Rodzinne tradycje: wspólne świętowanie ulubionego zimowego święta

newsempire24.com 1 dzień temu

— Zdaje się, iż już Jan Sewerynowicz — powiedziała Krystyna mężowi, przygotowując sałatkę jarzynową.

— Skąd ty to wiesz? — zdziwił się Wojciech.

— No, Marysi nie mógł podnieść, żeby gwiazdkę na choinkę zawiesić. A kiedyś… — Krystyna westchnęła.

— Ojciec jeszcze w pełni sił, może po prostu się zmęczył — odparł Wojciech.

— Nie, Wojtku, lata robią swoje. od dzisiaj ty będziesz raz w tygodniu rodzicom produkty przywozić i nie dyskutuj — poprawiła włosy i wzięła talerz z sałatką. — Chodźmy do stołu.

Jan Sewerynowicz wszystko słyszał. Zatrzymał się, by zapalić światło w łazience, i przypadkiem podsłuchał rozmowę syna z synową.

W przeddzień Nowego Roku rodzina Nowaków miała tradycję: wszyscy zjeżdżali się do domu rodziców na rodzinne świętowanie. I ten rok nie był wyjątkiem. Najstarszy syn przyjechał z rodziną jako pierwszy. Synowa pomagała nakrywać do stołu, wnuki w salonie wesoło dekorowały choinkę.

Jan Sewerynowicz odkręcił kran i usiadł na brzegu wanny.

— Ma rację Krystyna, tak jest. Jak tylko przeszedłem na emeryturę, od razu poczułem się niepotrzebny, a potem już poszło. Taka niemota mnie ogarnia, iż aż płakać się chce!

— Janie Sewerynowiczu, wszystko w porządku? — cicho zapytała Krystyna, podchodząc pod drzwi łazienki.

— Tak, tak, zaraz wychodzę — odpowiedział.

Za drzwiami stał mały Antoś i podskakiwał z niecierpliwości.

— Wejdź już! — Dziadek wpuścił wnuka.

Przy świątecznym stole Jan Sewerynowicz był coraz bardziej zamyślony. Odruchowo unosił kieliszek, gdy wznajmowano toasty, tylko delikatnie popijając.

— Tato, czemuś taki smutny? Święta, trzeba się cieszyć, może coś ci dolega? — zapytał Wojciech, gdy rodzina już zbierała się do wyjścia. Stali w przedpokoju, a Krystyna popychała męża, by zagaił rozmowę.

— Nie, synku, wszystko w porządku. Przywoźcie wnuki na wakacje. Nie myślicie gdzieś wyjechać? — uśmiechnął się ojciec.

— U nas remont, Janie Sewerynowiczu, nie pojedziemy. Wy też powinniście odpocząć, dzieci wyślemy do moich rodziców, już się umówiliśmy — wtrąciła się Krystyna.

— No dobrze, skoro tak ustaliliście, teściowie też powinni się wnukami nacieszyć — westchnął ojciec.

Krystyna szepnęła coś mężowi do ucha.

— Do niedzieli, rodzice, wpadnę, przywiozę zakupy — powiedział Wojciech i skierował się do drzwi.

Matka rozłożyła ręce ze zdziwieniem:

— Jakie zakupy, synku? Sklepy są blisko, warzyw mam pod dostatkiem, jeżeli potrzeba, to ojciec pójdzie.

— Po co ma chodzić, Weroniko Stanisławo? Wojtek wszystko przywiezie. Nie trzeba dźwigać na piąte piętro bez windy, lepiej odpocznijcie — upierała się Krystyna.

Syn z rodziną wyszedł, a matka jeszcze długo mamrotała:

— No proszę, wnuków nie damy, do sklepu nie chodźcie, czego ona znowu?

— Krystyna jest bardzo dobra, Weroniko, dba o nas, nie przejmuj się — powiedział Jan Sewerynowicz.

— Przecież nie mamy dziewięćdziesięciu lat, żeby o nas tak dbać, a wygląda, jakby już nas spisali, i wnuków nie dają.

— Przywiozą ci wnuki, przywiozą. Słyszałaś, iż teraz do teściów.

Matka zamilkła.

“A może jednak niesłusznie jestem tak zimna dla Krystyny. Ona najbardziej się stara, częściej przychodzi i pomaga, zawsze uśmiechnięta, zawsze taktowna. Druga synowa tylko przyjdzie zjeść i słoiki z przetworami zabiera. O zięciu to już lepiej nie wspominać.”

— A ty czemu, Janie, taki posępny? — zwróciła się do męża Weronika Stanisława.

— Zmęczyłem się trochę — machnął ręką.

— No dobrze, odpocznij sobie, włączę ci telewizor — powiedziała Weronika.

Poszła na kuchnię układać umyte przez Krystynę naczynia.

Jan Sewerynowicz leżał na kanapie i myślał, myślał, myślał.

“Teraz nie dałem rady z wnuczką gwiazdki na choince zawiesić, a latem przyjadą na działkę, i nie podniosę, by jabłko zerwać. A ona taka malutka. Zupełnie siły gdzieś zniknęły.”

I postanowił wtedy Jan Sewerynowicz, iż do lata wróci do formy. Niech nie będzie jak dwudziestolatek, ale by starszą wnuczkę mógł podnieść bez wysiłku.

I poszło. Codziennie bez wyjątku zaczął dużo chodzić, żeby od czegoś zacząć. Znalazł pod łóżkiem hantle, stare, pokryte kurzem. Podnoszenie ich sprawiało niespodziewaną radość. Potem więcej, zaczął zaglądać na siłownię podwórkową, podciągać się obok nastolatków.

Stopniowo siły zaczęły wracać. Przed sezonem letnim poczuł taki przypływ energii, iż na działce uporządkował teren pełen rupieci i zrobił dla wnuków plac zabaw. Żeby wszystkim było wesoło i ciekawie.

W sierpniu, gdy śliwki i jabłka zaczęły dojrzewać, najstarszy syn przywiózł wnuki na działkę. Marysia była zachwycona małym placem zabaw. Antoś też docenił. Cały dzień dziadek z wnukami spędzili: grali w ogrodzie, chodzili nad rzeczkę, budowali zamki z piasku.

A następnego dnia Antoś podszedł do śliwy i poprosił:

— Dziadku, podaj mi tamtą śliwkę.

— No dalej, Antosiu, sam ją zerwiesz — uradowany dziadek podniósł wnuka.

Antoś swoimi małymi paluszkami zerwał aż trzy śliwki.

— A ja, dziadziu, a ja! — klasnęła w dłonie Marysia.

— Ciebie też podniosę! — uśmiechnął się dziadek, stawiając Antosia na ziemię i lekko unosząc wnuczkę. — Dziadek jeszcze ma siłę!

Nie traćcie ducha, nigdy nie poddawajcie się, jeżeli jest choć jedna szansa. Cieszcie się każdym dniem i doceniajcie życie, które dane nam jest tylko raz.

Idź do oryginalnego materiału