Cześć, kochana, muszę Ci opowiedzieć, co się ostatnio działo u nas, bo przyjechały rodzice mojego męża na trzy dni. No i wiesz, iż nasz syn już dawno nie mieszka w tym mieszkaniu, więc cała sytuacja jest trochę dziwna.
Grażyna otworzyła drzwi nie od razu. Stała w progu z kluczami w ręku, jakby nie rozpoznała dzwonka. Płaszcz był mokry, parasol kroplami, a na torbie z mlekiem zerwana rączka. Wieczór się kończył, a korytarz już pachniał czyimś obiadem i kotem.
Za drzwiami pojawiła się Walentyna Grzegorzyńska pachnąca szalik, błyszczące pantofle, walizka na kółkach i torba z czymś gorącym. Jej głos brzmiał jakby z dawnych polskich filmów żywy, z nutą dramatu.
No i proszę, moi drodzy! Przyniosłam ciasto z wiśniami. Paweł uwielbia. powiedziała, wchodząc do przedpokoju, gdy Grażyna jeszcze wydychała. Ktoś zmienił kod do drzwi? Już miałam wyjechać, potem wrócić z walizką i ledwo znalazłam naszego stróża, by się dowiedzieć, jaki kod.
Grażyna milczała, kiwając gdzieś w stronę ramienia, jakby tam był ktoś jeszcze. W mieszkaniu było niesamowicie cicho, nieprzyjemnie cicho.
A gdzie Paweł? zapytała Walentyna, przymierzając się w szpilki i patrząc na jeden wolny wieszak w szafie. Nie było jego kurtki, butów, nie było jego zapachu, ani bałaganu. Na obiedzie się spotkamy, przywiozłam pilaw. Piotr, tata Pawła, przyjdzie. Musiał gwałtownie pojechać do znajomego. A Szymon? Pewnie w przedszkolu.
Grażyna uśmiechnęła się nerwowo, jakby ktoś pociągnął za nitkę.
Miał spotkanie, które się przedłużyło.
No jasne, praca, praca Walentyna zamilkła, oczy biegły po pokoju. Zauważyła, iż na półce jest tylko jedna filiżanka, w łazience półzupełna butelka szamponu, a w lodówce zdjęcia Pawła zniknęły, zostawiając jedynie rysunki dzieci.
Na kuchni położyła ciasto, otworzyła pojemnik z pilawem i wzięła Grażyny rękę.
Nie martw się, wszystko się uda. Weź głęboki oddech, usiądziemy, zjemy. Twój tata przyjedzie, pośmiejemy się razem. On jest naprawdę fajny.
Grażyna skinęła, usiadła, wzięła talerz, ale nie zaczęła jeść. Czajnik zaczął gwiżdżeć, jakby narzekał.
Później poszły po Szymona. Walentyna niosła rękawiczki i termos z kompotem, Grażyna szła milcząco, trzymając się za rękaw. W windzie spotkały sąsiadkę Lenę. Leniwie uśmiechnęła się i wyplątała w swoim typowym tonie:
Grażyna, Twój były znowu z tą barwną wódką w sklepie? Nie ogarnia się z dzieckiem, co?
Walentyna wcisnęła wargi, nie patrząc ani na Grażynę, ani na Lenę.
Leno wymamrotała Grażyna.
Mówię prawdę, wszyscy to wiedzą.
Wieczorem Walentyna wyciągnęła kołdrę z szafy i starannie położyła łóżko na kanapie, po czym zatrzymała się, przytulając poduszkę.
Gdzie jest mój syn? Co się stało? spytała, nie patrząc.
Grażyna stała w drzwiach kuchni, prosta, ręce na czajniku.
Trzy miesiące temu odszedł. Powiedział, iż idzie na spotkanie i nie wrócił.
Do kogo? dopytała Walentyna, nie otrzymując odpowiedzi.
Walentyna usiadła, położyła kołdrę obok, włożyła torbę na kolana i wyciągnęła kolejny mały ciasto w plastikowej foremce.
