Tytuł: Tajemnice cioci Lidii
Zaczęliśmy nazywać ją wśród nas elfką. Niska, pulchna, zawsze z białą pudelką na smyczy, wyciągała z barwnego woreczka słodkie przysmaki. Gdyby takich ludzi było więcej, świat rozświetlałby się jak w słońcu bo to właśnie oni są słońcem.
W piaskownicy graliśmy w pustelników i kupców, w kałużach wypuszczaliśmy małe łódki. Jak śpiewał Borys Szytko: Byliśmy piratami i żeglarzami. Kiedy przywołuję dzieciństwo, widzę podświetlony słońcem dziedziniec: klocki, samochodziki, kaczuszki. Byliśmy jednością jeden za wszystkich i wszyscy za jednego. Wtedy nie czytało się w gazetach nagłówków typu Nastolatki pożarły kociaka czy Pies spalony przy życiu. Dobro wisiło w powietrzu. Może i zdarzyli się twardzi, ale ich kształtował dom, dzieci i dorośli. Wstyd przygniatał ich za złe czyny.
Miałaśmy też ciocię Lidię. Stała nieco wyżej niż dziecko, włosy falowały w puszystej chmurze, suknie zawsze kwieciste i krzykliwe. Uwielbiała kolorowe koraliki. Codziennie wychodziła na dziedziniec ze swoją kręconą białą sukienką i psem Kropką. Rzucając nam samochodziki, samoloty i lalki, ruszaliśmy w jej stronę. Ciocia Lidia była jak dobry duch starego kamienicy przy ulicy Słowackiego. Młodzi rodzice zostawiali nas pod jej opieką, gdy musieli iść do pracy. Zabrała nas z przedszkola, przy okazji snując fascynujące opowieści. Potrafiła pięknie dziergać. Wszyscy wystawialiśmy się w barwnych czapkach, szalikach i skarpetkach od cioci Lidii dziś nazwałoby się je autorskim brandem.
Nie była naszą prawdziwą ciocią, a tak ją nazywaliśmy. Jej krewni mieszkali w dalekiej Białorusi, przesyłali jej pudełka pełne cukierków. Wtedy w sklepach był deficyt, a my jedliśmy, co wpadło w ręce. Ciocia Lidia rozdawała wszystko, co przyniosła. Stawała przy stole, a my nieśmiało podawaliśmy ręce. Kolorowe opakowania, smak słodki, niepowtarzalny, wykwintny. Dziś nie wolno obcych dawać dzieciom jedzenia, bo można ich skrzywdzić. Ciocia Lidia nie była obca była nasza.
– Dlaczego je rozdajesz? Oni mają rodziców, jedzcie sami. Mąż jest chory, lekarstwa kosztują fortunę. Schowaj te cukierki! namawiała sąsiadka z podwórka, szczypiąc wargi.
Słyszeliśmy to z ukrycia, z przyjaciółką Olą. Nie zrozumieliśmy wszystkiego, ale słowa utkwiły w pamięci. Ciocia Lidia odpowiedziała:
– Zna, co to dzieci. Deficyt, a rodzice nie kupią słodyczy. Niech zapamiętają smak dobrych cukierków. Trzeba się nimi podzielić! Patrz, jak ich oczy błyszczą, obejmują mnie, pachną szczęściem, morzem, mlekiem, arbuzem. Boże, jakie są urocze! Szkoda, iż nie mam własnych potomków. Tu wszyscy są moi.
– Głupia! wykrzyknęła sąsiadka, odchodząc z przewrotnym uśmiechem.
Wyskoczyliśmy z krzaków i krzyczeliśmy:
Oluś! Zosia! Chodźcie tutaj! Mam jabłko! podawała nam ciocia Lidia czerwone jabłko.
Ciociu Lidio, a kto to głupia i idiota? wtrąciła się Ola. Sąsiadka zbladła, po czym uśmiechnęła się i rzekła:
Dzieci, nie słuchajcie złych słów. Nie przywiązujcie się do obraźliwych rzeczy. Wznieście rękę, dmuchnijcie i niech odleci to, co złe. Ludzie są różni, ale dobrych jest więcej. Kocham was!
Pewnego dnia nie było jej w dziedzińcu przez dwa dni. Pierwszego dnia graliśmy, ale co chwilę zaglądaliśmy w stronę jej klatki schodowej, pytając mamy:
Gdzie ciocia Lidia?
Może odpoczywa, albo jest chora. Nie niepokojcie jej! odpowiedziały mamy.
Drugiego dnia nie czekaliśmy. Ósemka cztery dziewczynki i czterech chłopców ruszyła w delegacji do domu cioci Lidii. Wiedzieliśmy, gdzie mieszka. Nie szliśmy z pustymi rękami. Kacper narysował niebo i słońce, Szymon przyniósł swój ulubiony flamaster, Jagoda i Darek wyrzeźbili z plasteliny kulkę, Ola niosła w doniczce kwiat, bliźniacy Kasia i Paweł słoik dżemu, a ja przyniosłem naleśniki, które upiekła moja mama. Były to delikatne, rozpływające się w ustach placki z masłem, przewracane z gracją na patelni.
