Już pod wieczór, Jan Kowalski, mąż Weroniki, stał w kuchni, gdy ona przygotowywała sałatkę jarzynową.
– Skąd wiesz, iż Jan już się poddaje? – zdziwił się Piotr, ich syn.
– No sam patrz – nie mógł podnieść Marysi, żeby zawiesiła gwiazdę na choinkę. A wcześniej… – Weronika westchnęła ciężko.
– Ojciec jeszcze ma siłę, tylko trochę zmęczony – bronił Piotr.
– Nie, Piotrze, lata biorą swoje. od dzisiaj sam będziesz im raz w tygodniu robił zakupy i już się nie sprzeczaj – Weronika poprawiła włosy i wzięła miskę z sałatką. – Chodźmy do stołu.
Jan wszystko usłyszał. Zatrzymał się w przedpokoju, by zapalić światło w łazience, i przypadkiem podsłuchał rozmowę syna z synową.
Wigilia Nowego Roku to tradycja w rodzinie Kowalskich – wszyscy zbierali się w domu rodziców na uroczystą kolację i wspólnie spędzali najukochańsze zimowe święto. Tego roku też tak było. Najstarszy syn przyjechał z rodziną jako pierwszy. Synowa pomagała nakrywać do stołu, a wnuki w salonie wesoło ozdabiały choinkę.
Jan odkręcił wodę w łazience i usiadł na brzegu wanny.
– Weronika ma rację, tak właśnie jest. Od kiedy przeszedłem na emeryturę, od razu poczułem się niepotrzebny, a potem już poszło jak z górki. Taka apatia mnie ogarnęła, iż aż strach.
– Wszystko w porządku, panie Janie? – cicho zapytała Weronika, podchodząc do łazienki.
– Tak, tak, już wychodzę – odparł Jan.
Za drzwiami stał mały Bartek i podskakiwał z niecierpliwości.
– Wchodź już! – Dziadek wpuścił wnuka.
Przy stole Jan był coraz bardziej zamyślony. Machinalnie unosił kieliszek, gdy wznoszono toasty, ledwo dotykając ustami trunków.
– Tato, czemuś taki smutny? Święta są, trzeba się weselić, może źle się czujesz? – spytał Piotr, kiedy rodzina zbierała się już do wyjścia. Stali w przedpokoju, a Weronika szturchała męża, by kontynuował rozmowę.
– Wszystko w porządku, synku. Przywoźcie wnuki na wakacje. Nie planujecie gdzieś wyjechać? – uśmiechnął się Jan.
– Mamy remont, panie Janie, więc nie pojedziemy. Wy też powinniście odpocząć, dzieci wyślemy do moich rodziców, już się umówiliśmy – wtrąciła Weronika.
– No dobrze, skoro tak, to teściowie też niech się wnukami nacieszą – westchnął Jan.
Weronika coś szepnęła mężowi do ucha.
– W niedzielę wpadnę, przywiozę zakupy – powiedział Piotr i skierował się do drzwi.
Matka rozłożyła ręce ze zdziwieniem.
– Jakie zakupy, synku? Sklepy są blisko, warzyw mam pod dostatkiem, jeżeli czegoś potrzeba, to tato pójdzie.
– Po co ma chodzić, pani Heleno? Piotr wszystko przywiezie. Niech nie dźwigają po pięciu piętrach bez windy, niech lepiej odpoczywają – upierała się Weronika.
Gdy rodzina wyszła, Helena jeszcze długo mruczała pod nosem:
– Proszę, wnuków nam nie dadzą, do sklepu nie chodźcie… O co jej znowu chodzi?
– Weronika jest bardzo dobra, Helenuś, dba o nas, nie przejmuj się – powiedział Jan.
– Przecież nie mamy dziewięćdziesięciu lat, żeby o nas tak dbać. A tak to wygląda, jakby już nas skreślili, choćby wnuków nie oddają.
– Przywiozą wnuki, przywiozą. Słyszałaś, iż teraz jadą do teściów.
Matka zamilkła.
„Może jednak niesprawiedliwie jestem tak chłodna dla Weroniki. Ona najbardziej się stara – częściej nas odwiedza, pomaga, zawsze z uśmiechem, taktowna. A druga synowa tylko po obiad przychodzi i słoiki z ogórkami zabiera. O zięciu choćby nie wspomnę…”
– Czemu taki smutny, Janku? – zwróciła się do męża Helena.
– Zmęczony trochę – machnął ręką.
– Aa, rozumiem. Odpocznij, włączę ci telewizor – powiedziała Helena.
Poszła do kuchni ułożyć umyte przez Weronikę naczynia.
Jan leżał na kanapie i rozmyślał, rozmyślał, rozmyślał.
„Nie udałoA kiedy latem przyjechali na działkę, Jan bez trudu uniósł wnuczkę, by zerwała najsłodsze jabłko z wysokiej gałęzi, i uśmiechnął się szeroko, czując, iż życie znów ma smak.