Upiekłam je specjalnie dla Was. Mówił, iż u Was wszystko w porządku… iż chcecie razem wyjechać nad morze latem… On…
Zatrzymała oddech, jakby wchodziła po schodach po długim czasie. Grażyna podeszła, położyła obok herbatę, nie dotykając.
W pokoju panował spokój, poza dźwiękiem starego trolejbusu za oknem. Grażyna stała przy oknie, Walentyna nie ruszała się. Każda w swojej ciszy.
Głośny trzask drzwi przypomniał o Piotrze zawsze zamykał je z taką siłą, jakby zostawiał po sobie znak. Wszedł w kurtce z futrzanym kołnierzem, z torbą mandarynek i gazetą pod pachą.
Dzień dobry, piękności! Mam przysmaki mandarynki, prosto z Grecji, słodkie jak nasza staropolska miodowa kiełbasa.
Rozebrał kurtkę, podszedł do kuchni. Trzy spojrzenia: zmęczone Grażyny, pełne niepokoju Walentyny i radosne, dziecięce Szymona, który rzucił się w ramiona dziadka i przywitał go z okrzykiem.
Co się stało? spytał Piotr, nie rozumiejąc ciszy. Nie wpadłem w porę?
Paweł zaczęła Walentyna, ale głos przerwał się. Spojrzała na Grażynę, jakby szukając zgody.
Paweł odszedł, powiedziała Grażyna spokojnie, powtarzając to po raz setny. Trzy miesiące temu.
Mandarynki padły na stół, gazeta szelesnęła. Piotr usiadł i patrzył w okno, jakby szukał tam odpowiedzi.
Co wy tu kombinujecie? wykrzyknął nagle. Dałaś mu w kość, Grażyna, wbijając go w kłopot jak gwóźdź w deskę. Nie rozpoznawałem go, kiedy wracał do domu wyglądał jakby szedł na wyrok!
Walentyna zamknęła oczy, przycisnęła mu ramię. Jego twarz zamglona, a potem w końcu podniosła wzrok.
Myślałem, iż wszystko u nich w porządku. Szymon zdrowy, Grażyna radzi sobie, planują wakacje. Czy on naprawdę tak kłamał? jej głos drżał.
Piotr nie wiedział, co odpowiedzieć.
Ja myślałem, iż się wtrącił. On nie jest już dzieckiem, sam decyduje. Może ma kogoś
Ma kogoś od dawna, przerwała Grażyna, nie odwracając się. Mieszka z nią. Z tą z pracy, z którą pisał w łazience.
Piotr podszedł na balkon, zapalił papierosa, a dym zatańczył w półmroku. Nie palił przy wnukach, ale teraz…
Zadzwonię do niego, powiedziała Grażyna. Niech sam wyjaśni.
Walentyna nie odpowiedziała, zamknęła oczy. Telefon wyświetlił numer Paweł. Dzwonek, szumy, a potem zmęczony głos:
Tak?
Przyjdź. Teraz. Tata, mama i Szymon czekają. Musimy pogadać.
Po chwili Dobrze. Dzwonek przestał brzmieć.
Grażyna spojrzała przez okno. Za szybą ktoś zamiatał śnieg z podwórek, biała noc, cicha zimowa cisza.
Po dwudziestu minutach zamek zaskrzypiał, Paweł wszedł, wyglądał jakby wpadł w obcy kąt. Na sobie miał tę samą kurtkę puchową, z której Grażyna kiedyś wyciągała gumy i paragony. Włosy lekko potargane, zapach obcego perfumu ledwo wyczuwalny. Zamarł przy progu.
Cześć wszystkim powiedział przytłumionym głosem.
Szymon podbiegł, ale zatrzymał się w pół kroku. Paweł niezdarnie usiadł, przyciągnął go do siebie.
Hej, mały. Jak się masz?
Nie mieszkasz już z nami, powiedział Szymon, nie gniewnie, po prostu fakt.
Paweł przyciągnął go, ale nie podniósł wzroku.
W kuchni zapanowała cisza. Piotr wyszedł z balkonu, zapach dymu unosił się w tle. Walentyna patrzyła na syna, jakby widziała go po raz pierwszy.
