Rodzinna narada: Jak żyć, gdy brat męża otrzymał większy spadek?

twojacena.pl 2 tygodni temu

Wczoraj teściowa zebrała całą rodzinę, by ogłosić, komu co przypadnie. Rozumiem, iż mogę spotkać się z krytyką, ale serce mi pęka z żalu za moim mężem. Wieczorem jego matka — Halina Stanisławówna — postanowiła zwołać rodzinną naradę. Zjechali się wszyscy: dzieci, wnuki, synowe. Wydawało się, iż to zwykłe popołudnie przy herbamiśle. Ale nie. Zebrała nas, by oznajmić… kto i co odziedziczy po jej śmierci. Tak, właśnie tak. Rozdała majątkiem za życia, tłumacząc, iż chce uniknąć „kłótni” później. Tyle iż po tej rozmowie pokój rodzinny raczej nie przetrwa.

Gdy Halina Stanisławówna wypowiedziała: „Mieszkanie w śródmieściu dostanie mój młodszy syn, Kacper”, — dłonie mojego męża, Wojciecha, zadrżały jak liście na wietrze. A potem dodała: „Starszemu, Wojtkowi, zostawiam domek letniskowy w Pcimiu Dolnym. Moja synowa, Kinga (czyli ja), otrzyma rodzinne biżuterie i zastawę po babci. Resztą podzielę się po równo — kto akcje, kto mikrofalówkę, kto stary, dziadkowy zegar z kurantem.” Wszyscy przy stole zamienili spojrzenia. Delikatnie mówiąc — byli w szoku. A we mnie wszystko się skurczyło z poczucia niesprawiedliwości.

Gdy goście zaczęli się rozchodzić, Wojtek, choć oszołomiony, podeszł do matki. Zapytał spokojnie, bez ostatek:
— Mamo, dlaczego tak to rozdzieliłaś? To twoja decyzja, nie kwestionuję. Ale można było inaczej. Wytłumacz mi tylko — czemu akurat tak?

I wtedy padła odpowiedź. Okazało się, iż w młodości rodzice inwestowali głównie w Wojtka. Wierzyli, iż zostanie dyplomatą, wyjedzie za granicę. Sfinansowali mu huczne wesele, chwalili się nim przed sąsiadami. Gdy nasz synek był mały, to oni się nim zajmowali. Według niej, starszy syn już dostał swoją porcję troski i wsparcia.

A Kacper? Młodszego zawsze zaniedbywali. Zajęci pracą, obowiązkami, problemami Wojtka… Wychował się niepewnym siebie. Rzucił studia, nie zrobił kariery sportowej, ożenił się z pierwszą lepszą. Teraz mieszka z żoną i dzieckiem u jej rodziców. On — w domu z maluchem, ona — zarabia więcej. O własnym M nigdy nie marzyli, kredyt to dla nich abstrakcja. Halina Stanisławówna westchnęła: „On jest słabszy, bo my go wtedy zawiedliśmy. Niech chociaż ma dach nad głową.”

Ale tu właśnie tkwi haczyk — my z Wojtkiem nie żyjemy na ich garnuszku. Wzięliśmy kredyt, kupiliśmy mieszkanie, pracujemy. Staraliśmy się sami. Dlaczego teraz wychodzi na to, iż zostajemy „nagrodzeni” za swoją zaradność?

Wiem, iż takie wybory to sprawa osobista. Ale boli. Do szpiku kości. Nie o siebie — o niego. Milczy, nie narzeka, ale widzę, iż to go złamało. Nie wiem, jak teraz rozmawiać z Haliną Stanisławówną. Po tym „podziale” choćby patrzeć na nią nie mam ochoty. Bo kiedy rodziców już nie ma, zostaje tylko pamięć. A ta może być ciepła… albo gorzka.

Idź do oryginalnego materiału