Zanieście to cioci Lidii. Ona was karmi, a wy? szturchnęła mnie mama po warkoczach.
Po drodze dotarliśmy do drzwi, które pamiętam jak dziś: niska, połowiczna. Puknęliśmy. Ciocia Lidia otworzyła nie od razu w szlafroku, z warkoczami, trzymała się za biodro, była blada. Gdy nas zobaczyła, rozkwitła.
Ojej, moje skarby! Skąd przybywacie? Wszyscy moi kochani! Władek! Spójrz, moje ukochane dzieci przyjechały w odwiedziny! całowała nas i wciągała do pokoju.
Pokój był skromny: dwa łóżka, kolorowe zasłony, pochyły stolik, komoda, stary telewizor, mnóstwo dzianin. Z łóżka wstał karogóry starszy mężczyzna, nieśmiało się uśmiechnął, trzymając się poręczy.
To mój mąż, Władek. Jest chory, nie może wyjść. Ja też trochę przeziębiona. Dajcie się najść cukierkami! roztrząsała się ciocia Lidia.
Możemy pomóc! Pójdziemy do sklepu, posprzątamy, wyniesiemy śmieci. Wiemy, co robić! rzucił się do góry Kacper, najzadziorniejszy z nas.
Usiądźcie na moim łóżku zachęcała ciocia.
Przynieśliśmy powiedziała spokojnie Jagoda, kładąc na stole swoją kulkę z plasteliny.
Reszta podążyła za nią. Śpiewaliśmy wierszyki, nuciliśmy piosenki, jedliśmy cukierki. Powoli bladą twarz cioci Lidii i jej chorego męża rozświetlało zdrowie. Lśniły oczy, a ciocia Lidia choćby poprosiła nas o krąg ludowy.
Na pożegnanie szepnęła mi do ucha:
Zapytaj mamusi o przepis na naleśniki. Są tak pyszne, iż nie jadłam ich od lat. Nie umiem ich samodzielnie zrobić, zawsze przypalają się.
Po kilku dniach mama przyniosła zapisany przepis. Ciocia Lidia żartowała później: i tak nie wyjdą jak chcę!.
Mama zapraszała ją do nas. Ciocia często myła ręce, podziwiała swoje puszyste kapcie, zakładając je na oczach, siadała na małej kanapie w kuchni. Jej nóżki nie dosięgały podłogi, więc zawsze poruszała nimi, kiedy jadła naleśniki z budyniem. Czasem ocierała sobie palce o bułkę, potem wstydząc się, prosiła o ręcznik.
Opowiadała, iż mąż od dawna nie może chodzić, a ona cieszy się, iż może się nim opiekować i bawić się z nami. Ciocia Lidia kochała wszystkie zwierzęta. Rano i wieczorem niosła wiaderko z kaszką lub makaronem i karmiła spotkane psy. Wtedy nie było schronisk. Parę ulicznych psów cieszyło się, gdy dostawały jej jedzenie.
Złota kobieta. Cały siebie oddaje innym! mówiła moja mama, rozmawiając z tatą.
Złota? To chyba złocista, jak ozdoby na choince? A ciocia Lidia ma jasną skórę! zdziwiłam się.
Mama przytuliła mnie i wyjaśniła, iż złoty człowiek to po prostu bardzo dobry człowiek.
Pamiętam, jak ciocia Lidia wracała do domu z wiaderkiem, a na drodze napotkały dwie starsze kobiety.
Nie karm już swoich brudnych psów. Dzieci przestały przychodzić, krzyczą i biegają. Dajesz im cukierki? Jesteś biedna, udajesz bogatą! wykrzykiwały.
Żywy człowiek, rodzina w żałobie. Trzeba ich wspierać. Jego matka nie ma pieniędzy. Dzieci są małe, niech się bawią i śmieją. To straszne, gdy panuje cisza szepnęła ciocia Lidia, przytulając wiaderko.
Jedna z kobiet krzyknęła:
Pomyśl o sobie. Twój niepełnosprawny mąż nie wytrzyma! Nie damy ci grosza! ryczała.
Nie pamiętam jej imienia, ale ciocia Lidia podniosła głos, drżąc:
Nie dotykajcie mojego Władka!
Wtedy poczułam, iż coś złego się dzieje i krzyknęłam:
Nie wolno tak mówić do cioci Lidii! Zobaczycie! rzuciłam się przed nią, chroniąc ją.
Jaka niegrzeczna dziewczynka! Damy ci klapsa! wykrzyknęła jedna z kobiet, chwytając mnie za rękę i ciągnąc w stronę.
