Rodzice męża przyjechali w odwiedziny na trzy dni, ale ich syn od dawna mieszka gdzie indziej.

twojacena.pl 2 dni temu

Wujek Piotr przyjechał z gośćmi na trzy dni, ale syn już dawno nie mieszka w tym mieszkaniu. Drzwi otworzyła Bogna dopiero po chwili stała przy klamce z kluczami w ręku, jakby nie rozpoznała dzwonka. Płaszcz mokry, parasol ociekający, a w torbie na mleko wyrywana rączka. Wieczór się kończył, korytarz pachniał czyimś obiadem i kotem.

Za drzwiami stała Walentyna Grzegorzewna, w ręku szalik warkoczowy, lakierki błyszczące, walizka na kółkach i torebka z czymś gorącym. Jej głos brzmiał jak z klasycznych polskich filmów żywy, z nutą dramatu.

Kochana, przyjechałam na trzy dni z ciastem. Z wiśniowym. Pawełek go lubi powiedziała, wchodząc do przedpokoju, zanim Bogna zdążyła jeszcze odetchnąć. No i nie powiesz mi, iż zmieniliście kod? Już miałam wyjechać, a potem z walizką wróciłam ledwo znalazłam pana portiera i dopytałam o nowy kod.

Bogna milczała, kiwając głową w stronę ramienia, jakby ktoś jeszcze tam był. W mieszkaniu było tak nieprzyjemnie cicho.

A Paweł? Walentyna się przebrała, odwróciła się: w przedpokoju tylko jeden wieszak wolny, nie było męskiego płaszcza, nie było butów, nie było jego zapachu ani bałaganu. Będzie później, nie? Zjeść razem będziemy, przyniosłam plov. Piotr, tata Pawła, się przyłączy. Najpierw musiał połatwić sprawy u znajomego. A Szymon? Jeszcze w przedszkolu, chyba?

Bogna uśmiechnęła się krótko, jakby ktoś pociągnął za nitkę.

Ma spotkanie, które się przedłużyło. Walentyna przestała mówić, oczy biegały po pokoju, za szybko. Zauważyła jedną filiżankę na półce, w łazience półzużyty szampon, a na lodówce dziecięce rysunki, a zdjęcia Pawła zniknęły.

Na kuchni położyła ciasto na stół, otworzyła pojemnik z plovem i wzięła Bogny rękę.

Nie martw się, wszystko się zdarza. Weź oddech, usiądziemy i zjemy. Tata przyjedzie, pośmiejemy się razem. On u nas dobry facet.

Bogna skinęła głową, usiadła, wzięła talerz, ale nie je. Czajnik zaczyna gwizdać, jakby się gniewał.

Później poszły po Szymona. Walentyna niosła rękawiczki i termos z kompotem, Bogna szła cicho, trzymając się za rękaw. W windzie spotkały sąsiadkę Lenę, która po chwili zaczęła:

Bogna, twój były znowu z tą czerwoną w sklepie? Z wózkiem? A z dzieckiem nie radzi sobie wcale, co?

Walentyna przycisnęła wargi, nie patrząc ani na Bognę, ani na Lenę.

Lena wydechła Bogna.

No i co? Mówię prawdę, wszyscy i tak wiedzą. Lenię roześmiała się, a Walentyna wcisnęła dłonie w fałdki.

Wieczorem, gdy Walentyna wyciągnęła kołdrę z szafy i starannie położyła ją na kanapie, zatrzymała się. Trzymała poduszkę w ręku, potem bez patrzenia:

On odszedł? Gdzie mój syn? Co się stało?

Bogna stała w drzwiach kuchni, plecy proste, ręce przy czajniku.

Trzy miesiące temu. Powiedział, iż idzie na spotkanie i nie wrócił.

Do niej?

Bogna nie odpowiedziała, tylko spojrzała obok.

Walentyna usiadła, położyła kołdrę obok, postawiła torbę na kolana i wyciągnęła drugi mały placek w plastikowej formie.

Upiekłam go specjalnie dla was. On mówił, iż u was wszystko w porządku iż chcą wyjechać nad morze latem on

Zatrzymała oddech, jakby po długim wspinaniu się ze schodów. Bogna podeszła, nie dotknęła, położyła obok czajnik.

W pokoju cisza, za oknem brzęczy stary tramwaj. Bogna stała przy oknie, Walentyna nie ruszała się. Każda w swoim milczeniu.

