Rodzinne spotkanie ujawniło nieoczekiwany podział spadku: Jak żyć, gdy brat męża otrzymał więcej?

polregion.pl 1 tydzień temu

Wczoraj moja teściowa zebrała całą rodzimą, aby ogłosić, co komu przypadnie w udziale. Doskonale wiem, iż mogę zostać oceniona, ale serce mi się kraje na widok mojego męża. Jego matka, Stanisława Janowska, postanowiła zorganizować rodzinne spotkanie. Przyjechali wszyscy: dzieci, wnuki, synowe. Wyglądało na zwykłą popołudniową herbatę, ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Zebrała nas, aby oznajmić… kto co odziedziczy po jej śmierci. Tak, właśnie tak. Rozdzieliła majątek już teraz, aby – jak to ujęła – „później nie było kłótni”. Tyle iż po tym spotkaniu trudno mówić o zachowaniu rodzinnej zgody.

Gdy Stanisława wypowiedziała słowa: „Mieszkanie w centrum Warszawy dostanie młodszy – Grześ”, ręce mojego męża, Rafała, lekko zadrżały. A potem dodała: „Starszemu, Rafałowi, zostawiam letni domek w Zakopanem. Magda – czyli ja – otrzyma rodzinne biżuterie i porcelanę po babci. Reszcie przypadną udziały w spółce, mikrofala albo stary zegar po dziadku.” Wszyscy przy stole wymienili się spojrzeniami. Delikatnie mówiąc – byli w szoku. A ja poczułam, jak coś we mnie ściska z niesprawiedliwości.

Gdy goście zaczęli się rozchodzić, Rafał, mimo oszołomienia, podszedł do matki. Zapytał spokojnie, bez wyrzutu:
– Mamo, dlaczego podjęłaś taką decyzję? Nie kwestionuję, to twój wybór. Ale można było inaczej. Wytłumacz mi – dlaczego właśnie tak?

I wtedy usłyszeliśmy jej odpowiedź. Okazało się, iż w młodości rodzice inwestowali przede wszystkim w Rafała. Mieli nadzieję, iż zostanie dyplomatą, będzie żył i pracował za granicą. Dumali z niego, pomogli mu zorganizować huczne wesele. Zajmowali się też naszym synem, gdy byliśmy młodzi. Jak powiedziała, starszy syn już dostał swoją część opieki i wsparcia.

A Grzesia, młodszego, zawsze zaniedbywali. Ciągle coś – praca, sprawy, starszy syn z problemami… W efekcie wyrósł na zagubionego mężczyznę. Porzucił studia, nie zrobił kariery w sporcie, ożenił się z pierwszą lepszą. Teraz mieszka z żoną i dzieckiem u jej rodziców. On zajmuje się malcem, ona pracuje i zarabia więcej. Na własne mieszkanie nie mają szans, myśl o kredycie ich przeraża. Stanisława wyjaśniła: „Jest słaby, bo go wtedy nie wspieraliśmy. Chcę, żeby miał chociaż dach nad głową.”

Ale tu właśnie jest haczyk – my z Rafałem przecież nie żyjemy na koszt rodziców. Wzięliśmy kredyt, kupiliśmy mieszkanie, pracujemy. Staraliśmy się sami. Dlaczego teraz wychodzi na to, iż zostajemy pomniejszeni „według zasług”?

Rozumiem, iż takie decyzje to prywatna sprawa każdego. A jednak boli. Do żywego. Nie o siebie – o męża. Milczy, nie narzeka, ale widzę, iż go to dotknęło. Nie wiem, jak teraz mamy rozmawiać ze Stanisławą. Po takim „rozdaniu” nie mam ochoty choćby na luźną pogawędkę. Bo gdy rodziców już nie będzie, pozostaną tylko wspomnienia. A one mogą być jasne… albo gorzkie.

Idź do oryginalnego materiału