Samotna kobieta z „przyczepą”
Kasia wychowywała syna sama. Mąż odszedł od niej ponad dziesięć lat temu. Przez cały ten czas płacił alimenty, był „krystalicznie czysty” przed prawem i sumieniem. Tak przynajmniej mówił o sobie.
Zabrał swoje rzeczy i samochód, zostawiając Kasię z niespłaconą hipoteką i synem. Przez te wszystkie lata ani razu nie przyszedł go zobaczyć, nie zadzwonił z życzeniami urodzinowymi, nie przyniósł prezentu.
— Pewnie już kilka głupiutkich uszczęśliwił, tak jak ciebie. Będzie uciekał od odpowiedzialności, aż mu siły nie starczy. I oby jak najszybciej. Mówiłam, nie bierz tej hipoteki. Nie posłuchałaś. Teraz całe życie będziesz na nią pracować — wzdychała matka Kasi, choć to właśnie rodzice namówili ją na mieszkanie.
Tak właśnie żyła — od wypłaty do wypłaty, na dwóch etatach, wychowując chłopca. Na szczęście Antek nie sprawiał większych problemów.
Po drugiej pracy, zmęczona do granic możliwości, wchodziła do sklepu i wlokła się do domu, marząc tylko o tym, by pozbyć się ciężkiej siatki, zdjąć buty, usiąść i zamknąć oczy. Czuła się jak koń z wesela, który krąży w kółko, ciągnąc bryczkę, udekorowany sztucznymi kwiatami i błyskotkami. Szarobura codzienność: praca–sklep–dom.
Nosiła wygodne, niemodne ubrania z „Pepco”. Nowe ciuchy kupowała rzadko i chowała na specjalne okazje, których w jej życiu było niewiele. Z czasem i tak wychodziły z mody.
Kasia szła, myśląc, co ugotować na kolację i czy Antek jest już w domu… Duża torba wisiała na ramieniu, jedną ręką przytrzymywała ją, by nie zsunęła się, w drugiej niosła zakupy. jeżeli syn był w domu, odpoczywała pięć minut i biegła gotować parówki z makaronem.
A jaka była kiedyś! Gęste włosy, błysk w oczach. Figura do dziś niczego sobie. Jak każda dziewczyna, marzyła o miłości. I przyszła ona do niej pod postacią Darka. Jak tu się nie zakochać w przystojnym chłopaku? Obiecywał wieczną miłość, mówił, iż będzie mieć fajne auto — może choćby „Audi” albo przynajmniej „BMW”. Że na pewno będą mieć dwoje dzieci.
Samochód kupił. I na nim odjechał w swoją świetlaną przyszłość, zostawiając Kasię z mieszkaniem, hipoteką i synem.
Kasia patrzyła na chodnik przed sobą. Wystarczy chwila nieuwagi, a wpadnie w kałużę lub skręci kostkę. Nasze drogi pozostawiają wiele do życzenia. Trzeba jeszcze uważać, by jakiś pirat drogowy nie ochlapał brudną wodą, pędząc przez kałużę tuż przy krawężniku.
— Kasia! — Jej drogę zastąpiła elegancka kobieta w modnym płaszczu.
Z trudem rozpoznała w niej Anię, z którą chodziła do szkoły. Nigdy nie była pięknością, teraz wyglądała, jakby zeszła z okładki „Vivi”. Kasia poczuła się przy niej jak szara myszka.
— Cieszę się, iż cię spotkałam! Przyjechałam do mamy, a nikogo z dawnych znajomych nie ma. Wszyscy gdzieś pouciekali. Kasieńka, jak się masz?!
„A po mnie nie widać?” — pomyślała Kasia, ale głośno odpowiedziała:
— Normalnie, jak wszyscy.
— Z mężem?
— Rozwiedziona. Mieszkam z synem. A ty?
— A ja… — Ania przymrużyła oczy, jakby olśniło ją słońce. — Wyszłam za Hiszpana, mieszkam w Barcelonie. Przyjechałam do mamy na tydzień. Słuchaj, nie mogę cię tak po prostu puścić. Chodźmy gdzieś. Albo zaproś mnie do siebie. Gdzie mieszkasz?
— Niedaleko… Tylko u mnie bałagan. Nawieczornych naczyń nie umyłam.
— Nic się nie stało, jestem przyzwyczajona. W końcu jestem Polką.
Kasia otworzyła drzwi swojego mieszkania i zawołała:
— Antek, jesteś? Mamy gości.
W drzwiach pojawił się wysoki chłopak.
— O rany! To twój syn? Przystojniak! — zachwyciła się Ania. — Do której klasy chodzisz? Co chcesz studiować?
— Jeszcze nie wiem. Mamo, naczynia już pozmywałem, muszę lekcje robić — odparł i zniknął w swoim pokoju.
— Jaki samodzielny… — W głosie Ani zabrzmiała nuta zazdrości.
— A ty masz dzieci? — spytała Kasia, rozpierana dumą.
— Nie. Mąż jest dużo starszy. Ma już dorosłe dzieci, nie chce się bawić w pieluchy i mleko modyfikowane.
Kasia na gwałtownie przygotowała kolację, a Ania opowiadała o życiu w Hiszpanii.
— Dlaczego się rozwiodłaś? Mąż pił? — w końcu spytała Ania.
— Nie, nie pił. Zanim urodził się Antek, wszystko było w porządku. Potem… Antek źle spał, był niespokojny. Ja nie pracowałam, siedziałam na macierzyńskim, a mieliśmy przecież kredyt i raty za samochód. W końcu stwierdził, iż ma dość, i odszedł. A raczej odjechał swoim autem.
— Co za dupek! — zaklęła Ania. — Zostawił cię z dzieckiem i hipoteką!
Kasia nie wdawała się w szczegóły, jak ciężko było. I tak Ania by nie zrozumiała. Rodzice pomogli, inaczej nie dałaby rady.
— Hej, twoja czarna seria się skończyła. U nas jest mnóstwo samotnych facetów. Nie najmłodszych, ale jeszcze pełnych sił i chętnych do małżeństwa. Uwielbiają Polki. Wiesz, jakie jesteśmy — i w ogniu, i w wodzie. Z mężem mamy dużo znajomych. Za trzy dni wracam do Barcelony i znajdę ci porządnego kandydata.
— Gdzie tam mnie. Mam przecież „przyczepę”. RSP.
— Co to znaczy? Jakaś subkultura?
— Tak faceci nazywają samotne matki — „rozwódka z przyczepą”. Jak tylko się dowiedzą, iż masz dziecko, choćby nie spojrzą w twoją stronę.
— Bzdury! Lepiej być RSP niż ODR.
— A to co? — zainteresowała się Kasia.
— „Odpierdolił się od dziecka”. Takim powinno się wypalać piętno na czole.
— A w Hiszpanii faceci nie rzucają dzieci?
— Są i tacy. Ale twój syn jest już prawie dorosły. Jesteś idealna. Za trzy dni lecę i zajmę się twoją sprawą. Masz Skype’a? Świetnie. Wypijemy za twoje nowe życie!
Kasia wyciągnęła z lodówki niedokończone wino z swoich urodzin.
— Tylko musisz się trochę odświeżyć. Zmień fryzurę, kup coś ładnego — radziła**Reszta historii:**
Kasia już nigdy nie musiała szukać nikogo na siłę, bo szczęście samo zapukało do jej drzwi – tym razem bez błyszczących obietnic, za to z prawdziwym uczuciem.