Rodzinna tradycja w zimowej atmosferze: wspólne świętowanie nadchodzącego Nowego Roku

newskey24.com 1 tydzień temu

– No przecież już Jan Sergiuszowi, – powiedziała Krystyna mężowi, przygotowując sałatkę jarzynową.

– Skąd ci to przyszło do głowy? – zdziwił się Marek.

– No przecież, choćby Marysi nie mógł podnieść, żeby gwiazdkę na choinkę zawiesić. A wcześniej… – Krystyna westchnęła.

– Ojciec u mnie jeszcze daje radę, co ty, może tylko trochę się zmęczył – odparł Marek.

– Nie, Marku, lata robią swoje. od dzisiaj będziesz rodzicom raz w tygodniu przywoził zakupy i nie sprzeciwiaj się – poprawiła włosy i wzięła talerz z sałatką. – Chodźmy do stołu.

Jan Sergiusz wszystko słyszał. Zatrzymał się, by zapalić światło w łazience, i przypadkiem podsłuchał rozmowę syna z synową.

W przeddzień Nowego Roku rodzina Nowaków miała tradycję – wszyscy zbierali się w domu rodziców na rodzinne biesiadowanie i wspólnie spędzali najulubieńsze zimowe święto. Ten rok nie był wyjątkiem. Najstarszy syn przyjechał z rodziną pierwszy. Synowa pomagała nakrywać do stołu, a wnuki w salonie wesoło ubierały choinkę.

Jan Sergiusz odkręcił kran i usiadł na brzegu wanny:

– Miała rację Krystyna, tak właśnie jest. Odkąd przeszedłem na emeryturę, od razu poczułem się niepotrzebny, a potem poszło już jak z górki. Taka lenia mnie ogarnęła, wszystko znudziło, iż aż płakać się chce!

– Janie Sergiuszowiczu, wszystko w porządku? – cicho zapytała Krystyna, podchodząc do łazienki.

– Tak, tak, wychodzę – odpowiedział Jan Sergiusz.

Za drzwiami stał mały Bartuś i podskakiwał z niecierpliwością.

– Wchodź szybko! – Dziadek przepuścił wnuka.

Za świątecznym stołem Jan Sergiusz był coraz bardziej zamyślony. Od niechcenia unosił kieliszek, gdy składano toasty, tylko trochę popijając.

– Tato, coś taki smutny? Święta, trzeba się weselić, może źle się czujesz? – spytał Marek, kiedy rodzina już się zbierała do wyjścia. Stojąc w przedpokoju, Krystyna szturchnęła męża, by kontynuował rozmowę.

– Nie, wszystko gra, synku. Przywoźcie wnuki na ferie. Nie planujecie gdzieś wyjechać? – uśmiechnął się ojciec.

– U nas remont, Janie Sergiuszowiczu, nie pojedziemy. Wam też odpocząć przyda się, dzieciaki wyślemy do moich rodziców, już się dogadaliśmy – wtrąciła się Krystyna.

– No dobrze, skoro się umówiliście, teściowie też chcą się nacieszyć wnukami – westchnął ojciec.

Krystyna szepnęła coś cicho do męża.

– Do niedzieli, rodzice, wpadnę, zakupy przywiozę – powiedział Marek i ruszył do drzwi.

Mama rozłożyła ręce ze zdziwieniem:

– Jakie zakupy, synku? Sklepy przecież blisko, warzyw mam pod dostatkiem, jeżeli coś trzeba, to ojciec pójdzie.

– Po co chodzić, Weroniko Grzegorzowno? Marek wszystko przywiezie. Nie musicie dźwigać na piąte piętro bez windy, lepiej odpoczywajcie – nalegała Krystyna.

Syn z rodziną wyszedł, a matka jeszcze długo mamrotała pod nosem:

– Proszę ja ciebie, wnuków nie damy, do sklepu nie chodźcie, co ona znowu wymyśliła?

– Krystyna jest bardzo dobra, Weroniko, troszczy się o nas, nie martw się – powiedział Jan Sergiusz.

– Przecież nie mamy dziewięćdziesiąt lat, żeby o nas dbać, a tak to wygląda, iż już nas spisali na straty, a wnuków nie dają.

– Przywiozą ci wnuki, przecież słyszałaś, iż teraz jadą do teściów.

Matka zamilkła.

*Może jednak Weronika niepotrzebnie jest tak zimna wobec Krystyny. To ona najwięcej się stara, częściej przychodzi i pomaga, zawsze z uśmiechem, zawsze taktowna. Druga synowa tylko na obiad przychodzi i słoiki z przetworami zabiera. O zięciu nie ma choćby co mówić.*

– A ty czego taki smutny, Janie? – Weronika zwróciła się do męża.

– Zmęczyłem się trochę – machnął ręką.

– Aaa, rozumiem, to odpocznij, włączę ci telewizor – powiedziała Weronika.

Weronika Grzegorzowna poszła do kuchni, by poukładać umyte przez Krystynę naczynia.

Jan Sergiusz leżał na kanapie i myślał, myślał, myślał.

*Teraz nie udało się z wnuczką gwiazdki powiesić, a latem przyjedzie na działkę, nie będzie mógł jej podnieść, żeby jabłko zerwać. A ona taka malutka przecież. Cała siła gdzieś poszła.*

I wtedy Jan Sergiusz postanowił, iż do lata doprowadzi się do formy. Może nie jak dwudziestolatek, ale żeby starszą wnuczkę mógł podnieść bez wysiłku.

I poszło. Zaczął codziennie długo chodzić na spacery, żeby od czegoś zacząć. Znalazł pod łóżkiem hantle, zakurzone i zardzewiałe. Podnosić je okazało się prawdziwą przyjemnością. Potem przyszedł czas na drążek, obok nastolatków zaczynał się podciągać.

Stopniowo siła wracała. Do sezonu letniego Jan Sergiusz poczuł taki przypływ energii, iż na działce posprzątał cały bałagan, przystosował miejsce dla dzieci i zrobił im mały plac zabaw. Żeby wszystkim było radośnie.

W sierpniu, kiedy śliwki i jabłka zaczęły dojrzewać, starszy syn przywiózł wnuki na działkę. Marysia była zachwycona nowym placem zabaw. choćby Bartuś docenił. Cały dzień dziadek spędził z wnukami – grali w ogrodzie, chodzili nad rzekę, budowali zamki z piasku.

Następnego dnia Bartuś podszedł do śliwy i poprosił:

– Dziadku, podaj mi tamtą śliwkę.

– No dalej, Bartku, przecież sam dasz radę – Jan Sergiusz z euforią podniósł wnuka do góry.

Bartuś zerwał trzy śliwki swoimi małymi paluszkami.

– A ja, dziadku, a ja! – Marysia klasnęła w rączki.

– Ciebie też podniosę! – zawołał dziadek, stawiając Bartka na ziemię i lekko unosząc wnuczkę. – Dziadek u ciebie jeszcze daje radę, oho-ho!

Nigdy nie traćcie ducha, nie poddawajcie się, jeżeli jest choć jedna szansa. Cieszcie się każdym dniem i doceniajcie życie, które dostajemy tylko raz.

Idź do oryginalnego materiału