Dzwonek drzwi trzasnął charakterystycznym stuknięciem Piotr zawsze zamykał je mocno, jakby przypominał o sobie. Wszedł energicznie w kurtce z futrzanym kołnierzem, z torbą mandarynek i gazetą pod pachą.

No witajcie, piękności! Przyniosłem plony! Mandarynki z Hiszpanii, słodkie jak w dzieciństwie.

Zdjął buty, powiesił kurtkę i podszedł do kuchni. Tam cisza i trzy spojrzenia. Jedno zmęczone Bogny, drugie niepokojąco proste Walentyny, trzecie radosne, dziecięce Szymon, który przy głosie dziadka rzucił ciasteczko i podbiegł, chwytając się za spodnie, jakby drążył w drzewo, i rozpromienił się oczami.

Coście tak milczały? zapytał Piotr, nie rozumiejąc. Nieodpowiedni czas?

Paweł zaczęła Walentyna, ale głos jej przerwał. Spojrzała na Bognę, jakby prosiła o pozwolenie.

Paweł odszedł powiedziała Bogna spokojnie, jakby powtarzała to setny raz. Trzy miesiące temu.

Torba z mandarynkami lekko spadła na stół, obok gazeta. Piotr usiadł, milczał i patrzył w okno, jakby szukał wyjaśnień.

Co tu wy zrobiliście? wykrzyknął nagle. Dałaś mu w kość, Bogna. Naciskałaś, drapałaś, jak gwóźdź w drzewo. Nie rozpoznawałem go po głosie szedł do domu, jakby na wygnanie!

Walentyna westchnęła cicho.

Piotrze szepnęła Walentyna.

Co? Wszystko ukryte, a teraz witaj! po prostu

Piotr machnął ręką, jakby wyrzucał słowa. Bogna wzięła kubek i zaniosła go do zlewu, nie odchodząc z pokoju, stała plecami, jakby rozważała: odejść czy zostać.

Walentyna zbladła, podeszła do Piotra, przycisnęła mu ramię. On zareagował dopiero po chwili.

Mówił mi, iż u was wszystko w porządku. Szymon zdrowy, Bogna świetna, planują wakacje. Nie wiesz, iż kłamał? jej głos drżał. Do mnie, do mamy.

Piotr podniósł wzrok, po raz pierwszy nie wiedząc, co odpowiedzieć.

Myślałem zająknął się. On nie jest już dzieckiem. Decyduje sam. Może ma kogoś

Ma już kogoś przerwała Bogna, nie odwracając się. Mieszka z nią. Z tą z pracy, z którą pisał w łazience.

Piotr wstał, podszedł na balkon, zamknął za sobą drzwi. Zapalił papierosa w zmierzchu, jak latarnię. Nie palił przy wnukach, ale teraz zapalił.

Zadzwonię do niego powiedziała Bogna. Niech sam wyjaśni.

Walentyna nie odpowiedziała, tylko zamknęła oczy.

Na ekranie telefonu wyskoczyło Paweł. Dzwonek. Dźwięk. Potem zmęczony głos:

Halo?

Przyjdź. Teraz. Tata i mama tu są, Szymon. Musimy pogadać.

Krótka przerwa. Potem: Dobrze. I znowu szumy.

Bogna spojrzała przez okno. Na zewnątrz ktoś zamiatał śnieg z chodnika. Biała noc, zimowa, bezgłosna.

Po dwudziestu minutach znowu kliknęło zamkiem. Paweł wszedł, jakby w obcym mieszkaniu. Miał ten sam puchowy płaszcz, z którego Bogna kiedyś wyciągała gumy do żucia i paragony. Włosy lekko rozczochrane, zapach obcych perfum ledwo wyczuwalny. Zatrzymał się w progu.

Cześć wszystkim powiedział przytłumiony.

Szymon podbiegł, ale zatrzymał się w pół kroku. Paweł niezdarnie usiadł, przyciągnął go do siebie.

Hej, przyjacielu. Co u ciebie?

Nie mieszkacie ze mną odparł Szymon, nie jako zarzut, tylko fakt.

Paweł przycisnął go, ale nie spojrzał w oczy.

W kuchni zapanowała cisza. Piotr wyszedł z balkonu, dym unosił się za nim. Walentyna patrzyła na syna, jakby po raz pierwszy go dostrzegała.

Mówiłeś zaczęła. Mówiłeś, iż wszystko w porządku. Że Bogna świetna. Że Szymon szczęśliwy. Czy to kłamstwo, Paweł?

Nie chciałem was zawieść.

