Codziennie budzę się o tej samej porze, jakbym przez cały czas miała komu robić śniadanie. Z przyzwyczajenia. Jerzy zawsze lubił jajko na miękko i kromkę z masłem, tą z końcówki bochenka – mówił, iż taka najlepsza. Teraz pieczywo kupuję tylko raz w tygodniu. I tak się marnuje. W mieszkaniu panuje taka cisza, iż czasem mam wrażenie, iż aż dudni. Mieszkam sama, w bloku na obrzeżach miasta. Zwykłe cztery ściany, które pamiętają jeszcze, jak śmialiśmy się razem z Jerzym z błahostek. On zmarł nagle, pięć lat temu. Serce. Poszedł po mleko i nie wrócił. Z tamtego dnia pamiętam tylko, iż mleko się zepsuło w torbie, którą przyniósł sąsiad, i iż Magda – moja córka – dzwoniła dopiero tydzień później. Bo miała wtedy istotną prezentację w pracy.
Dni mijają mi powoli. Herbata o siedemnastej – czarna, dwie łyżeczki cukru. Krzyżówki. Ulubione radio – takie, co gra jeszcze piosenki sprzed trzydziestu lat. Wieczorem książka, albo po prostu wyglądam przez okno. Lubię obserwować, jak dzieci wracają ze szkoły, jak starsze panie niosą siatki z warzywniaka. zwykle te same twarze, ten sam rytm. Czasem ktoś się wyprowadzi, ale nikt się nie wita.
Nie narzekam. Przynajmniej nie na głos. Czasem sobie mówię w myślach: „Basiu, może już tak po prostu ma być. Może starość to właśnie to: herbatka, cisza i echo wspomnień”. Ale raz dziennie moje serce przyspiesza. Raz dziennie naprawdę czekam. Na listonosza. Nazywa się Piotr. Przychodzi zwykle między 11 a 12. I przynosi nie tylko listy.
Rumieniłam się jak nastolatka
Od rana byłam niespokojna. Kręciłam się po mieszkaniu, niby w poszukiwaniu czegoś, ale sama wiedziałam, iż chodzi o to jedno – Piotra. Zerkam przez wizjer w drzwiach częściej, niż wypada. Usiadłam w końcu przy stole z kubkiem herbaty, ale ręce miałam zbyt roztrzęsione, żeby rozwiązać krzyżówkę. Co za wstyd. Baba po sześćdziesiątce, a jak uczennica przed randką. Usłyszałam w końcu znajome kroki na schodach i trzask metalowej skrzynki. Zamarłam.
– Dzień dobry, pani Basiu – jego głos był ciepły, jak zawsze. – Mam dziś coś dla pani.
– Znowu rachunki? – zażartowałam, chociaż miałam nadzieję, że zostanie choć chwilę.
– Nie, tym razem kartka z sanatorium i katalog ogrodniczy. Ktoś tu chyba lubi pelargonie?
– Kiedyś lubiłam. Teraz tylko lubię patrzeć.
Uśmiechnął się. Nie spieszył się. Przysiadł na brzegu krzesła.
– Wie pani, iż te katalogi są jak bajki? Człowiek się gapi, planuje, a potem i tak sadzi trzy krzaczki mięty na parapecie.
– A potem ich nie podlewa – zaśmiałam się.
Był młodszy ode mnie o jakieś dwadzieścia lat, może więcej. Ale mówił ze mną jak równy z równym. Nie patrzył z litością. Patrzył uważnie. Jakby widział mnie, nie tylko starszą panią w dresie. Drzwi od mieszkania obok się uchyliły.
– Co ten młody tak długo u ciebie siedzi? – rzuciła Zofia, sąsiadka spod trójki, z przekąsem.
– Może pocztę układa, a może serce – odparłam z uśmiechem, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Piotr zaśmiał się cicho. A ja się zarumieniłam. Jak nastolatka.
