„Przyszłam powiedzieć, iż mam kogoś innego”: jak jedno przypadkowe podejrzenie rozbiło pięcioletnią miłość
Danuta i Bogdan poznali się przypadkiem—na plaży, gdzie gorące sierpniowe słońce mieszało się ze słonym wiatrem i zapachem olejku do opalania. Ona, wysoka, dostojna, z gęstymi ciemnymi włosami i śnieżnobiałym uśmiechem, przyciągnęła jego wzrok od pierwszej chwili. Podszedł, i odtąd już się nie rozstawali. Wakacje się skończyły, ale ich historia dopiero się zaczynała.
Bogdan mieszkał w sąsiednim mieście. Przez pięć lat spotykali się w weekendy: w tygodniu—praca, obowiązki, a w soboty i niedziele—domek letniskowy, jabłka w sadzie, gorąca herbata i drożdżówki z lokalnej piekarni. Częściej to ona przyjeżdżała do niego—tam było swobodniej, przytulniej. Danuta mieszkała z synem, on—sam, w mieszkaniu odziedziczonym po rodzicach. Był formalnie rozwiedziony: tak powiedział, gdy między nimi już się wszystko zaczęło. Uwierzyła mu, choćby nalegała: „Rozwód—jutro”. I się rozwiódł. Dla niej.
Minęło pięć lat. Syn Danuty ożenił się i wyprowadził. Została sama. Coraz częściej wieczory, zwłaszcza te powszednie, stawały się przygnębiające. Tylko ich letniskowy domek dawał im poczucie spokojnego szczęścia—sad, kosz jabłek, cisza, herbata na werandzie.
Tamtego dnia wszystko było jak zwykle. Ciepły wieczór, pokrojone jabłka w dzbanku, świeże drożdżówki, cichy śmiech. Nagle—zadzwonił telefon. Bogdan odebrał. Danuta początkowo nie zwracała uwagi, ale rozmowa przeciągała się. Piętnaście minut. Potem dwadzieścia. Pół godziny.
Usłyszała znajomy głos. To była jego była żona.
W głowie Danuty zaczęły kłębić się myśli. Mieszkają w tym samym mieście… Mają wspólną córkę… A może przez cały ten czas utrzymywał z nią kontakt nie tylko ze względu na dziecko? Może się spotykali? Spędzali razem czas?
Nie wytrzymała. Gdy wreszcie skończył rozmowę, wybuchła. Oskarżenia, żale, pretensje—wszystko, co się w niej zbierało, wykipiało. Bogdan milczał. Potem gwałtownie wstał, przewracając krzesło.
— Wynoś się—powiedział cicho i wyszedł.
Ona, jakby we mgle, zebrała rzeczy i ruszyła… nie na dworzec, ale do jego mieszkania. Miała klucze. Przygotowała kolację, posprzątała. Wrócił po północy. Był milczący, obcy. choćby nie przywitał się jak zwykle. Została. Przez trzy dni próbowała przełamać lód, dogodzić, zNawet gdy wieczorem przyniosła mu ulubioną szarlotkę, on tylko odwrócił się do ściany, a wtedy zrozumiała, iż to naprawdę koniec.