Moja rodzina nie jest z tych, co rzucają groszem po kątach, ale dałaby ostatnią koszulę. A mój mąż, Łukasz, rzucił kiedyś: „Moi pomagają finansowo, a twoi — no co adekwatnie?”.
Jego rodzice faktycznie mają forsy. Dobra praca, stałe dochody, własna firma. Od początku nas wspierali: kupili mieszkanie, sprzęt AGD, dołożyli się do wesela. Nie ma co — pomoc nie do przecenienia.
Moja rodzina żyje skromnie. Nie stać ich na mieszkania i lodówki, ale pomagają, jak umieją: zabierają dzieci na weekendy, przywożą domowe obiady, grzebią przy remoncie, dobierają meble, dają rady i wsparcie. I jestem im za to wdzięczna aż po łzy.
Aż do niedawna Łukasz jakby tego nie widział.
Gdy padł pomysł generalnego remontu, jego rodzice bez mrugnięcia wyciągnęli portfele. A on, choćby ze mną nie gadając, rzucił:
— Kasia, niech twoi znajdą porządnych fachowców. Może chociaż na tym dadzą radę pomóc — oszczędzimy na robociźnie.
Dźgnęło mnie to „niech”.
— Łukasz, moi nie mogą płacić za fachowców. Ale tata sam może wszystko zrobić — wyrównać ściany, przełożyć gniazdka. Złota rączka.
Mój maż skrzywił się, jakbym proponowała remont patykami i sznurkiem.
— Moi rodzice ciągle nas ratują. A twoi tylko jedzeniem pomagają i rady rozdają… — zaczął.
Nie wytrzymałam:
— Twoi pomagają złotówkami. Moi — rękami, czasem, sercem. Bez fanfar. Tata jest gotów u nas mieszkać, żeby tylko pomóc. Mama po nocach szkicuje układy mebli. Naprawdę tego nie widzisz?
Łukasz zamilkł, ale w jego spojrzeniu wisiała niezadowolona chmurka. Przez kilka dni chodził naburmuszony, unikał tematu remontu. Jakby szukał pretekstu, żeby wszystko zablokować — tylko dlatego, iż moi nie mogą dorzucić się finansowo.
Było mi przykro. Do żywego. Bo moi rodzice to nie bankomaty na nóżkach. To prawdziwe oparcie. A to, iż nie mają milionów, nie umniejsza ich pomocy.
Wzięłam głęboki oddech i sama zaczęłam rozmowę. Wytłumaczyłam:
— jeżeli zrobimy remont własnymi siłami, wyjdzie dużo taniej. Tata wszystko ogarnie. Mama pomoże — ma nosa do designu. Wybierzemy, zaplanujemy, zorganizujemy. Trzeba im tylko dać szansę.
Mąż się poddał. Mruknął:
— No dobra. Róbcie, jak uważacie. Tylko żeby nie skończyło się za rok.
I wtedy ruszyło.
Tata przywiózł narzędzia. Sam zdjął starą glazurę, tynkował, wiercił, kleił, naprawiał. Łukasz chodził za nim jak cień i nagle zaczął pytać:
— A jak to się robi? A dlaczego tak, a nie inaczej? Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach szacunek.
Mama pomagała codziennie: zrywała tapety, malowała, myła okna, wybierała z nami meble. Choć z wykształcenia jest prawniczką, ma smykałkę do wnętrz — wybrałyśmy wymarzoną, a niedrogą kuchnię. Potem pomogła wszystko poukładać i posprzątać.
Gdy remont dobiegł końca, zorganizowaliśmy małe przyjęcie — zaprosiliśmy obie rodziny. Teściowa zachwycała się meblami, kolorem ścian, funkcjonalnością kuchni. Nie wytrzymałam i wtrąciłam:
— To wszystko mama wybrała. Ma oko jak zawodowy designer.
Teść nagle zagadał do mojego taty:
— U nas gniazdka ciągle się psują. Moglibyście kiedyś wpaść, zerknąć?
Gadali cały wieczór. A mama z teściową śmiały się, omawiając detale wystroju. Wtedy zrozumiałam: moi rodzice nie tylko zrobili remont. Zburzyli mur między naszymi rodzinami.
Nazajutrz Łukasz podszedł do mnie:
— Przepraszam. Nie miałem racji. Twoi rodzice są niesamowici. Trochę mi wstyd… Nigdy więcej nie będę porównywał.
Pocałował mnie w czoło i dodał:
— Liczą się nie pieniądze. Liczy się, kto jest obok, kto naprawdę chce pomóc. Teraz to już wiem.
Od tamtej pory nigdy nie kłóciliśmy się o to, „kto więcej daje”. Bo miłości i zaangażowania nie mierzy się złotówkami. A moi rodzice pokazali, iż choćby z pustym portfelem można dać więcej niż ktokolwiek inny.
I wiecie co? Jestem z nich dumna. I z siebie — iż się nie ugięłam.