Mówiłaś mi, iż wszystko w porządku. Że Grażyna świetna. Że Szymon szczęśliwy. Czy kłamałaś, Paweł?
Nie chciałem was ranić.
A ją? Walentyna spojrzała na Grażynę. Nie chciałaś ją zranić? Czy po prostu zniknąć?
Piotr nagle dodał cicho:
Co robiłaś, iż podciągnęłaś swoją matkę?
Paweł usiadł, położył ręce na stole, jakby poddał się.
Nie jestem nikomu niczyim zobowiązany. Nie wasz, nie jej. Odeszłem, bo nie chciałem kłamać. Nie mogłem już dłużej być z Grażyną. I nie z wami.
Odeszłeś, bo było łatwiej zniknąć niż przyznać się, iż nie możesz być mężczyzną odparła Walentyna. Zdradziłeś nie tylko ją, ale i nas, sam siebie.
Grażyna siedziała w rogu, milcząca. Wiedziała już wszystko.
Walentyna podeszła do syna, dotknęła jego barku. Dłoń drżała.
Byłeś lepszy, Paweł. Pamiętam cię innym.
Nie odpowiedział, zamknął oczy.
Szymon znów wyjrzał na kuchnię, tym razem nie pobiegł, tylko stał w drzwiach i patrzył.
Paweł wstał, cofnął się o krok, spojrzał na wszystkich. Twarz stała się twarda, jakby maska zamarzła. Obrócił się i wyszedł, zamykając drzwi nie głośno, ale wyraźnie, jak kropka na końcu zdania.
Rankiem za oknem szary świt i świeży śnieg na parapecie. Piotr znów czytał gazetę, Szymon jadł kaszkę, Walentyna coś przekladała na kuchni, a Grażyna stała przy oknie.
Grażyna wyprostowała się, głos stał się pewniejszy:
Mogę zebrać sprzęt, który mi podarowaliście: mikrofalówkę, szybkowar, czajnik. Weźcie, jeżeli chcecie. I tak i tak planowałam remont. Zmiany się nie przeszkodzą. Chcę po prostu wszystko od podstaw uporządkować.
Walentyna obróciła się gwałtownie.
Zwariowałaś? Rano dopiero się zaczęło, a już o sprzęcie. Nie mamy nic do podziału. Nie jesteśmy jakiegoś kłopotliwego klubu. Musimy przeprosić, a nie zabierać rzeczy.
W tym momencie Szymon siedział w pokoju, bawił się samochodzikami na dywanie. Podszedł i zapytał:
Babciu, czy tata przyjdzie?
Walentyna spojrzała na niego, wzięła głęboki oddech, usiadła obok i pogłaskała go po głowie.
Przyjdzie, skarbie. Trochę później. Chcesz bajkę?
Szymon skinął, a Grażyna stała przy framudze drzwi, bez łez i gniewu, po prostu w pewnym wewnętrznym milczeniu, jak po głośnym hałasie, gdy dźwięki cichną i zostaje tylko cisza.
Położyła czajnik, który zakręcił się jak podkładka pod ich milczeniem. Przed nią był po prostu kolejny dzień. Zwykły, nowy, ale z wrażeniem, iż wszystko zaczyna się od nowa.
W kącie łazienki pachniało mydłem i suchym powietrzem. Walentyna stała przy umywalce, myła ją powoli, jakby medytowała. Grażyna weszła po ręcznik, ale się zatrzymała.
Odłóż, rzekła Walentyna, nie odwracając się. Ja sama.
Grażyna nie odpowiedziała, wzięła ręcznik i położyła obok. Stała chwilę.
Nie byłam na was zła, powiedziała w końcu. Po prostu miałam dość tłumaczenia, iż nie jestem jedyną winą.
Walentyna oprzyjła się o krawędź umywalki, pokręciła głową.
A ja byłam zła na siebie. Na to, iż nie zauważyłam. Że myślałam, iż macie wszystko: miłość, rodzinę, szczęście. Rozumiesz? Wszystko: miłość, dom, radość. Mó…Mówię ci, iż teraz jedyne, co naprawdę się liczy, to spokój w sercu i wspólne chwile przy herbacie.