Zasiał we mnie ziarno nadziei
Od tamtej rozmowy minęły trzy dni. I nagle złapałam się na tym, iż przeglądam swoje stare kolczyki. Takie drobiazgi, które leżały od lat nieużywane. Wyjęłam z pudełka te z bursztynem. Jerzy mi je kiedyś przywiózł znad morza. Powiedział, iż pasują do moich oczu. Od jego śmierci ich nie nosiłam. Zamocowałam je niepewnie w uszach i spojrzałam w lustro. Ta kobieta, która na mnie patrzyła, wyglądała... jakby jeszcze żyła. Jakby coś w niej drgnęło. Wyczyściłam obrus, wyprałam firanki. Przypadek? Nie. Ja przecież wiedziałam, iż jutro znowu będzie Piotr. I iż pewnie znowu się zatrzyma. Zatrzymał się.
– Co za ładne kolczyki – powiedział już od progu. – Wygląda pani, jakby miała zaraz pójść na bal!
– A może właśnie czekam, aż mnie pan zaprosi – odpowiedziałam, sama nie wierząc, iż to mówię.
Uśmiechnął się. Tym razem usiadł sam, bez pytania. Rozmawialiśmy dłużej niż zwykle. O dzieciństwie, o smakach, których już nie ma. I wtedy powiedział:
– Po rozwodzie długo nie potrafiłem rozmawiać z nikim tak... normalnie. Bez udawania. A z panią jest łatwo. Jakby się wracało do domu, którego się nie znało, a jednak wszystko w nim znajome.
Zamilkłam. Bo nie wiedziałam, co powiedzieć. Serce mi waliło jak szalone. Bo ja też to czułam. Wieczorem, leżąc w łóżku, pomyślałam: „Basiu, co ty wyprawiasz? Przecież to nie przystoi. On mógłby być twoim synem...” Ale po chwili pojawiła się inna myśl. „A może właśnie dlatego tak dobrze się rozumiemy – bo oboje jesteśmy samotni”. Zasnęłam z uśmiechem. I z odrobiną nadziei. Taką, której nie czułam od lat.
Był z jakąś młodą kobietą
To było sobotnie popołudnie. Rzadko wtedy wychodzę, ale tego dnia coś mnie tknęło. Poszłam do osiedlowego warzywniaka po jabłka. I wtedy ich zobaczyłam. Piotr. Z jakąś młodą kobietą. Śmiali się. Pchał wózek dziecięcy. Poczułam, jak ziemia mi się usuwa spod nóg. Uśmiech, którym obdarzał tamto dziecko, był dokładnie tym samym, którym uśmiechał się do mnie. Taki miękki, czuły. Jakby nic poza tym małym światem nie istniało. Nie czekałam, aż mnie zobaczy. Odwróciłam się na pięcie i wróciłam do mieszkania. Ręce mi się trzęsły, kiedy chowałam zakupy do szafki, chociaż miałam tylko te cholerne jabłka. Usiadłam przy stole i wpatrywałam się w obrus, jakbym miała w nim znaleźć odpowiedź.
– Głupia babo – wyszeptałam sama do siebie. – Coś ty sobie w ogóle myślała? Że co, iż się zakocha w starej wdowie z czwartego piętra?
Zadzwoniła Zofia.
– Widziałam twojego adoratora na mieście. Z wózeczkiem i jakąś panienką. No mówiłam ci, iż to za piękne, żeby było prawdziwe.
Nie odpowiedziałam. Rozłączyłam się. Nie chciałam, żeby słyszała, jak mi głos drży. Wieczorem usłyszałam pukanie do drzwi. Nie otworzyłam. Siedziałam w kuchni bez ruchu, aż ucichło. Po raz pierwszy od lat herbata mi wystygła.
Łzy napłynęły mi do oczu
Następnego dnia nie podeszłam do drzwi. Nie podeszłam też trzeciego dnia. Ale czwartego już nie wytrzymałam. Usłyszałam znajome pukanie i wstałam jak automat. Otworzyłam, nie patrząc mu w oczy.
– Pani Basiu... – Piotr wyglądał, jakby nie spał od dni. – Mogę wejść?
