Dzisiaj w moim dzienniku chcę opowiedzieć smutną historię, która zdarzyła się w naszej wsi. To opowieść o kobiecie, która przez całe życie ukrywała prawdę o swojej córce, bo wstyd ją było przyznać się przed sąsiadami.
W przygotowanej na śmierć paczce leżały listy… od córki. Gienia wyjęła je i wsunęła nieboszczce pod poduszkę. Niech zabierze je do grobu wraz ze swoim strasznym wstydem…
Z życia wzięte. Straszny wstyd
Jadwiga od młodości wierzyła w sny. Zawsze tak było. Kiedy któraś z dziewczyn w polu opowiedziała swój sen, ona zastanawiała się chwilę i tłumaczyła, co może znaczyć. Rzadko się myliła. A swoje własne sny zawsze odczytywała sama. A jeszcze potrafiła w nich latać! Czasem unosiła się nad domami i leciała! Aż dech zapierało! Jeden sen powtarzał się jej regularnie. Białe konie w siwe jabłka zaprzężone do sań, a w saniach ona z Andrzejem trzymają lejce. Konie nabierają takiej prędkości, iż wzbijają się w niebo! Oboje chowają głowy, by nie stracić równowagi… Ten sen powracał, dopóki Andrzej żył. A gdy go zabrakło, wciąż śniło jej się, iż leci, a on stoi obok, tylko już nie trzyma lejców… Tylko się uśmiecha… Lubiła te nocne podróże, choć wiedziała, iż konie we śnie to zwiastun choroby, a może i śmierci… Przeleci tak nocą, a potem albo ciśnienie skacze, albo serce dziwnie kołacze…
Tamtej nocy znów stali razem w saniach. Ale nikt już nie kierował lotem. Lejce zniknęły. Konie wznosiły się coraz wyżej, aż pod chmury! Na jednej z nich siedział mały aniołek ze skrzydełkami i uśmiechał się do nich. Krysia! Moja Krysia! krzyknęła przez sen tak głośno, iż sama się obudziła…
Czas już… Czas już… się przygotować szepnęła do siebie. Bez żalu, bez rozpaczy…
W domu zawsze lubiła porządek, więc umyła podłogę i wytrzepała tkane chodniki. Wyjęła paczkę tę, którą od dawna chowała na śmierć i wszystko poukładała, choćby napisała notatki, co i gdzie ma trafić. Bo bez niej nikt tego nie zrobi. Obcy ludzie będą szukać… Ale przyjdzie Gienia, bo kto inny? To jedyna, która do niej teraz zagląda. Przyjaciółka i niemal siostra. Dawnych koleżanek już prawie nie było, a i tak nikt by nie dotarł, bo nogi bolały. A Gienia jeszcze sprawna. Przybiegnie…
Jadwiga wzięła szkolny zeszyt, długopis i zaczęła pisać list.
Wybacz mi, Gieniu. Jesteś mi najbliższa. Żyłyśmy jak siostry… Nie mów nikomu, proszę cię, o moim strasznym wstydzie. Mnie już pewnie nie będzie bolało, co ludzie powiedzą, ale mimo to proszę… Przez lata kłamałam wszystkim, choćby tobie, moja siostro, iż mam troskliwą córkę, tylko iż nie przyjeżdża, bo jest chora… A prawda jest taka, iż nie wiem, gdzie ona jest. Myślę, iż żyje, ale zostawiła mnie dawno temu. I żeby nie było wstydu patrzeć ludziom w oczy, wymyślałam te historie, choćby tobie… Nie czekaj na moją córkę, nie szukaj jej… Pochowaj mnie przy Andrzeju, tam, gdzie miejsce zachowałam. Dom i wszystko, co w nim jest, zostawiam tobie. Może twoim dzieciom się przyda. Nie udało mi się wychować córki… Straszny wstyd za to czuję. I niech idzie ze mną do grobu… Proszę cię, siostro…
Jadwiga porządnie napaliła w piecu, zamknęła klapę od komina i położyła się spać…
Gienia jeszcze wieczorem zauważyła, iż u przyjaciółki nie świeci się światło, ale czy mogła przypuszczać?
Czy nie zostawiła jakiejś notatki? pytał policjant, który przyjechał stwierdzić zgon samotnej kobiety.
Nic nie było… Nic… Ciężko jej było z samotnością i tyle… mówiła Gienia, ściskając w kieszeni zmięty list.
* * *
Jej Krysia rosła na piękną i mądrą dziewczynę. Jedyną, ukochaną. Andrzej, żonaty agronom z PGR-u, zakochał się w zwykłej pracownicy rolnej. Według praw tamtych czasów powinno się go zwolnić i wyrzucić z partii, ale jakoś tak wyszło, iż tylko połajał go sekretarz i… sprawa ucichła. Z pierwszą żoną nie mieli dzieci, a tu nagle robotnica urodziła nieślubne dziecko! Mówili, iż sam kierownik PGR-u miał swoje grzeszki, więc pomógł gwałtownie się rozwieść i ożenić z Jadwigą. Nie będziemy tu bez ojców dzieci mnożyć walił pięścią w stół. Była żona Andrzeja wyjechała do miasta i podobno znalazła sobie urzędnika, a oni żyli w zgodzie, córkę wychowywali, tylko… nie na długo i nie w szczęściu.
Takie same konie, jak te ze snów, tylko prawdziwe, przyniosły nieszczęście. Andrzej wracał późnym wieczorem z pola, gdzie sprawdzał kombajny. W ciemności wpadł na niego rozpędzony zaprzęg. Woźnica był pijany i nie zauważył. Gdyby ktoś znalazł go wcześniej! Jadwiga czekała do rana, nie mogąc zmrużyć oka. Znaleźli go nad ranem… już martwego. A przecież można było go uratować. Taka chyba dola…
Bywali u Jadwigi zalotnicy… Ale ona na nich nie patrzyła. Żyła tylko dla córki. A ta była jej radością. Uczyła się świetnie. Występowała w amatorskim zespole nie tylko we wsi, ale i w całym powiecie. Śpiewała, tańczyła! Mówili, iż to prawdziwy talent! I miała szczęście! Za pierwszym razem dostała się do samej Warszawy, do szkoły teatralnej!
Jadwiga nie mogła się nacieszyć córką. Ciągle starała się jechać do niej, przywozić jedzenie, odwiedzać. Pierwszy rok Krysia się cieszyła, sama przyjeżdżała przy każdej okazji. Ale z czasem odzwyczaiła się. A jeszcze zaczęła być opryskliwa. Wszystko jej nie pasowało. Raz, drugi Jadwiga przyjechała a córki nie ma w akademiku. Mówili, iż znalazła sobie jakiegoś zagranicznego narzeczonego. Ze szkoły gwałtownie ją wyrzucili. Dawni koledzy mówili, iż ten obcokrajowiec wciągnął Krysię w narkotyki. W tamtych czasach na wsi mało kto znał tę plagę. Co za wstyd dla matki! Straszny wstyd!
Rok po tym, jak się nie widziały, Krysia napisała do matki list. Zapomnij o mnie. Nie sz













