**Dziennik, 15 maja**
— Mamo, zwariowałaś?! Jakie swaty?! — krzyknęła Kinga do telefonu, ledwo nie upuszczając go z ręki. — Przecież mówiłam ci sto razy, iż z Darkiem tylko się spotykamy!
— A co, spotykacie się, więc to niepoważne? — głos matki brzmiał twardo i nie wróżył nic dobrego. — Kinga, masz już dwadzieścia siedem lat! Inne w twoim wieku dawno zamężne, dzieci rodzą, a ty wciąż się bawisz! Jego rodzice to porządni ludzie, pracowici, mają trzypokojowe mieszkanie na Woli…
— Mamo! — Kinga zamknęła oczy, próbując opanować ból głowy. — Posłuchaj mnie uważnie. NIE jestem gotowa wychodzić za mąż. NIE chcę tego omawiać z obcymi ludźmi. I w ogóle, powinnaś była mnie zapytać!
— Za późno na pytanie — matka wyraźnie się wściekała. — Już do nich zadzwoniłam, przyjadą jutro rano. Dariusz wie, nawiasem mówiąc. Rozmawiałam z nim wczoraj, zgodził się.
Kinga powoli opadła na kanapę. Darek się zgodził… Oczywiście, co on miał do stracenia? Mieszka spokojnie z rodzicami, do pracy chodzi co drugi dzień, a tu taka okazja — gotowa narzeczona z własnym mieszkaniem i pensją.
— Mamo, może odwołamy? Powiesz, iż zachorowałam…
— Kochanie — głos matki stał się nagle miękki, niemal błagalny. — Zrozum, córeczko. Tak bardzo chcę wnuków! A nagle coś mi się stanie, a ty zostaniesz sama? Dariusz to dobry chłopak, nie pije, nie pali…
— Nie pije? — prychnęła Kinga. — Przedwczoraj ledwo stał na nogach!
— Ależ to był wyjątek, święto było! — matka gwałtownie znalazła wymówkę. — Dobrze, skarbie, przyjdź jutro przed dziesiątą. Kupiłam kurczaka, tort zamówię…
Połączenie się urwało. Kinga jeszcze przez chwilę siedziała, wpatrzona w pustkę, aż wstała gwałtownie i zaczęła chodzić po pokoju. Musiała coś wymyślić, ale co? Zabić Darka? Matkę? A może uciec do koleżanki na działkę i przeczekać do poniedziałku?
Telefon znów zadzwonił.
— Kinga, to ja — głos Darka brzmiał przepraszająco. — Słuchaj, twoja matka do mnie dzwoniła wczoraj…
— A to drań! — westchnęła Kinga. — Mogłeś mnie uprzedzić!
— Myślałem, iż żartuje! Serio! Kto teraz organizuje śluby przez swaty? Uznałem, iż pogada i zapomni…
— A kiedy zrozumiałeś, iż nie żartuje?
— Gdy moi rodzice zaczęli wybierać tort — przyznał się Darek. — Kinga, może po prostu w to wejdziemy? Posiedzimy, pogadamy, oni się uspokoją…
— Darek, zdajesz sobie sprawę, iż po tym cyrku matka wyprowadzi mnie za ciebie pod bronią? Pewnie już suknię przymierza!
— No i co? — w jego głosie pojawiły się dziwne nuty. — A ja ci nie pasuję?
Kinga zamilkła. O to właśnie chodziło. Darek jej się podobał, choćby bardzo. Wysoki, przystojny, dobry. Ale było w nim coś… nie tak. Nie potrafił podejmować decyzji. Zawsze radził się matki, choćby którą koszulę założyć na randkę. A teraz ślub też nie był jego pomysłem.
— Słuchaj, Darek — zaczęła ostrożnie. — A ty sam chcesz się żenić? Ze mną, mam na myśli?
— Oczywiście, iż chcę! — odpowiedział zbyt szybko. — To znaczy… w zasadzie… dobrze się znamy…
— To nie odpowiedź — powiedziała zmęczona. — Dobrze, zobaczymy się jutro.
Cały wieczór przymierzała różne sukienki. Zbyt elegancka — pomyślą, iż się zgadza. Zbyt zwykła — matka będzie wykładać, jak należy wyglądać na poważne rozmowy. W końcu wybrała szary kostium — skromnie, ale schludnie.
Rano Kinga obudziła się z postanowieniem odwołania wszystkiego. Zadzwoni do matki, powie, iż zachorowała… Ale telefon milczał, a gdy wybrała numer, nikt nie odebrał. Pewnie była już na targu, kupowała przysmaki.
O wpół do dziesiątej stała przed domem rodziców, nie mogąc zmusić się do wejścia. Sąsiadka podlewała kwiaty na balkonie i zerkała z ciekawością.
— Kinga! — doleciało z góry. — Wchodź już!
Matka przywitała ją w odświętnym fartuchu, tajemniczo się uśmiechając.
— No i dobrze, iż wcześnie! Pomóż nakryć do stołu. Patrz, jaką śledzik kupiłam, będzie pod pierzynką! I kawior wzięłam, nie czerwony, ale też dobry…
— Mamo — próbowała wtrącić Kinga, ale matka ciągnęła ją już do kuchni.
— Śliczny kostium! Poważny, elegancki. To jest to! Rodzice Darka lubią, gdy dziewczyna skromnie się ubiera…
— Skąd wiesz, co oni lubią?
— Już się poznałyśmy! — oznajmiła dumnie matka. — Spotkałyśmy się, gdy Dariusz potrzebował zaświadczenia z przychodni. Danuta, jego mama, taka miła kobieta! Gadamy, a ona mi o tobie opowiada…
— O mnie? Co takiego?
— No, iż ładna, pracowita, mieszkanie swoje… Bardzo się cieszą, iż Dariusz taką narzeczoną znalazł!
Kinga poczuła, jak w środku wszystko się gotuje. Więc mówili o niej jak o przyszłej żonie, a nikt jej nie pytał!
— Mamo, posłuchaj — złapała matkę za ramiona. — Nie jestem gotowa. Rozumiesz? Nie chcę teraz ślubu!
— Nie chcesz? — zmarszczyła brwi matka. — To po co się z chłopakiem spotykasz? Dla zabawy? To nieładnie, Kinga! Albo go puszczaj, albo za niego wychodź!
— Ale my tylko się poznajemy! Może w ogóle do siebie nie pasujemy!
— Pół roku się znacie, co tu jeszcze poznawać? — machnęła ręką matka. — Za moich czasów w miesiąc decydowali! A wy się ciągle bawicie…
Dzwonek do drzwi przerwał kłótnię. Matka zdjęła fartuch, poprawiła włosy i ruszyła do przedpokoju. Kinga została, chwytając się blatu.
— Proszę, proszę! — głos matki brzmiał nienaturalnie radośnie. — Oto i nasza Kinga!
Do kuchni weszli Dariusz z rodzicami. Jego ojciec, Marek, krępy mężczyzna o życzliwych oczach, wyglądał na zakłopotanego. Danuta przeciwnie — pewna siebie, od razu oceniająco spojrzała na Kingę.
— Oto nasza panna młoda! — oznajmiła matka. — Poznajcie się!— No cóż, wszystko się dobrze skończyło, a teraz wiem, iż czasem choćby najbardziej szalone pomysły rodziców mogą prowadzić do szczęścia — zamknąłem dziennik i uśmiechnąłem się, patrząc na obrączkę na palcu.