**Tajemnica starego listu: miłość silniejsza niż przeszłość**
Wróciłem z pracy wykończony. Latem dorabiałem na budowie – nie można przecież wiecznie żyć na garnuszku matki. Za rok skończę studia, znajdę pracę w zawodzie i ożenię się z ukochaną Kingą.
„Mamo, a może w weekend pojedziemy na wieś? Odpoczniemy, a ja połowię ryby” – zaproponowałem z nadzieją, kończąc kolację.
„Sama właśnie o tym myślałam, synku” – odparła Jolanta, stawiając przede mną herbatę. – „Zastanawiałam się tylko, czy masz siłę. Może sprzedamy ten dom? jeżeli nikt tam nie mieszka, i tak się rozpadnie. Po śmierci taty tam nie jeździliśmy. Jak wam niepotrzebny, to starczy na wesele.”
„Rodzice Kingi mają letniskowy domek pod miastem” – skinąłem głową. – „Ja jestem. Sprzedajmy. Wieczorem w piątek ruszamy.”
„I zabierzemy Kingę” – dodała radośnie mama.
Każde lato spędzałem u babci na wsi. Gdy odeszła, rodzice przyjeżdżali tam na urlop, choćby próbowali uprawiać ogródek. Ale po tragedii z ojcem – zginął – mama porzuciła ten dom.
W piątek wieczorem jechaliśmy autobusem. Patrzyłem przez okno, Kinga spała, opierając głowę na moim ramieniu. Droga krótka – czterdzieści minut, ale w upale ciągnęła się w nieskończoność. W końcu autobus zatrzymał się na skraju wsi. Pasażerowie chwytali torby i spieszyli się do wyjścia. Zeskoczyłem z stopni, wdychając ciepłe powietrze.
„Ojej, cała koszula mokra, biedaku” – współczuła Kinga.
„Nic nie szkodzi” – uśmiechnąłem się. – „Dojdziemy, zostawimy rzeczy i pójdziemy się wykąpać w rzece.”
Szliśmy przez wieś, ignorując ciekawskie spojrzenia miejscowych. Kobiety witały się, śledząc nas wzrokiem, ale nie pytały, dokąd idziemy – na wsi tak się nie robi. Niosłem torby z jedzeniem na dwa dni, czując ulgę po dusznym autobusie.
Podwórko starego domu zarosło chwastami i pokrzywami. „Uważajcie, patrzcie pod nogi” – ostrzegła mama. Kinga pisnęła, przytulając się do mnie. Zardzewiały zamek ustąpił łatwo. Wszedłszy do chłodnej izby, wszyscy zastygliśmy.
„Jakbyśmy nigdy nie wyjeżdżali” – westchnęła mama, ogarnięta nostalgią.
Rozpoznałem znajome detale: wyblakłe zdjęcia na ścianach, wycinanki z czasopism z dzieciństwa, krótkie firanki. Na żelaznych łóżkach piętrzyły się poduszki pod wełnianymi narzutami. Na środku stał stół przykryty wytartym, niebieskim ceratem.
„Przytulnie tu” – powiedziała Kinga. – „Nie żal wam sprzedawać?”
„Rozładuję torby” – zarządziła mama. – „Krzysiek, przynieś drewna, leży na podwórzu. Kinga, rozejrzyj się.”
Dom ożył. W piecu zatrzeszczało drewno, na stole pojawiły się kasza, herbata, cukier, ciastka. Stara kuchenka z odsłoniętą spiralą działała. Przyniosłem wody ze studni, mama postawiła czajnik. Gdy zrobiło się gorąco, otworzyliśmy okna i drzwi, wypuszczając ciepło. Z Kingą poszliśmy wykąpać się w rzece.
W nocy nie spało się dobrze – dom skrzypiał, jakby narzekał na starość i samotność. Rano mama przygotowała śniadanie, a potem wysłała nas na strych posprzątać, sama zajmując się szafami.
„Fuj, ile tu pajęczyn!” – Kinga przytulała się do mnie pod niskim sufitem. Na sznurkach wisiała bielizna, zapomniana przez mamę albo babcię. Śmieci było mnóstwo, ale nic ciekawego. Zrzuciliśmy stos gazet, wchodząc chmurą kurzu. Kinga zauważyła wypadający kartkę.
„Krzysiek, chodź!” – zawołała.
„Co tam?” – zajrzałem przez jej ramię. – „List?”
„Posłuchaj” – powiedziała i zaczęła czytać.
„Witaj, Andrzeju. Co się stało? Obiecałeś przyjechać, porozmawiać z rodzicami i wrócić po mnie. Minął miesiąc, a od ciebie ani słowa. Nie wiem, co myśleć, już się zamartwiłam. Chciałam powiedzieć przy spotkaniu, ale może to cię przyspieszy: jestem w ciąży. Gdyby mama żyła, powiedziałabym jej, a ona by mnie wsparła. A ciocia… Nie jestem pewna, czy ucieszy się, widząc mój brzuch. Kochanie, przyjeżdżaj szybko…”
Dziewczyna pisała o miłości, tęsknocie i czekaniu. Na końcu było imię – Weronika.
„I co cię tak poruszyło?” – wzruszyłem ramionami. – „Zwykły list.”
„Nie rozumiesz” – westchnęła Kinga. – „To nie jest zwykły list. Nazywasz się Krzysztof Andrzejewicz, tak?”
„Tak” – skinąłem, nie pojmując.
„A list jest do Andrzeja. Załapałeś?” – Kinga zaczęła się irytować.
„No i co? Może mama coś wie” – zamyśliłem się. – „Pójdę zapytam.”
„Czekaj!” – powstrzymała mnie. – „List napisała Weronika, nie twoja mama. Dlaczego schowali go w gazetach na strychu? Po co go trzymali?”
„No racja, jak z kryminału” – uśmiechnąłem się. – „Co robić? Skąd wiedzieć, kto to napisał?”
„Szkoda, iż babci nie ma” – powiedziała Kinga. – „Ona by wiedziała. A we wsi są jeszcze starsi ludzie w jej wieku?”
„Nie wiem. Pójdźmy zapytać. Mamo!” – krzyknąłem, otwierając drzwi.
„Co?” – odezwała się mama, kichając od kurzu.
Na łóżku leżały stosy bielizny. „Został ktoś starszy we wsi?” – spytałem.
„Chyba żyje jeszcze babcia Jadwiga” – odparła, patrząc na nas podejrzliwie. – „A po co?”
„Chcę dowiedzieć się o rodzinie. Gdzie mieszka?” – zagrałem ciekawość.
„Ostatni dom na końcu wsi. Jakaś krewna twojej babki. Gdzie idziecie?” – krzyknęła za nami.
„Nad rzekę!” – odpowiedPoszliśmy do babci Jadwigi, która wyjaśniła, iż Weronika była narzeczoną mojego ojca, ale gdy wrócił z wojska, wybrał mamę, a tamta odeszła z podkulonym ogonem, a teraz wszystko już nie ma znaczenia, bo miłość Kingi i moja jest prawdziwa, i to wystarczy.