Rozłąka łamiąca serce: tragedia pewnej rodziny

twojacena.pl 1 tydzień temu

Żyliśmy jak w bajce, przynajmniej tak mi się wydawało. Przytulny dom na spokojnym przedmieściu Wrocławia, kochająca rodzina, stabilna praca. Ani ja, ani krewni mojej żony Ewy nigdy nie wtrącaliśmy się w swoje życie, a i powodu nie było. Córka Zosia, nasz mały aniołek, napełniała każdy dzień radością. Wszystko było idealne… aż do tamtego fatalnego wieczoru.

Szybkim krokiem wracałem z pracy, przecinając ośnieżony skwer, który oddzielał naszą dzielnicę od gwarnego centrum miasta. Wiatr wył, latarnie rzucały mdłe światło na ścieżkę, gdy nagle z ciemności dobiegł kobiecy krzyk: „Zostaw mnie, błagam!” Dźwięk był tak przejmujący, iż zamarłem, wytężając wzrok w mroku. Krzyk powtórzył się, tym razem bliżej, więc bez wahania ruszyłem w jego kierunku.

Przez zamieć dostrzegłem sylwetki: drobna dziewczyna, desperacko wyrywająca się z uścisku rosłego drabiny, który ciągnął ją w stronę opuszczonego placu budowy. W rękach trzymała drżącego yorka. Rzuciłem się naprzód, łapiąc napastnika za kurtkę. Odwrócił się z dziką wściekłością i zamierzył. Cios sparzył mi policzek, ale uniknąłem następnego i z całej siły kopnąłem go w bok. Zachwiał się, potknął o krawężnik i runął na ziemię, uderzając głową w zmarznięty śnieg. Dziewczyna, choćby się nie oglądając, zniknęła w ciemności, tuląc swojego pieska.

Łapałem oddech, próbując dojść do siebie. Napastnik leżał nieruchomo. W świetle latarni zobaczyłem ciemną plamę rozlewającą się po śniegu wokół jego głowy. Chłód przeszył mnie do szpiku kości. Wezwałem pogotowie, choć wiedziałem już, iż nie ma szans. Przybyli medycy potwierdzili najgorsze – zgon. Policja pojawiła się zaraz potem, i zamiast w domu, znalazłem się na komisariacie, zasypywany gradem pytań.

Z Ewą zobaczyłem się dopiero w sądzie. Śledczy nie pozwalał na widzenia, odganiając moje prośby. Szczerze opowiedziałem, jak było: o krzyku, o bójce, o przypadkowym uderzeniu. Dziewczyna, którą uratowałem, choćby przyszła zeznawać, ale śledztwo uparcie widziało we mnie przestępcę. Obrona konieczna? Nie, przekroczenie granic. Sędzia ogłosił wyrok: cztery lata więzienia. Ewa, siedząca na sali, zakryła twarz dłońmi, jej ramiona trzęsły się od łkań. Cztery lata rozłąki – wydawały się wiecznością. Adwokat wywalczył złagodzenie, prokurator nie odwołał się, więc z ciężkim sercem pogodziłem się z losem. W celi szeptano o „dziesiątce”, więc cztery lata wydawały się niemal cudem.

Więzienie przywitało mnie wilgocią i szarością. Po kwarantannie czekałem na odwiedziny, ale Ewa nie przyjeżdżała. W listach pisała o sprawach, o Zosi, ale zawsze była jakaś wymówka, dlaczego nie może przyjechać. Tęskniłem za córką, marzyłem, by ją przytulić, ale bez matki dziecko nie mogło odwiedzić więzienia. Listy od Ewy przychodziły coraz rzadziej, a moje, wysyłane co drugi dzień, zdawały się rozpływać w pustce.

I wtedy nadszedł ten dzień, który roztrzaskał mi serce. W dłoniach znalazłem grubą kopertę. Uśmiechnąłem się, widząc jej staranny charakter pisma, ale z każdym zdaniem uśmiech gasł. Ewa pisała o rozwodzie. „Zmęczyłam się, Wojciechu. Nie daję już rady sama. Pojawił się ktoś, na kim mogę się oprzeć. Zosia rośnie, a co będzie za cztery lata? Wybacz.” Słowa paliły jak rozżarzone żelazo. Zmiąłem list, czując, jak świat się rozpada. Współcelownik, widząc moją twarz, klepnął mnie w ramię: „Trzymaj się, brachu. Wyjdziesz – ogarniesz. Chodź, zalewka czeka.”

Przy kubku gorzkiej zalewy, wśród takich samych jak ja, ledwo powstrzymywałem wściekłość. Brygadzis, mrużąc oczy, rzucił: „Nie rozpaczaj, rób swoje. Normy w górę, kop pod warunkowe. Czas sam wszystko ułoży.” Jego słowa utkwiły mi w głowie. Wziąłem się do roboty jak opętany: podwójne normy, milczenie, cierpliwość. Nadzorca, widząc moje starania, złożył wniosek o przedterminowe zwolnienie. Teraz czekam na decyzję sądu, mając nadzieję na wolność.

Co dalej? Nie wiem. Ale jedno jest pewne: zrobię wszystko, by odzyskać Zosię. Jej nowy „tata” i Ewa, która tak łatwo zdradziła naszą miłość, nie zabiorą mi córki. Niech życie bije – wytrzymam. Dla niej.

Idź do oryginalnego materiału