A ją? Walentyna skinęła w stronę Bogny. Nie chciałeś ją zawieść? Czy po prostu zniknąć?

Piotr nagle odezwał się cicho:

Co ty, matko, podciągnąłeś?

Paweł usiadł, położył ręce na stole, jakby poddał się.

Nie jestem nikomu winien. Nie wam, nie jej. Odeszłem, bo nie chciałem kłamać. Nie mogłem już z Bogną żyć. I z wami też.

Odeszłeś, bo było Ci słabo zostać i mówić, iż jesteś mężczyzną rzuciła Walentyna. Zdradziłeś nie tylko ją. Nas. Samego siebie.

Bogna siedziała w kącie, milcząca. Wiedziała już wszystko.

Walentyna podeszła do syna, dotknęła go ramienia. Dłoń drżała.

Byłeś lepszy, Paweł. Pamiętam Cię innym.

On nic nie odpowiedział, tylko zamknął oczy.

Szymon znów zerknął na kuchnię, tym razem nie pobiegł, tylko stał w drzwiach i patrzył.

Paweł wstał, cofnął się o krok, spojrzał na wszystkich. Twarz przybrała twardą maskę. Obrócił się gwałtownie i wyszedł, zamykając drzwi nie głośno, ale wyraźnie. Kropka na końcu rozdziału.

Rankiem za oknem szary blady blask i świeży śnieg na parapecie. Piotr znów czytał gazetę, Szymon jadł kaszkę, Walentyna coś przenosiła po kuchni, a Bogna stała przy oknie.

Bogna wyprostowała się, głos stał się równy:

Mogę zabrać sprzęt, który mi daliście mikrofalówkę, szybkowar, czajnik. Zabierzcie, jeżeli chcecie. i tak chciałam zrobić remont. Zmiany nie przeszkodzą. Po prostu wydaje mi się słuszne przemyśleć wszystko od nowa.

Walentyna obróciła się gwałtownie.

Zwariowałaś? Rano dopiero się zaczyna, a już myślisz o sprzęcie. Nie mamy co dzielić. Nie jesteśmy złodziejami. Musimy się przeprosić, nie zabierać rzeczy.

W tym momencie Szymon siedział w pokoju, bawił się klockami na dywanie. Zawołał:

Babciu, czy tata wróci?

Walentyna spojrzała na niego, wzięła głęboki oddech, usiadła obok i pogłaskała głowę.

Wróci, mały. Tylko trochę później. Chcesz bajkę?

Szymon skinął.

Bogna stała przy drzwiach, nie płacząc, nie gniewna. Po prostu czuła w sobie jakąś wewnętrzną głuchotę, jak po długim hałasie, gdy dźwięki odchodzą, a w uszach zostaje cisza.

Położyła czajnik, który zaszumiał jak podkład pod ich milczeniem. Przed nią był po prostu kolejny dzień. Nowy, zwyczajny, ale z poczuciem, iż wszystko zaczyna się od nowa.

W kuchni pachniało mydłem i suchym powietrzem. Walentyna stała w łazience, myjąc umywalkę powoli, jakby medytowała. Bogna weszła, chciała wziąć ręcznik, ale się zatrzymała.

Zostaw powiedziała Walentyna, nie odwracając się. Ja sama.

Bogna nie odpowiedziała, wzięła ręcznik i położyła go obok. Stała chwilę.

Nie kłóciłam się z wami w końcu powiedziała. Po prostu… zmęczyłam się wyjaśnianiem, iż nie jestem jedyną winna.

Walentyna oprzyrękła się o krawędź umywalki, pokręciła głową.

Kłóciłam się… z sobą. Że nie zauważyłam. Że nie chciałam widzieć. Myślałam, iż macie wszystko: miłość, rodzinę, szczęście. Rozumiesz? Wszystko. jej głos łamał się. A ja tak mówłam wszystkim.

Bogna skinęła. Stały w ciasnym łazienkowym pomieszczeniu dwie kobiety, połączone synem, domem, przeszłością.

Przepraszam powiedziała Walentyna. Za wszystko. Naprawdę myślałam, iż nie mogłaś go powstrzymać. A teraz patrzę na ciebie i rozumiem, iż trzymałaś nas wszystkich. choćby wtedy, kiedy nie trzeba było.

Bogna usiadła na brzegu wW końcu wszystkie trzy pokolenia usiadły razem przy stoliku, włączając stary gramofon, by wspólnie posłuchać jednej, cichej nuty nadziei.

Idź do oryginalnego materiału