzeba? Nauczcie się dostosowywać, nie pierwszy rok razem!
Kinga gorzko się uśmiechnęła, patrząc przez okno, za którym mżył deszcz. Czuła, jak w środku narasta burza. Jak wytłumaczyć matce, iż jej małżeństwo było jak życie pod lupą obcych oczu?
— Mamo, nie wiesz, jak żyłam przez te lata — zaczęła, a jej głos zadrżał od tłumionych emocji. — Zasłaniasz na noc firę? A w sypialni jesteście tylko z tatą, czy z całym blokiem? A jeżeli chcecie czegoś prywatnego, to cała kamienica wie? Nie? A u nas właśnie tak było! Żyłam jak w akwarium, gdzie każdy mój krok, każde westchnienie było na widoku. Nie zdziwię się, jeżeli cała dzielnica wie, jaki kolor ma moja bielizna albo… — zawahała się — co robiliśmy z Markiem po nocach. I myślisz, iż to normalne?
Matka milczała, zszokowana. Kinga mówiła dalej, nie mogąc się powstrzymać:
— A wiesz, kto o tym wszystkim opowiada całej okolicy? Mój mąż! Ten sam, od którego wyszłam i do którego nie wrócę. Nie potrafi trzymać języka za zębami! Proszę: „Marek, to tylko między nami”, a godzinę później wszyscy wiedzą. Błyska oczami i mówi: „No przecież to w tajemnicy, co w tym złego?” — Kinga zaciśnęła pięści. — Ostatnim razem rozpętał awanturę, krzyczał, iż tak ma w zwyczaju, iż jego mama nie ze złości, tylko się martwi. A po co, powiedz, jego mamie wiedzieć, w który dzień planujemy dziecko?!
Matka zasłoniła usta dłonią.
— Tak, mamo, tak było! — Kinga niemal krzyczała. — Dzwoni do mnie jego mama i pyta, jak poszło, martwi się o wnuki. choćby do jakichś zielarek chodziła, zioła mi podrzucała przez Marka, żeby mi do herbaty dosypywał! To była ostatnia kropla. Nie mogę tak żyć! Idę ulicą, a ludzie się uśmiechają, jakby wiedzieli, co robiliśmy wczoraj. Już mam paranoję! Jego mama dzwoni i troskliwie pyta, czy stoję na głowie po… no, wiesz. Nie mam siły!
Kinga umilkła, ciężko oddychając. Matka patrzyła na nią z przerażeniem, nie wiedząc, co powiedzieć.
— A niespodzianka? — ciągnęła Kinga ciszej. — Zrobić niespodziankę nie sposób. On wszystko rozgryzie! Sprezentuje mi coś, a ja już od miesiąca wiem od sąsiadki, co chce kupić. Fajny, tak, nie pije, nie pali, pracowity. Ale ten jego język… Nie daję rady, mamo.
Ojciec, zwykle cichy, niespodzianie włączył się do rozmowy:
— Daj już spokój, matka, nie drż jej! — jego głos był twardy. — Mówi, iż nie może, to znaczy, iż nie może. Kto ją wesprze, jak nie my? Mieszkaj, córuś, póki trzeba.
Obrócił się do Kingi, łagodniejąc:
— Znałem takich jak twój Marek. W mojej brygadzie był jeden, przezywali go Gadziopysk. Żadnej tajemnicy nie mógł utrzymać – wszystko roznosił. Mówił, iż cała jego rodzina taka, od ojca przejął. Może i kłamał, kto wie. Ale żyć z kimś takim to męka.
Kinga wdzięcznie skinęła ojcu i wróciła do pokoju. Lubiła to przytulne mieszkanie, gdzie wszystko było urządzone z ciepłem i troską. Ale życie z Markiem, którego gadatliwość niszczyła każdą prywatność, było nie do zniesienia.
Do drzwi zapukano. Weszła matka, nerwowo gładząc brzeg fartucha.
— Kinga, naprawdę dasz rozwód?
— Mamo, daj mi pomyśleć — westchnęła Kinga. — Ale chyba tak. On się nie zmieni.
— A jeżeli się poprawi? — spytała matka z nadzieją.
— Nie poprawi się — uc— Nie poprawi się — odparła Kinga stanowczo, a w jej głosie słychać było głębokie zmęczenie i żal.