Rodzinne świętowanie w zimowej atmosferze: tradycja, która trwa latami.

newsempire24.com 1 dzień temu

– Już się poddaje, Janie Kazimierzu – powiedziała Grażyna mężowi, przyrządzając sałatkę jarzynową.

– Skąd taki pomysł? – zdziwił się Marek.

– Wiesz, nie udało mu się podnieść Marysi, żeby zawiesiła gwiazdę na choince. A jeszcze niedawno… – Grażyna westchnęła.

– Co ty mówisz, ojciec jeszcze jest w pełni sił! Może po prostu się zmęczył – odparł Marek.

– Nie, Marku, lata biorą swoje. od dzisiaj ty raz w tygodniu będziesz rodzicom przywozić zakupy i nie dyskutuj – poprawiła włosy i wzięła półmisek z sałatką. – Chodźmy do stołu.

Jan Kazimierz wszystko słyszał. Zatrzymał się, by zapalić światło w łazience, i przypadkiem podsłuchał rozmowę syna z synową.

Wigilia Nowego Roku w rodzinie Kowalskich zawsze wyglądała podobnie – wszyscy zbierali się w domu rodziców na uroczystą kolację i wspólnie świętowali. Tego roku nie było inaczej. Najstarszy syn przyjechał z rodziną jako pierwszy. Synowa pomagała nakrywać do stołu, wnuki w salonie wesoło ubierały choinkę.

Jan Kazimierz odkręcił kran i usiadł na brzegu wanny:

„Grażyna ma rację. Tak właśnie jest. Odkąd przeszedłem na emeryturę, poczułem się niepotrzebny, a potem wszystko potoczyło się jak z górki. Ogarnęła mnie taka apatia, iż aż strach.”

– Wszystko w porządku, Janie Kazimierzu? – cicho zapytała Grażyna, podchodząc do łazienki.

– Tak, tak, wychodzę – odpowiedział.

Za drzwiami stał mały Bartek i podskakiwał z niecierpliwości.

– No chodź już! – Dziadek wpuścił wnuka.

Przy świątecznym stole Jan Kazimierz coraz bardziej się zamyślał. Machinalnie unosił kieliszek, gdy wznoszono toasty, ledwie przytakując.

– Tato, dlaczego taki smutny? Święta, czas się cieszyć, może źle się czujesz? – zapytał Marek, gdy rodzina zbierała się do wyjścia. Stojąc w przedpokoju, Grażyna delikatnie popychała męża do rozmowy.

– Wszystko dobrze, synu. Przywoźcie wnuki na wakacje. Nie planujecie wyjazdu? – uśmiechnął się ojciec.

– Mamy remont, Janie Kazimierzu, więc nie pojedziemy. Wam też należy się odpoczynek, dzieci wyślemy do moich rodziców, już się umówiliśmy – wtrąciła Grażyna.

– No dobrze, skoro tak, to teściowie też mogą się nimi nacieszyć – westchnął ojciec.

Grażyna szepnęła coś mężowi do ucha.

– W niedzielę wpadnę, przywiozę wam zakupy – powiedział Marek i skierował się do drzwi.

Matka rozłożyła ręce ze zdziwieniem:

– Jakie zakupy, synu? Sklepy są blisko, warzyw mam pod dostatkiem, jak będzie potrzeba, ojciec pójdzie.

– Po co ma chodzić, Wandziu? Marek wszystko przywiezie. Nie musicie dźwigać po schodach na piąte piętro, lepiej odpocznijcie – nalegała Grażyna.

Gdy syn z rodziną wyszedł, matka jeszcze długo burczała pod nosem:

– Ojej, wnuków nam nie dadzą, do sklepu nie możecie chodzić, o co jej znowu chodzi?

– Grażyna to dobra kobieta, Wando, dba o nas, nie przejmuj się – powiedział Jan Kazimierz.

– Przecież nie mamy jeszcze dziewięćdziesięciu lat, żeby nas tak pilnować. A tak wychodzi, iż już nas spisali na straty, a wnuki choćby nie chcą zostawić.

– Przywiozą wnuki, przywiozą. Słyszałaś, iż teraz jadą do teściów.

Matka zamilkła.

„Może jednak niesłusznie jestem taka surowa dla Grażyny. Ona najbardziej się stara – częściej nas odwiedza, pomaga, zawsze uśmiechnięta i taktowna. Druga synowa tylko przychodzi na obiad i zabiera słoiki z przetworami. A o zięciu już lepiej nie mówić.”

– Dlaczego taki markotny, Janie? – zwróciła się do męża Wanda.

– Zmęczyłem się trochę – machnął ręką.

– Ach, rozumiem. Odpocznij więc, włączę ci telewizor – powiedziała Wanda.

Poszła do kuchni poukładać umyte przez Grażynę naczynia.

Jan Kazimierz leżał na kanapie i myślał, myślał, myślał.

„Nie udało mi się teraz podnieść Marysi do gwiazdy, a latem na działce znów nie będę mógł oderwać jabłka dla wnuczki. A ona taka malutka. Zupełnie straciłem siły.”

I wtedy postanowił, iż do lata wróci do formy. Nie takiej jak dwudziestolatek, ale przynajmniej takiej, by mógł bez wysiłku unieść najstarszą wnuczkę.

I poszło. Zaczął codziennie długo spacerować, żeby na początek rozruszać kości. Znalazł pod łóżkiem stare, zakurzone hantle. Podnoszenie ich sprawiało mu przyjemność. Potem poszło dalej – zaczął podciągać się na drążku obok nastolatków.

Powoli siły wracały. Gdy nadszedł sezon działkowy, czuł taki zapał, iż posprzątał cały zapuszczony kąt i zbudował dla wnuków plac zabaw. Żeby wszyscy mieli frajdę.

W sierpniu, gdy śliwki i jabłka zaczęły dojrzewać, starszy syn przywiózł wnuki na działkę. Marysia była zachwycona placem zabaw. Bartek też docenił starania dziadka. Cały dzień spędzili razem: bawili się w ogrodzie, chodzili nad rzeczkę, budowali zamki z piasku.

Następnego dnia Bartek podszedł do śliwy i poprosił:

– Dziadku, zerwij mi tę śliwkę.

– No dalej, Bartku, dasz radę sam! – Jan Kazimierz z euforią uniósł wnuka do góry.

Bartek swoimi małymi palcami zerwał aż trzy śliwki.

– A ja, dziadku, a ja! – klasnęła w dłonie Marysia.

– Ciebie też uniosę! – zawołał dziadek, stawiając Bartka na ziemi i z łatwością podnosząc wnuczkę. – Dziadek jeszcze ma siłę!

Nie traćcie ducha, nigdy nie poddawajcie się, jeżeli macie choćby jedną szansę. Cieszcie się każdym dniem i doceniajcie życie, które dane jest nam tylko raz.

Idź do oryginalnego materiału