Ciocia Lidia próbowała mnie powstrzymać, gdy nagle usłyszeliśmy gwizd. Dzieci Kacper i reszta podbiegły, rozchwiałam rękę, i razem otoczyliśmy ciocię kółkiem, recytując chóralnie:
Nigdy nie krzywdźcie jej i nie mówcie złych słów! Bo wtedy będziecie mieli z nami do czynienia! Ciocia Lidia jest naszą!
To już dzieciak! syknęły kobiety i odszły.
Ciocia Lidia dalej nas przytulała. Nie byliśmy dziobakami, nie byliśmy nikim innym jedynie jednością. Serce nam mówiło, iż ciocię Lidii skrzywdzono. Tę samą krzywdę doświadczają dziś dobrzy ludzie, którzy nie pasują do świata. Ci, co karmią ptaszki, dają jedzenie bezdomnym, oddają ostatnie grosze, choć sami nie mają co kupić. Są wrażliwi, żałosni, bardzo dobrzy, niektórzy ich choćby uznają za szaleńców.
Dziś w cenie liczy się siła, bezczelność, a nie dobroć. Szacunek i strach są jedynymi walutami. Ten, kto nie potrafi się bronić, zostaje znęcany, dręczony, wtrącony w cudze sprawy. Dlaczego poświęca ostatnie pieniądze, by podzielić się z sąsiadem? Lepiej zatrzymać je dla siebie. W ten sposób ludzie kroczą po głowach, nie zauważając łez, bólu, robią podstępy i szydzą.
Świat milczy, planeta płacze, bo równowaga harmonii jest zaburzona. Musimy żyć w zgodzie!
Po roku ciocia Lidia wyjechała z miasta. Mąż zmarł, a krewni zabrali ją do siebie. Płakaliśmy razem na podwórzu. Przed wyjazdem rozdała nam wafle, płacząc, całując każdego. Dała dużą paczkę z papierowymi okładkami. Kazała zrobić sekrety zbierać kapselki, kwiatki, kawałki szklanki i zakopywać w ziemi, potem wykopywać ręką był to piękny rytuał. Dała też wspólne zdjęcie, które mieliśmy przechowywać po kolei.
Wrócę za rok, sprawdzę, czy wszystko w porządku! machnęła ręką, odchodząc w zachód. Ciągnęła walizkę większą od siebie, a za nią biegł jej pudel.
Ciocia Lidia już nigdy nie wróciła. Chroniliśmy sekrety, ale nie mieliśmy już komu je pokazywać. Nikt nie dawał nam cukierków, nie wołał dzieciaczki. Dorastaliśmy, uczyliśmy się, dorosliśmy, wędrowaliśmy, śmialiśmy się. Czasem robiła się przerwa i łzy napływały, gdy wspominaliśmy ciocię Lidii
Ostatnio umówiliśmy się, by spotkać się rok temu na starym podwórku. Inny Janusz, kiedyś zarządca banku, stał w eleganckim garniturze pod ciekawskim spojrzeniem przechodniów. Inga pracowała jako tłumaczka międzynarodowa. Reszta rozeszła się po świecie, kontakt się urwał. Stary dom już nie istniał stanęła na jego miejscu nowa wieżowiec.
Tam, w drogim garniturze, Kacper usiadł na kolanach i zaczął przeszukiwać ziemię.
Czego szukasz? zapytałyśmy Olę.
Sekretów cioci Lidii. Tyle lat minęło, a wciąż czuję ich ból w sercu. Czy ona żyje? Szukałem dokumentów, nie znalazłem. Czasem na spotkaniu widzę ją, podaje mi cukierka. Żona przynosi słodycze z zagranicy, a ja ich nie jem. Chcę tej jednej, z dzieciństwa, najpyszniejszej. Mam jeszcze zdjęcie wciąż je trzymam westchnąłem.
To prawda, była dobra. Czyżby już nie? szepnęła Ola.
Pamiętacie, iż mówiła, iż choćby jak dorosnąy, trzeba w sercu pozostać dzieckiem i cieszyć się każdym dniem? Bo jeżeli nie, elfy będą złać, a życie stanie się nudne dodałam ja.
Ciociu Lidio, choć krzyczały na ciebie, ludzie byli w błędzie. Dorośliśmy, ale pamiętamy cię. I nigdy nie zapomnimy. Gdy serce drży i koty drapią duszę, słyszę twój głos:
Nie smuć się, maleńka. Zjedz cukierka. Wszystko będzie dobrze.






![Nigdy tak nie ładuj telefonu. Większość osób popełnia ten błąd i skraca żywotność baterii [PORADNIK]](https://warszawawpigulce.pl/wp-content/uploads/2025/12/598784541_1155280953426104_1345791613500315703_n.jpg)









