Rodzice i ich „wsparcie

newskey24.com 1 dzień temu

Aż osiemnaście lat skończysz, będę ci dawać pieniądze – niewiele, żebyś miała na jedzenie, ubrania, starczy. Potem – radź sobie sama, Marto. Nie wiem, jak potoczy się twoje życie, ale nie chcę, żebyś skończyła jak my z tatą – powiedziała mi mama, Barbara Nowak, takim tonem, jakby robiła mi łaskę. Stałam jak rażona piorunem, nie wierząc własnym uszom. Czy to znaczy, iż po osiemnastce przestanę być ich córką? I co to niby znaczy „nie skończ jak my”? Przecież już teraz nie chcę być taka jak oni, rodziców, którzy chyba zapomnieli, co to znaczy rodzina. Ale te słowa ugodziły mnie tak głęboko, iż do tej pory nie mogę dojść do siebie.

Mam szesnaście lat i zawsze wiedziałam, iż nie mamy idealnych relacji z rodzicami. Mama i tata, Marek, żyją swoim życiem, a ja swoim. Nie są złymi ludźmi, ale no… nie nazwałabym ich odpowiedzialnymi. Tata raz pracuje, raz siedzi w domu, wylegując się z kolegami w warsztacie. Mama wiecznie zajęta swoimi sprawami – raz na targu handluje, raz plotkuje z sąsiadkami. Od małego przywykłam radzić sobie sama: gotuję, sprzątam, uczę się na piątki, żeby dostać się na studia. Ale nigdy nie myślałam, iż tak wprost powiedzą: po osiemnastce jestem dla nich zbędna.

Wszystko zaczęło się w zeszłym tygodniu, gdy poprosiłam mamę o pieniądze na nowe trampki. Moje stare są już całkiem zniszczone, a w szkole zaraz będą zawody w biegu, nie chcę wyjść na pośmiewisko. Spojrzała na mnie jak na żebraczkę i rzuciła: „Marta, jesteś już duża, mogłabyś sobie sama zarobić. I tak daję ci na jedzenie”. Dajesz? To kilkadziesiąt złotych na tydzień, ledwo starcza na bilet i drożdżówkę w szkole! Próbowałam tłumaczyć, iż trampki to nie fanaberia, ale przerwała mi: „Do osiemnastki ci pomogę, a potem – radź sobie. Nie jesteśmy twoim bankiem”. O mało się nie udusiłam z oburzenia. Nie bank? To kto? Rodzice, którzy powinni wspierać, a nie odliczać dni do „wypowiedzenia”?

Poszłam do pokoju i płakałam pół nocy. Nie przez trampki, tylko przez to, jak lodowato to zabrzmiało. Zawsze starałam się nie być ciężarem. Nigdy nie prosiłam o zbędne rzeczy, nie marudziłam, nie żądałam markowych ciuchów jak moje koleżanki. Marzyłam, iż pójdę na studia, znajdę pracę, będę niezależna. Ale myślałam, iż będę mieć rodzinę, która będzie przy mnie, choćby jeżeli coś mi nie wyjdzie. A teraz co? Mama jasno powiedziała: po osiemnastce jestem zdana na siebie. I to „nie skończ jak my” – o co jej chodzi? Że stanę się tak samo nieodpowiedzialna jak oni? Czy iż mam zapomnieć o rodzinie, tak jak oni?

Próbowałam porozmawiać z tatą, licząc, iż może zrozumie. Ale tylko wzruszył ramionami: „Martusia, mama ma rację. Karmimy cię, ubieramy, dalej – to już twoja sprawa”. Moja sprawa? A gdzie oni są w moim życiu? Gdzie ich wsparcie, gdy nocami uczę się do egzaminów? Gdzie ich duma, gdy przynoszę dyplomy? choćby nie pytają, jak mi minął dzień, a teraz jeszcze ten ultimatum. Czuję się, jakby już mnie skreślili.

Powiedziałam o tym swojej przyjaciółce. Wysłuchała i rzekła: „Marta, oni boją się, iż będziesz od nich zależna. Pokaż im, iż jesteś lepsza”. Lepsza? Przecież już się staram! Uczę się, udzielam korepetycji, oszczędzam na laptopa. Ale mam szesnaście lat, nie mogę z dnia na dzień stać się dorosła i rozwiązać wszystkich problemów. I nie chcę niczego udowadniać rodzicom, którzy widzą we mnie balast. Chcę, żeby byli blisko, żebym mogła do nich przyjść, gdy będę się bać lub gdy będzie ciężko. A oni wystawiają mi termin ważności.

Teraz zastanawiam się, co robić. Część mnie chce się wyprowadzić już teraz – wynająć pokój, znaleźć pracę, pokazać im, iż dam radę. Ale wiem, iż to nierealne. Mam szkołę, maturę, nie mogę wszystkiego rzucić. Druga część chce porozmawiać z mamą, wyjaśnić, jak bardzo mnie to boli. Ale boję się, iż znowu powie coś w stylu „nie dramatyzuj”. I najgorsze – zaczynam wątpić w siebie. Może faktycznie skończę jak oni? Może nie dam rady i moje życie będzie takie samo – bez oparcia, bez ciepła?

Postanowiłam, iż nie pozwolę, by ich słowa mnie złamały. Będę się uczyć, pracować, budować swoją przyszłość. Ale nie dla nich – dla siebie. Nie chcę być taka jak rodzice – nie dlatego, iż są „nieodpowiedzialni”, ale dlatego, iż wierzę w rodzinę, gdzie ludzie się wspierają, a nie stawiają warunki. Gdy będę miała dzieci, nigdy nie powiem im: „Po osiemnastce – twój problem”. Będę przy nich, choćby jeżeli się potkną, choćby gdy będą dorośli. Bo rodzina to nie bankomat, który zamykają o określonej godzinie.

Póki co próbuję pozbierać się po tych słowach. Kupiłam trampki za oszczędności – nie takie, o jakich marzyłam, ale zawsze. Biegam, włączam muzykę i myślę: dam radę. Nie po to, by udowodnić coś rodzicom, ale by udowodnić to sobie. Ale gdzieś głęboko przez cały czas boli. Mam nadzieję, iż kiedyś zrozumieją, co stracili. A ja znajdę ludzi, którzy będą moją prawdziwą rodziną – nie z krwi, ale z serca.

Idź do oryginalnego materiału