Teatr parkingowy: wystąpienia, płacze i trzy termosy rosołu
Staliśmy wszyscy przy autokarze, słońce prażyło, dzieci w nowych trampkach i z plecakami większymi niż one same. Kolonie nad jeziorem – klasyk. Część dzieci była uśmiechnięta, część zdezorientowana, kilka wyraźnie podenerwowanych. Ale to, co
przykuwało uwagę wszystkich, to… dorośli.
Matki rzucały się na szyje swoich dzieci, jakby to był ostatni kontakt przed zesłaniem do więzienia. Ojcowie robili synom i córkom 15-minutowe instruktaże obsługi kurtki przeciwdeszczowej. Byli też dziadkowie. Jedna babcia wparowała na pokład autokaru z reklamówką pełną domowych pierogów i zaczęła negocjacje z kierowcą, żeby "chociaż to wstawił do lodówki". Pytanie, jakiej?
A na koniec – kulminacja – matka, która wstrzymała cały wyjazd, bo "nie zapisała córce, co robić, gdyby złamała nogę w lesie".
Dzieci patrzą. I uczą się wstydu...
Dzieci stały, czerwone na twarzach, z oczami wlepionymi w asfalt. Jedna z dziewczynek błagała matkę szeptem: "Mamo, już idź, błagam cię, oni patrzą…". Ale mama trwała przy niej jak ofiara melodramatu, ściskając ją, głaszcząc i co chwilę powtarzając: "Pamiętaj, iż możesz dzwonić w każdej chwili. Błagam, nie zapominaj o mnie".
I wtedy uderzyła mnie najgorsza myśl: to wcale nie są pożegnania pełne miłości. To są pożegnania, które wbijają dzieciom poczucie winy, niepewność i stres. Bo jeżeli matka płacze tak, jakby oddawała cię na front – to jak masz się cieszyć z dwóch tygodni w lesie, z rówieśnikami, kajakami i ogniskiem? Takie rozczulanie, które serwują dzieciom rodzice tuż przed wyjazdem, wcale nie pomaga. Szkodzi.
Kiedy rodzic nie potrafi odpuścić
Ok. Wiem, iż to wszystko z troski. Że dla wielu to pierwsze takie rozstanie. Że chcemy, by dziecko było przygotowane na wszystko – od komara po kryzys egzystencjalny. Ale to, co miało być opieką, zmienia się w ciężar.
Zamiast dać dzieciom skrzydła, wrzucamy im do plecaka własne lęki, nieprzepracowane emocje i trzy termosy rosołu. I każemy im z tym jechać w nieznane.
A potem się dziwimy, iż nie radzą sobie z samodzielnością, iż nie chcą wyjeżdżać, iż mają trudności z podejmowaniem decyzji.
Skąd mają to umieć, skoro choćby "odpięcie się" od mamy na parkingu graniczy z heroicznym wysiłkiem?
Okażmy dzieciom więcej zaufania
Najbardziej zapamiętałam ojca jednego chłopca. Stał z tyłu, z rękami w kieszeni, uśmiechnął się tylko i powiedział: "Baw się dobrze, synu. Wiesz, gdzie dzwonić, jak coś, ale wiem, iż dasz radę".
Chłopiec odpowiedział: "Wiem. Dzięki, tato".
I poszedł. Spokojny. Silny. Gotowy.
To był najkrótszy dialog na tym parkingu. I jednocześnie najbardziej dojrzały.
Jasne, możemy się wzruszać. Możemy dać ostatnie buziaki, przytulić mocno i powiedzieć "kocham cię". Ale błagam – nie róbmy z tego łzawej sceny z telenoweli. Nie zasypujmy dzieci tysiącem (własnych) lęków i wskazówek. Nie przywiązujmy ich do siebie na tyle mocno, żeby wyjazd był niczym akt zdrady.
Bo dzieci naprawdę chcą wyjeżdżać. Chcą być samodzielne, śmiać się, spać w śpiworze i myć zęby w zimnej wodzie. Ale żeby to zrobić – muszą wiedzieć, iż my też jesteśmy
na to gotowi. I iż wierzymy, iż sobie poradzą.
Dlatego żegnajmy dzieci z miłością, nie z żenadą.