– Już nie ten sam Jan Serafin – powiedziała Zofia do męża, mieszając sałatkę jarzynową.
– Skąd takie wnioski? – zdziwił się Marek.
– No przecież dziś nie dał rady podnieść Małgosi, żeby zawiesiła gwiazdę na choinkę. A jeszcze niedawno… – Zofia westchnęła.
– Ojciec ma jeszcze siłę, po prostu trochę się zmęczył – odparł Marek.
– Nie, Marek, lata biorą swoje. od dzisiaj raz w tygodniu będziesz rodzicom przywoził zakupy i nie dyskutuj – Zofia poprawiła włosy i wzięła półmisek z sałatką. – Chodźmy do stołu.
Jan Serafin wszystko usłyszał. Zatrzymał się, żeby zapalić światło w łazience, i przypadkiem podsłuchał rozmowę syna z synową.
Wigilia Nowego Roku w rodzinie Wolskich była tradycją – wszyscy zbierali się w domu rodziców na rodzinne świętowanie. I ten rok nie był wyjątkiem. Najstarszy syn przyjechał z rodziną pierwszy. Synowa pomagała nakrywać do stołu, a wnuki w salonie wesoło ubierały choinkę.
Jan Serafin odkręcił wodę i usiadł na brzegu wanny:
„Miała rację, Zofia. Od kiedy przeszedłem na emeryturę, czuję się niepotrzebny. Ogarnęła mnie jakaś dziwna niemoc, wszystko straciło sens.”
– Wszystko w porządku, Janie Serafinie? – cicho zapytała Zofia, podchodząc do łazienki.
– Tak, już wychodzę – odpowiedział.
Za drzwiami stał mały Bartuś i podskakiwał z niecierpliwości.
– Wejdź szybciej! – Dziadek przepuścił wnuka.
Przy świątecznym stole Jan Serafin coraz bardziej się zamyślał. Machinalnie unosił kieliszek, gdy wznoszono toasty, ledwie przy tym popijając.
– Tato, czemu taki smutny? Święta są, czas się cieszyć, może źle się czujesz? – zapytał Marek, gdy rodzina już zbierała się do wyjścia. Stojąc w przedpokoju, Zofia delikatnie popychała męża, by kontynuował rozmowę.
– Wszystko gra, synu. Przywoźcie wnuki na wakacje. Nie planujecie gdzieś wyjechać? – uśmiechnął się ojciec.
– U nas remont, Janie Serafinie, nie pojedziemy. Wam też przyda się odpoczynek, dzieciaki wyślemy do moich rodziców, już się umówiliśmy – wtrąciła Zofia.
– No dobrze, skoro tak ustaliliście, teściowie też niech mają euforia – westchnął ojciec.
Zofia coś szepnęła mężowi do ucha.
– W niedzielę wpadnę, przywiozę zakupy – powiedział Marek i ruszył do drzwi.
Matka rozłożyła ręce ze zdumieniem:
– Jakie zakupy, synu? Sklepy są blisko, warzyw mam pod dostatkiem. jeżeli czegoś brakuje, ojciec pójdzie.
– Po co ma chodzić, Danuto? Marek wszystko przywiezie. Nie musicie dźwigać po pięciu piętrach bez windy, lepiej odpocznijcie – upierała się Zofia.
Gdy syn z rodziną wyszedł, matka jeszcze długo mruczała pod nosem:
– Proszę cię, wnuków nie oddamy, do sklepu nie chodzicie, o co jej znowu chodzi?
– Zofia to dobra kobieta, Danusia, dba o nas, nie przejmuj się – powiedział Jan Serafin.
– Nie mamy jeszcze dziewięćdziesięciu lat, żeby o nas tak dbać. Wygląda na to, iż już nas odpisali, a wnuków nie puszczają.
– Przecież przywiozą, słyszałaś, iż tym razem jadą do teściów.
Matka zamilkła.
„Może jednak niesłusznie jestem taka zimna wobec Zofii. Ona najbardziej się stara, najczęściej nas odwiedza, zawsze uśmiechnięta, pełna taktu. Druga synowa przychodzi tylko na obiad i po słoiki z przetworami. A o zięciu już lepiej nie mówić.”
– Czemu taki markotny, Janie? – zwróciła się do męża Danuta.
– Zmęczyłem się trochę – machnął ręką.
– Aha, no to odpocznij, włączę ci telewizor – powiedziała Danuta i poszła na kuchnię poukładać umyte przez Zofię naczynia.
Jan Serafin leżał na kanapie i rozmyślał, rozmyślał, rozmyślał.
„Dziś nie dałem rady z wnuczką zawiesić gwiazdki. A latem przyjadą na działkę – czy podniosę ją, żeby zerwała jabłko? Przecież taka mała jest. Zupełnie straciłem siły.”
I wtedy Jan Serafin postanowił wrócić do formy przed latem. Nie miał być jak dwudziestolatek, ale chciał móc bez trudu unieść starszą wnuczkę.
I tak się zaczęło. Codziennie dużo chodził, żeby na początek się rozruszać. Znalazł pod łóżkiem starą, zakurzoną parę hantli. Podnoszenie ich sprawiało mu przyjemność. Potem poszło dalej – zaczął podciągać się na drążku obok nastolatków.
Powoli siła wracała. Gdy nadeszło lato, czuł taki zastrzyk energii, iż na działce uprzątnął teren pełen starych gratów i zbudował dzieciom plac zabaw. Żeby było weselej i ciekawiej.
W sierpniu, gdy śliwki i jabłka dojrzewały, najstarszy syn przywiózł wnuki na działkę. Małgosia była zachwycona nowym placem zabaw. Bartuś też się ucieszył. Cały dzień dziadek spędził z wnukami – bawił się z nimi na podwórku, zabrał ich nad rzekę, budowali zamki z piasku.
Następnego dnia Bartuś podszedł do śliwki i poprosił:
– Dziadku, podaj mi tamtą śliwkę.
– No dawaj, Bartku, sam ją zerwiesz – uradowany Jan Serafin uniósł wnuka wysoko.
Bartuś swymi małymi palcami zerwał od razu trzy śliwki.
– A ja, dziadku, a ja! – klasnęła w dłonie Małgosia.
– Ciebie też podniosę! – zawołał dziadek, stawiając Bartka na ziemię i lekko unosząc wnuczkę. – Dziadek ma jeszcze siłę, oho-ho!
Nie traćcie ducha, nigdy nie poddawajcie się, jeżeli macie choć jedną szansę. Cieszcie się każdym dniem i doceniajcie życie, które dostaliśmy tylko raz.