Wzruszyłam ramionami i cofnęłam się, żeby przepuścić go do kuchni. Milczał chwilę, zanim powiedział:
– Wiem, iż mnie pani widziała. Tamtego dnia. Z Anką i Jasiem.
Zacisnęłam palce na filiżance.
– To pana siostra? – spytałam z ironią, której się po sobie nie spodziewałam.
– Tak. Młodsza. Niestety poważnie choruje... Ja się nią opiekuję. I Jasiem, jej synkiem. Bo jej mąż uciekł, jak tylko dostała diagnozę.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Wstyd. Taki głęboki, paraliżujący.
– Myślałam, że... – zaczęłam.
– Wiem, co pani myślała. Dlatego przyszedłem. Bo pani dla mnie... – zawahał się – ...jest ważna. Bardzo.
Spojrzałam na niego. W jego oczach nie było pogardy. Było coś miękkiego, nieoczywistego. Ciepło. I zmęczenie. I jakaś tęsknota, której choćby nie próbował ukryć.
– Pani jest jedyną osobą, u której naprawdę czuję, iż mogę być sobą. Że nie muszę się uśmiechać, żeby kogoś nie przerazić. Że nie jestem tylko listonoszem, który roznosi cudze sprawy. Z panią... jestem po prostu Piotrem.
Łzy napłynęły mi do oczu. Po raz pierwszy od śmierci Jerzego pozwoliłam komuś mnie dotknąć. Nie ciałem. Duszą.
– A ja... – wyszeptałam – już nie pamiętałam, jak to jest być dla kogoś kimś więcej niż „starą sąsiadką”.
Siedzieliśmy razem przy stole. W milczeniu. Ale w tej ciszy nie było już pustki.
Różnica wieku była jak mur
Od tej rozmowy minął tydzień, a ja wciąż nie mogłam spać spokojnie. Piotr przychodził regularnie, jakby nic się nie zmieniło, jakby ten wieczór w kuchni był czymś zupełnie naturalnym. A ja… nie umiałam już oddychać normalnie, kiedy słyszałam jego kroki na klatce. Każde „dzień dobry” bolało, bo przypominało mi, iż nie potrafię tego nazwać. Ani tego, co do niego czuję, ani tego, co on czuje do mnie. Różnica wieku była jak mur. I ja ten mur widziałam codziennie w lustrze. Zmarszczki, siwe włosy, obwisłe ramiona. choćby kolczyki z bursztynem nie mogły mnie oszukać. Nie miałam złudzeń.
– Gdyby był starszy… – mówiłam do siebie, stojąc przy oknie – …gdyby świat był mniej okrutny wobec takich jak ja…
Zadzwoniła Magda. W końcu. Pokazała mi wnuczki przez kamerkę. Siedziałam na kanapie z telefonem w dłoni, jakby był gorący.
– Mamo, nie możesz być wiecznie sama – powiedziała. – Ale też nie możesz żyć mrzonkami.
– Co masz na myśli?
– Widziałam zdjęcia. Zofii nie trzeba wiele, żeby plotkować.
Zaparło mi dech.
– To mój listonosz. Nic poza tym.
– Mamo, jesteś dorosła. Ale też… bądź rozsądna.
Rozłączyła się szybko. A ja poczułam, iż moje serce znów się zamknęło. Jakby znów było wojną między tym, co wolno, a tym, co się czuje. Tego wieczoru nie otworzyłam drzwi, choć wiedziałam, iż Piotr stał za nimi. Znów bałam się tej bliskości. Tego, iż stanie się prawdziwa.
Barbara, 61 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, iż mój mąż nie dorasta do pięt partnerom moich przyjaciółek. Za późno zrozumiałam, jaki skarb mam pod ręką”
- „Mąż myślał, iż jestem u siostry, a ja pływałam z Matteo gondolą. Dopiero w Wenecji poczułam się prawdziwą kobietą”
- „Mąż coraz częściej chodził pomagać sąsiadce. Z czasem zaczęłam czuć, iż to coś więcej niż zwykła przysługa”