Samochód gwałtownie zahamował i zatrzymał się. Alek był poważnym młodym mężczyzną, więc dziwne życzenie podwiezienia nieznajomej dziewczyny stojącej na poboczu było dla niego zupełnie nietypowe.
Działkowe osiedle, gdzie Alek wraz z matką mieli przytulny i ciepły dom, znajdowało się 15 kilometrów od miasta. Życie tam latem było czystą przyjemnością, więc Alek zwykle wyjeżdżał do pracy około 7 rano, ponieważ o tej porze droga była pusta, a las dookoła budził miłe myśli i wspomnienia.
Dziewczyna podbiegła do auta i z uśmiechem zajrzała przez otwarte okno.
– Dzień dobry – powiedziała niemal śpiewająco – czy dowiezie mnie pan do miasta?
– A nie boisz się wsiąść do samochodu z nieznajomym w środku lasu? – zapytał Alek z uśmiechem.
– A czego tu się bać – odpowiedziała dziewczyna – macie pan taki porządny samochód i dobrotliwe spojrzenie. Po co by wam było robić mi jakieś świństwa.
Alek wybuchnął śmiechem. Takiej naiwności i prostoty nie spotkał od dawna i, szczerze mówiąc, był przekonany, iż już ich w naturze nie ma.
Leokadia wychowana na wsi była otwarta i ufna. Kiedy Alek trzy tygodnie po ich poznaniu oświadczył się jej, zgodziła się bez wahania. Wydał jej się poważny i przystojny.
„Jak ciocia Basia przewidziała, tak się stało” – myślała Leokadia, trzymając Aleka za rękę i z obawą patrząc na jego matkę, dla której wiadomość o zaręczynach była jak małe trzęsienie ziemi.
Po ślubie Leokadia i Alek przeprowadzili się do mieszkania w mieście. Życie na działce było niewygodne. A matka Aleka zbytniej sympatii do synowej nie żywiła.
– Dziwię się tobie, synu – często mówiła Wiktoria, gdy Alek ją odwiedzał – czy ta wiejska piękność była jedyną wartą uwagi kandydatką w twoim otoczeniu? – wzdychała z żalem, potrząsając pięknie ułożoną głową.
Alek uśmiechał się, ale z matką nie dyskutował. Nie chciał tłumaczyć, jak spokojny i zadowolony był w swojej małej, przytulnej rodzinie. Matka Aleka była osobą chłodną i powściągliwą, dlatego dla niego otwarta i czuła Leokadia była jak matka i żona w jednej osobie.
Minęło kilka lat. Leokadii i Alkowi urodziła się urocza dziewczynka, Marysia. Leokadia ją uwielbiała, a babcia powoli zaczynała się do niej przekonywać. Widziała, jak Leokadia kocha i troszczy się o jej syna, jak mądrze i dobrze wychowuje córkę. Wiktoria, mimo iż była osobą twardą i nieco cyniczną, potrafiła przyznawać się do błędów.
Dlatego Alek nie był zaskoczony, kiedy pewnego dnia matka postanowiła przestać być surowa i zaprosiła Leokadię z wnuczką na kilka dni na działkę.
– Alek, boję się jej – narzekała Leokadia, szukając wymówki, żeby nie jechać do teściowej.
– Przecież cię nie zje – śmiał się Alek, całując żonę w szyję.
– Zje, zje – jęczała Leokadia – i Marysią zagryzie. A ty potem będziesz lamentował i płakał, ale będzie za późno – zakończyła przekonująco i choćby uroniła łzę.
Ale to nie pomogło. Alek zabrał od żony koszyk z jedzeniem, wsadził radosną, niebieskooką Marysię z przodu auta, wpakował opierającą się żonę i cała rodzina, drocząc się i przekomarzając, ruszyła w drogę.
Wiktoria była szczerze zadowolona z odwiedzin. Uśmiechnęła się do Leokadii, a młoda kobieta zrozumiała, iż wojna się skończyła.
Od tej chwili zaczęła się ich niezwykła przyjaźń. Z każdym dniem relacje między teściową a synową stawały się bliższe i bardziej zaufane. Leokadia wróciła do pracy, a Marysia często zostawała u Wiktorii, która czytała jej książki, uczyła grać na fortepianie i ćwiczyła angielski. Wiktoria była tłumaczką symultaniczną, a ciekawska dziewczynka chętnie słuchała jej zabawnych historii o zagranicznych podróżach i spotkaniach z interesującymi ludźmi.
Minęło kilka lat. Pewnego dnia Leokadia z Marysią niespodziewanie odwiedziły Wiktorię. Leokadia schudła, była jakoś dziwnie spięta i małomówna.
– Leokadio, co się stało? – zapytała Wiktoria z troską – czy nie jesteś chora?
Leokadia westchnęła, usiadła na krześle i zaczęła gorzko płakać.
– Alek od pół roku z nami nie mieszka – wyznała przez łzy – na początku po prostu nie przychodził czasem do domu. Mówił, iż ma dużo pracy. Potem całkiem znikał na kilka dni. Wracał, przebierał się, całował Marysię, odtrącał mnie i znowu wychodził. Początkowo myślałam, iż to kłopoty w pracy.
Od roku praktycznie nie dostajemy pieniędzy. Ale to nic. Pracuję jako pielęgniarka, nieźle zarabiam. Nam to wystarcza. Potem ktoś zadzwonił do drzwi, otwieram, a tam pani. Elegancka, zadbana. W kapeluszu. Torebka droga. Takie widziałam tylko w telewizji – Leokadia trochę się uspokoiła, nabrała tchu i kontynuowała –
– Jesteś – powiedziała – biedna i nieodpowiednia dla Alka. On teraz będzie mieszkał ze mną, a ty wynoś się z mieszkania i zabierz swoją głupią córkę. Nam z Alkiem i bez twojej niewychowanej dziewczyny będzie co robić.
– Nie jestem głupia i bardzo dobrze wychowana – obwieściła nagle Masha i obrażona się odwróciła. Wiktoria i Leokadia nie usłyszały, jak dziewczynka cicho wślizgnęła się do kuchni i słuchała rozmów dorosłych.
– Oczywiście, iż nie jesteś głupia – potwierdziła Wiktoria, prostując się. Jesteś rozsądna i dobrze wychowana. Dlatego zamieszkamy razem, a mamę zabierzemy ze sobą.
Leokadia wytarła łzy i zdziwiona spojrzała na Wiktorię.
Ale żelazna dama już podjęła decyzję. I kiedy jej syn poinformował ją o zamiarze rozwodu oraz oczekiwał, iż matka niedługo przepisze testament na dom, zachowała spokój i godność. Ponieważ testament został już przepisany.
Po prostu Wiktoria nie wspomniała synowi, iż nowymi właścicielkami domu zostały jego była żona i niebieskooka Marysia, która w tej chwili tak serdecznie i beztrosko targała, jak zawsze, starannie ułożone włosy ukochanej babci.