Rodzinne Święta: Tradycje, które Łączą na Nowy Rok

polregion.pl 1 tydzień temu

– Zdaje się, iż już Jan Siergiejewicz ma dość – powiedziała Światosława do męża, przygotowując sałatkę jarzynową.

– Skąd wiesz? – zdziwił się Piotr.

– No tak, nie dał rady podnieść Marysi, żeby zawiesić gwiazdkę na choince. A kiedyś… – Światosława westchnęła.

– Ojciec jeszcze daje radę, może po prostu się zmęczył – odparł Piotr.

– Nie, Piotrze, wiek robi swoje. od dzisiaj raz w tygodniu będziesz przywozić im zakupy i nie dyskutuj – poprawiła włosy i wzięła talerz z sałatką. – Chodźmy do stołu.

Jan Siergiejewicz wszystko usłyszał. Zatrzymał się, by zapalić światło w łazience, i przypadkiem podsłuchał rozmowę syna z synową.

Wigilia Nowego Roku w rodzinie Nowaków była tradycją: wszyscy zbierali się w domu rodziców na uroczysty obiad i wspólnie spędzali ulubione święto. Ten rok nie był wyjątkiem. Najstarszy syn przyjechał z rodziną jako pierwszy. Synowa pomagała nakrywać do stołu, a wnuki w salonie ochoczo ubierały choinkę.

Jan Siergiejewicz odkręcił wodę i usiadł na brzegu wanny:

„Światosława ma rację, tak właśnie jest. Od kiedy przeszedłem na emeryturę, pojawiło się to uczucie bezużyteczności. Lenistwo ogarnęło mnie tak bardzo, iż aż płakać się chce”.

– Janie Siergiejewiczu, wszystko w porządku? – cicho zapytała Światosława, podchodząc do łazienki.

– Tak, tak, zaraz wychodzę – odpowiedział.

Za drzwiami stał mały Andrzejek i podskakiwał z niecierpliwości.

– Wejdź szybko! – Dziadek wpuścił wnuka.

Przy stole Jan Siergiejewicz był coraz bardziej zamyślony. Podnosił kieliszek, gdy wznoszono toasty, ale pił niewiele.

– Tato, coś cię martwi? Święta, powinieneś się cieszyć, może źle się czujesz? – zapytał Piotr, gdy rodzina już się zbierała do wyjścia. W korytarzu Światosława szturchała męża, by kontynuował rozmowę.

– Wszystko w porządku, synu. Przywoźcie wnuki na wakacje. Nie planujecie gdzieś wyjechać? – uśmiechnął się ojciec.

– Mamy remont, Janie Siergiejewiczu, nie pojedziemy. Wam też odpocząć się należy, dzieci wyślemy do moich rodziców, już się umówiliśmy – wtrąciła Światosława.

– No dobrze, jeżeli tak ustaliliście, teściom też trzeba dać czas z wnukami – westchnął ojciec.

Światosława coś szepnęła mężowi.

– W niedzielę wpadnę, przywiozę zakupy – powiedział Piotr i skierował się do drzwi.

Matka rozłożyła ręce ze zdziwieniem:

– Jakie zakupy, synu? Sklepy są blisko, warzyw mam pod dostatkiem, a jeżeli czegoś brakuje, to ojciec pójdzie.

– Po co ma chodzić, Weroniko Grzegorzewno? Piotr wszystko przywiezie. Nie musicie dźwigać po schodach na piąte piętro, lepiej odpocznijcie – nalegała Światosława.

Gdy syn z rodziną wyszedł, matka jeszcze długo mruczała:

– No proszę, wnuków nie damy, do sklepu nie chodźcie, co znowu ona wymyśliła?

– Światosława jest bardzo dobra, Weroniko, dba o nas, nie przejmuj się – powiedział Jan Siergiejewicz.

– Przecież nie mamy dziewięćdziesięciu lat, żeby się nami opiekować, a tak to wygląda, jakby nas już spisali na straty, i wnuków nie dają.

– Przywiozą ci wnuki, przywiozą. Słyszałaś, iż tym razem jadą do teściów.

Matka zamilkła.

„Może rzeczywiście niesprawiedliwie jestem zimna wobec Światosławy. To ona najczęściej przychodzi i pomaga, zawsze uśmiechnięta, taktowna. Druga synowa tylko przychodzi coś zjeść i słoiki z przetworami zabiera. O zięciu już lepiej nie mówić”.

– A ty czemu taki smutny, Janie? – zwróciła się do męża Weronika Grzegorzewna.

– Zmęczyłem się trochę – machnął ręką.

– Ach, rozumiem, to odpocznij, włączę ci telewizor – powiedziała Weronika.

Poszła na kuchnię układać umyte naczynia.

Jan Siergiejewicz leżał na kanapie i rozmyślał, rozmyślał, rozmyślał.

„Teraz nie dałem rady z wnuczką gwiazdki zawiesić, a latem przyjedzie na działkę – nie uniosę jej, by zerwać jabłko. A ona taka malutka. Zupełnie siły straciłem”.

I wtedy postanowił, iż do lata wróci do formy. Nie musi być jak dwudziestolatek, ale przynajmniej tak, by wnuczkę móc podnieść bez wysiłku.

I tak się zaczęło. Codziennie chodził na długie spacery, żeby zacząć od czegoś lekkiego. Znalazł stare hantle pod łóżkiem, pokryte kurzem. Podnoszenie ich sprawiało mu radość. Potem zaczął zaglądać na siłownię plenerową, podciągać się obok nastolatków.

Powoli siły wracały. Przed sezonem letnim czuł taki przypływ energii, iż na działce posprzątał zakamarki pełne rupieci i zbudował dla wnuków plac zabaw. Żeby wszystkim było wesoło.

W sierpniu, gdy śliwki i jabłka dojrzewały, starszy syn przywiózł wnuki. Marysia była zachwycona placem zabaw. Andrzejek też docenił. Cały dzień dziadek spędzał z wnukami: bawił się z nimi w ogrodzie, zabierał nad rzekę, budował zamki z piasku.

Następnego dnia Andrzejek podeszNastępnego dnia Andrzejek podeszł do śliwy i poprosił: „Dziadku, podnieś mnie, tak wysoko, żebym mógł zerwać tę najsłodszą śliwkę,” a Jan Siergiejewicz, uśmiechając się szeroko, uniósł wnuka tak lekko, jakby wcale nie postarzał się przez te wszystkie lata.

Idź do oryginalnego materiału