„Idealna rodzina”
– Ojej, boję się – Zofia zatrzymała się przed klatką schodową.
– Czego? Moich rodziców? – zapytał Kamil i ujął dłoń przyjaciółki.
– Że się im nie spodobam – wyznała Zofia, patrząc na Kamila z wyrzutem i niepokojem.
– Nie bój się. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Przecież cię kocham. To ja będę twoim mężem, a nie oni. Chodź – Kamil pociągnął dziewczynę za sobą.
– Mamę nazywają Helena Kazimierzówna. Zapamiętałaś? – instruował ją.
Zofia powtórzyła wolno.
– Ze zdenerwowania na pewno zapomnę albo pomylę – szczerze przyznała.
– A ojca…
– Stanisław Władysławowicz – wyrecytowała Zofia z ulgą. – Dobrze, iż twój ojciec ma proste imię. Skąd twoja mama ma takie dziwne imię po ojcu? Twój dziadek był Niemcem?
– Skąd ci to przyszło do głowy?
Weszli do klatki, a Kamil nacisnął przycisk windy.
– Ojciec tak ją nazwał na cześć swojej żony. Mówił, iż była niezwykle jasną osobą. Aktorką. Szkoda, iż jej nie poznałem, zmarła młodo. Jego ród miał angielskie korzenie.
Winda zatrzymała się, a drzwi rozsunęły się przyjaźnie. Młodzi weszli do środka.
– Nie denerwuj się. Jestem przy tobie – powiedział Kamil i przytulił dziewczynę.
Drzwi otworzyła niska, szczupła kobieta o krótkiej fryzurze. Zofii wydało się, iż jest zbyt młoda, by być matką Kamila. Uśmiechnęła się serdecznie i zaprosiła ich do środka.
Miała na sobie szerokie, beżowe spodnie z lejącego się jedwabiu i białą bluzkę. W jasnym świetle przedpokoju Zofia dostrzegła zmarszczki, które zdradzały jej wiek.
– Dzień dobry – powiedziała Zofia i spojrzała na Kamila po wskazówkę. ale on milczał, nie zamierzając pomóc. Bojąc się pomyłki, Zofia nie odważyła się zwrócić do matki Kamila po imieniu i spuściła wzrok.
– Proszę wejść, Zosiu. Nie krępuj się. Nikt za pierwszym razem nie wymawia mojego imienia poprawnie, wszyscy się mylą – powiedziała wyrozumiale, a Zofia odwdzięczyła się uśmiechem.
– Nie, nie musicie zdejmować butów. Proszę. Stasiu! Gdzieżeś ty się podziewał? – zawołała Helena Kazimierzówna w stronę męża.
Wkrótce do pokoju wszedł barczysty przystojniak. Zofii przypomniał Trocinę z „Zaklętych rewirów”, choć nie byli do siebie podobni. Przy nim Helena wyglądała jak kruche, młodziutkie dziewczę. „Jaki musiał być w młodości, skoro choćby teraz taki urodziwy” – pomyślała Zofia.
– Stanisław Władysławowicz – przedstawił się mężczyzna i wyciągnął do Zofii dłoń.
Wsunęła swoją wąską dłoń w jego szeroką dłoń. Uścisk był krótki i przyjemny, a skóra sucha i ciepła.
– Proszę do stołu, bo wszystko wystygnie – zarządziła Helena.
– Kamil, zaopiekuj się Zosią – powiedział Stanisław, nalewając wino z już otwartej butelki.
Helena wypytywała dziewczynę delikatnie, nie domagając się szczegółów. Od razu też opowiadała o ich rodzinie. Od wina czy spokojnej atmosfery przy stole Zofia poczuła, jak napięcie opada.
– Niech twoi rodzice się o nic nie martwią. Ze ślubem sobie poradzimy – powiedziała na koniec Helena i uśmiechnęła się życzliwie.
Rodzina Kamila wydawała się Zofii idealna. Jej rodzice byli zupełnie inni. Mama przy stole usiłowała wszystkich nakarmić, a ojciec dużo pił, dolewając sobie wina, nie czekając na innych. A gdy się upił, zaczynał prawić morały, pouczać o życiu. Nie miało znaczenia, iż nikt go nie słuchał. Potrafił też ostro odpowiedzieć mamie, obrazić ją przy gościach, gdy próbowała go powstrzymać.
Zofia zawsze wstydziła się za ojca. Z powodu jego zachowania chętnie nie zaprosiłaby rodziców na ślub, ale wtedy by się obrazili. Gdyby miała takich rodziców jak Kamil… I po co adekwatnie zgodziła się za niego wyjść? Byli z innych światów… Zamyślona, nie dosłyszała słów Kamila.
– Co powiedziałeś? – dopyt„Może nie ma rodzin idealnych – pomyślała Zofia, patrząc na uśmiechniętych rodziców Kamila – ale z nim obiecuję sobie, iż ich miłość będzie prawdziwa.”