Rozbite szczęście: dramat zerwanych więzi
Zofia obudziła się o świcie, gdy pierwsze promienie słońca ledwo przebijały się przez zasłony w ich mieszkaniu w małym miasteczku Podgórze. Dopóki mąż wylegiwał się w łóżku, ona przygotowała śniadanie – cienkie, niemal nieważkie naleśniki. Połowa z mięsem, połowa z serem. Zapach roznosił się po domu, wypełniając go ciepłem. Marek wstał, gdy aromat dotarł do sypialni. Umywszy się, usiadł przy stole, ze smakiem zjadł naleśniki, popijając je mocną kawą. Przeżuwszy ostatni kęs, spojrzał na żonę i powiedział:
– Zosiu, muszę z tobą poważnie porozmawiać.
Zofia, która myła naczynia, odwróciła się, wycierając ręce w ścierkę.
– Mów – odparła, czując, jak w środku rodzi się niepokój.
– Odchodzę od ciebie. Sam złożę pozew o rozwód – oznajmił Marek spokojnie, ale stanowczo.
– Jak to „odchodzisz”? Dlaczego? Gdzie? – Zofia zastygła, jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
Sobotni poranek zaczynał się jak zwykle. Zofia wstała o dziewiątej, cicho, by nie obudzić Marka, i zajęła się naleśnikami. Uwielbiała te chwile – poranną ciszę, zapach jedzenia, przytulność ich domu.
Marek pojawił się, gdy aromat naleśników wypełnił mieszkanie. W milczeniu usiadł przy stole, zjadł, delektując się kawą, i nagle rzucił:
– Zosiu, odchodzę od ciebie.
Pomyślała, iż się przesłyszała. Odwróciła się i wpiła w niego wzrok.
– Wiem, iż postępuję podle – ciągnął Marek, nie podnosząc oczu. – Dwadzieścia pięć lat razem, a ja to wszystko niszczę. Ale nie potrafię zapanować nad sobą. Ona… Ona jest niesamowita. Przy niej znów czuję się żywy, młody. Kocham, Zosiu, to szalone szczęście!
– A ile lat ma twoje szczęście? – spytała zimno, starając się zachować spokój.
– Dwadzieścia osiem.
– Czyli tylko pięć lat więcej niż nasza Ania. I dwadzieścia lat mniej od ciebie. Ciekawe. Poznałeś już jej rodziców? Cieszą się z wyboru córki? Gdyby nasza Ania przyprowadziła zięcia w twoim wieku, też bym się nie ucieszyła.
– Po co liczyć lata, jeżeli w sercu jest miłość? – wykrzyknął Marek, jego głos drżał od emocji. – W tobie nie ma tego ognia, co w Kasi. Żyjesz jakimiś przestarzałymi zasadami.
– Świetnie – odcięła Zofia. – Rozwodzimy się i dzielimy majątek.
– Nie ma co dzielić – zaprotestował Marek. – Mieszkanie zostawię tobie – Kasia ma swoje, dwupokojowe. Samochód zabiorę, tobie i tak prawie niepotrzebny.
– Nie, tak nie będzie – Zofia pokręciła głową. – Teraz mówisz, iż zostawiasz mi mieszkanie, a za rok wrócisz i zaczniesz dzielić każdy kubek. Jestem prawniczką, widziałam takich „szlachetnych”. Dzielmy wszystko od razu: mieszkanie i samochód. Pieniędzy nie mamy – wszystko daliśmy Ani na kredyt.
Marek był zaskoczony jej spokojem. Spodziewał się łez, krzyków, oskarżeń, ale Zofia tylko pomogła mu spakować rzeczy. Na pożegnanie życzyła mu szczęścia, ale gdy drzwi się za nim zamknęły, pozwoliła łzom płynąć. Dwadzieścia pięć lat razem – przez euforii i trudności. Zawsze myślała, iż u jego boku jest bezpieczna. A teraz – pustka.
„Co za samotność? – pomyślała Zofia, ocierając łzy. – Mam Anię, zięcia, wnuka Kubę.”
Siedziała w sypialni, wśród porozrzucanych rzeczy, które Marek pośpiesznie pakował. Wspomnienia nadeszły falą. Ich ślub – Zofia na drugim roku, Marek na czwartym. niedługo urodziła się Ania. Mieszkali w akademiku, przekazywali dziecko z rąk do rąk, by zdążyć na zajęcia. Potem, z pomocą dziekanatu, załatwili miejsce w żłobku.
Ich pierwsze mieszkanie – ciasna pokoik w komunale. Sypialnia, kącik dla dziecka i maleńka kuchnia na osiemnastu metrach. Łazienka na końcu korytarza, prysznic w piwnicy. Wtedy Marek nie narzekał na brak „ognia”.
Rozwód załatwili szybko. Sprawa o podział majątku też się nie przeciągnęła. Samochód sprzedali od razu, a trzypokojowe mieszkanie udało się sprzedać dopiero po trzech miesiącach – kupca długo nie było.
Zofia kupiła sobie przytulne dwupokojowe mieszkanie w tej samej dzielnicy Podgórza. Musiała wziąć małą pożyczkę, ale dała radę. Miała więcej czasu: po pracy często nie wiedziała, czym się zająć. Przypomniała sobie dawne hobby – szydełkowanie, zaczęła czytać.
Pewnego dnia zadzwoniła przyjaciółka Ewa, z którą nie widziały się od lat, i zaproponowała wspólne chodzenie na basen. Woda naprawdę leczyła. Po kilku miesiącach Zofia poczuła, jak wraca do niej spokój i pewność siebie. Praca sprawiała radość, życie się układało.
O Marku myślała coraz rzadziej. Próbował dzwonić, ale poprosiła, by tego nie robił.
Minęły trzy lata. Urodziny Zofia spędziła w kawiarni z dwiema przyjaciółkami.
– Nie żałujesz rozwodu? – spytała Justyna.
– A mam wybór? – uśmiechnęła się gorzko.
– Chodzi mi o coś innego. Teraz jesteś sama. Lepiej czy gorzej niż wcześniej? – dopytała przyjaciółka.
– Nie zastanawiałam się – odpowiedziała Zofia. – W niektórych sprawach lepiej: nie biegam jak wiewiórka w kołowrotku, mam czas dla siebie. Ale samotność nie zawsze jest przyjemna. Dobrze, iż Kuba ratuje sytuację.
Zofia nie kłamała. Czasem, spacerując po Podgórzu lub centrum handlowym, widziała starsze pary trzymające się za ręce. Kiedyś myślała, iż ona i Marek będą tacy. Ale los zdecydował inaczej.
– A wiesz coś o Marku? – spytała Justyna.
– Nie, trzy lata go nie widziałam – odparła Zofia. – Ania wspomniała, iż spotkała go z tą kobietą w sklepie.
– A jego „panienka” urodziła mu syna – dodała druga przyjaciółka, Beata.
– Marek zawsze chciał syna. Więc jest szczęśliwy – powiedziała spokojnie Zofia.
Tydzień później, w niedzielę, Zofia sprzątała w kuchni po wizycie Ani z rodziną. Zbierała talerze, by je umyć,Gdy tylko zamknęła drzwi za sobą, poczuła ulgę, jakby ciężar dawnych wspomnień wreszcie przestał ciążyć na jej ramionach.