Różowy szalik

twojacena.pl 1 dzień temu

**Różowy szalik**

Weronika pochowała męża dwa lata temu. Był od niej starszy o siedemnaście lat. Gdy się poznali, miała dwadzieścia dziewięć lat.

Nigdy nie cieszyła się zainteresowaniem chłopaków. Skromna, domowa, unikająca klubów i głośnych imprez. W szkole i na studiach traktowali ją jak koleżankę, prosili o ściągi, notatki z wykładów. A umawiali się z ładnymi, śmiałymi dziewczynami, które nie przejmowały się konwenansami.

Z Arturem spotkała się przypadkiem na ulicy. Był ciepły maj, kwitły bzy, młoda zielona liść była pełna życia, a wszystko to zalewało łagodne, ciepłe słońce.

Weronika postanowiła wracać do domu piechotą. Szła, wciśnięta w swój zwykły szary płaszcz, mrużąc oczy przed blaskiem, uśmiechając się bez powodu do przechodniów.

Wtedy zauważyła go — wysokiego, przystojnego mężczyznę w rozpiętej czarnej kurtce. Gdy minął ją na chodniku, zatrzymał się i uśmiechnął.

— Piękna pogoda, prawie jak lato. A ja się spakowałem w tę kurtkę — mówił niskim, przyjemnym głosem.

— To ją zdejmij — odparła Weronika, nie myśląc.

Mężczyzna natychmiast zdjął kurtkę i przerzucił ją przez ramię. Nie wiadomo czemu, Weronika nie odeszła. Stała jak zahipnotyzowana.

— No, faktycznie lepiej. A może lody? — nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę budki z lodami.
Weronika chciała już iść, ale uznała, iż to byłoby nietaktowne.

Wrócił i podał jej kremowego loda w wafelku.

— Mój ulubiony! — wydusiła zaskoczona. — Skąd pan wiedział?

— Też go uwielbiam — odparł.

Szli razem, jedząc lody i rozmawiając o wszystkim. Do domu wróciła później niż zwykle, a na dodatek odmówiła kolacji. Najadła się lodów.

— Czemu tak się błyszczysz? — spytała mama, podchodząc bliżej.

— Wcale się nie błyszczę — odparła, czując, iż robi się czerwona.

Następnego dnia Artur zadzwonił i zaprosił ją na spacer.

— Pada deszcz. Wie pan? Nie wzięłam parasolki — powiedziała z rezygnacją.

— To może kino? Gdzie pani pracuje? Mogę podjechać.

W drodze do kina Weronika dowiedziała się, iż jego żona zmarła rok wcześniej. Miała wadę serca, lekarze zabronili jej rodzenia dzieci.

— Kochałem ją mocno. Brak dzieci nigdy mi nie przeszkadzał. Dbałem o nią, chroniłem jak skarb. Po jej śmierci ledwo przetrwałem. Myślałem, iż zostanę sam do końca życia. Aż zobaczyłem panią… Rozumie pani, Weroniko…

— Weronika — poprawiła go.

— Rozumie pani, przypomniała mi pani ją. Nie wyglądem. Ma pani tak samo czysty wzrok jak źródło. Jest pani… inna. W dzisiejszych czasach to rzadkość.

Następnego dnia, gdy wróciła z pracy, Artur siedział już w kuchni i pił herbatę z mamą. Na stole stał bukit róż.

— Córeczko, a my z Arturem herbatkę sobie pijemy — powiedziała mama słodkim głosem, rzucając córce znaczące spojrzenie: „Nie bądź głupia”.

Artur był miłym mężczyzną. Elegancko ubrany, siwiejące włosy dodawały mu szyku. Mama też go polubiła. Do arystokratycznej urody dodała mieszkanie, samochód i dobrze płatną posadę. Brak dzieci uznała za zaletę — nie będzie musiała zabiegać o uczucie czyjegoś potomstwa.

— Mamo, znam go ledwie tydzień, a ty już układasz plany na lata — zirytowała się Weronika. — Owszem, jest miły, ale ja go nie kocham.

— Bez miłości nie ma rozczarowań. Małżeństwa z rozsądku są najtrwalsze. Z nim będziesz jak w niebie. Nie jesteś dzieckiem, by marzyć o romansach. To solidny, godny zaufania mężczyzna.

Odchodząc, Artur poprosił, by go odprowadziła do samochodu.

— Jutro zapraszam was obie do siebie. Zobaczycie, jak żyję. Weronika, powiem od razu. jeżeli marzysz o dzieciach, zrozumiem. Ale dla mnie to za późno. W moim wieku nie chce się już nieprzespanych nocy i stresów z niemowlakiem.

Przynajmniej był szczery. Tematu dzieci więcej nie poruszała.

Z nim czuła się bezpieczna. Koledzy z pracy zazdrościli. Młodzi mężowie często szukają rozrywek, a Artur przywoził ją do pracy, odbierał po zmianie. Mama uważała, iż córka wygrała los na loterii. Tak, chciałaby wnuków. Ale co będzie, to będzie.

Żyła spokojnie, nie żałując małżeństwa. Łączyło ich wzajemny szacunek i zaufanie, co w małżeństwie też ma znaczenie.

Pewnego dnia mąż wrócił z pracy, zjadł kolację i położył się odpocząć. Weronika starała się nie hałasować, by go nie budzić. Gdy zorientowała się, iż coś jest nie tak, było już za późno.

Żyli razem trzy lata. Weronika szczerze opłakiwała jego stratę.

Po śmierci męża wszystko potoczyło się utartym torem. Rozmowy mamy o zmianach drażniły ją i przerażały. Dziecko? Skąd, u licha?

Artur nie lubił, gdy się malowała lub nosiła jaskrawe ubrania.

— Po co? Jesteś zamężna. Makijaż to wymysł kobiet, które polują na mężczyzn.

Schowała więc swoje dawne ciuchy głęboko w szafie. Ubierała się skromnie, włosy związywała w koński ogon. Wyglądała starzej niż była.

Pod koniec kwietnia zrobiło się niemal letnio. Drzewa pokryły się młodymi liśćmi, ptaki śpiewały radośnie. Słońce topiło każdy lód — choćby ten w sercu.

Gdy szykowała się do pracy, natknęła się na różowy szalik z dawnego życia. Skąd się tu wziął wśród tych nudnych ubrań? Zawiązała go na szyi.

W godzinach szczytu autobusy były zatłoczone. Weronika zaczęła przeciskać się do wyjścia, gdy nagle szalik zahaczył się o coś i zaczął się zaciskać na jej szyi. Ludzie z tyłu napierali, szarpnęła się, ale materiał tylko mocniej oplótł jej gardło. Zrobiło się jej duszno, zaczęła się cofać, ku wyjściu. Popychano ją, przeklinano. Wtedy zobaczyła, iż szalik zaczepił się o plecak jakiegoś chłopaka. Ten szarpał się, próbując uwolnić zamek.

— Ostrożnie, pan go zerwie! — krzyknęła oburzona.

Tymczasem drzwi autobusu zamknęły się, pojazd ruszył.Weronika spojrzała na nieznajomego i nagle zrozumiała, iż ten różowy szalik to nie przypadek, ale nowy początek.

Idź do oryginalnego materiału