Rodzice i ich 'wsparcie’

twojacena.pl 2 dni temu

„Dopóki nie skończysz osiemnastu lat, dam ci pieniądze – niewiele, na jedzenie, ubrania, tyle co trzeba. A potem – radź sobie sama, Kornelio. Nie wiem, jak potoczy się twoje życie, ale nie chcę, żebyś była taka jak my z ojcem” – oświadczyła mi mama, Aldona, z taką miną, jakby robiła mi ogromną łaskę. Stałam jak rażona piorunem, nie wierząc własnym uszom. Czy to znaczy, iż po osiemnastce stanę się dla nich obcą? I co to w ogóle znaczy „taka jak oni”? Przecież od dawna wiem, iż nie chcę być jak moi rodzice, którzy najwyraźniej zapomnieli, co to znaczy być rodziną. Ale te słowa zabolały mnie tak mocno, iż do dziś nie mogę dojść do siebie.

Mam szesnaście lat i zawsze wiedziałam, iż relacje z rodzicami nie są idealne. Mama i tata, Marek, żyją swoim życiem, a ja swoim. Nie są złymi ludźmi, ale – jak to ująć – nie za bardzo można na nich polegać. Tata raz pracuje, raz siedzi w domu, a wieczorami znika z kumplami w piwnicy na piwo. Mama wiecznie ma swoje sprawy – raz na targu sprzedaje warzywa, raz plotkuje z koleżankami pod blokiem. Od małego nauczyłam się radzić sobie sama: gotuję, sprzątam, uczę się na piątki, żeby dostać się na studia. Ale nigdy nie sądziłam, iż tak wprost usłyszę: po osiemnastce przestanę się dla nich liczyć.

Wszystko zaczęło się w zeszłym tygodniu, gdy poprosiłam mamę o pieniądze na nowe buty sportowe. Moje stare są już całkiem zniszczone, a w szkole niedługo biegi przełajowe – nie chcę wyjść na głupią. Spojrzała na mnie jak na żebraczkę i rzuciła: „Kornelio, jesteś już duża, mogłabyś sobie sama zarobić. I tak daję ci na jedzenie”. Daje? To może z sto złotych tygodniowo, ledwo starczy na bilet miesięczny i drożdżówkę w szkole! Próbowałam tłumaczyć, iż buty to nie kaprys, ale przerwała mi: „Do osiemnastki pomogę, a potem – radź sobie sama. Nie jesteśmy twoim bankiem”. Prawie się zakrztusiłam z żalu. Nie bank? A kim więc powinni być? Rodzicami, którzy wspierają, a nie odliczają dni do „wolności”?

Poszłam do pokoju i płakałam pół nocy. Nie przez buty, ale przez to, jak zimno to zabrzmiało. Nigdy nie byłam ciężarem. Nie prosiłam o markowe ciuchy, nie marudziłam, nie rzucałam scen jak inne dziewczyny z klasy. Marzyłam, iż pójdę na studia, znajdę pracę, stanę na nogi. Ale myślałam, iż zawsze będę mieć rodzinę, która będzie przy mnie, choćby jeżeli potknę się po drodze. A teraz co? Mama jasno dała do zrozumienia: po osiemnastce zostanę sama. I to „nie bądź jak my” – co miała na myśli? Że stanę się tak samo nieodpowiedzialna jak oni? Czy iż mam o nich zapomnieć, tak jak oni zapomnieli o mnie?

Próbowałam porozmawiać z tatą, licząc, iż on mnie zrozumie. Ale tylko wzruszył ramionami: „Kornelka, mama ma rację. Karmimy cię, ubieramy, reszta to twoja sprawa”. Moja sprawa? A gdzie w tym ich miejsce? Gdzie ich wsparcie, gdy nocami uczę się do matury? Gdzie ich duma, gdy wracam ze szkolnych konkursów? choćby nie pytają, jak mi idzie, a teraz jeszcze ten ultimatum. Czuję się, jakby już teraz wypisali mnie z rodziny.

Opowiedziałam o tym Julce, mojej przyjaciółce. Wysłuchała i powiedziała: „Kornelia, oni po prostu boją się, iż będziesz na nich ciążyć. Pokaż, iż dasz radę sama”. Dać radę? Przecież już teraz daję! Uczę się, dorabiam korepetycjami, oszczędzam na laptopa. Ale mam szesnaście lat – nie mogę z dnia na dzień stać się dorosła. I nie chcę niczego udowadniać rodzicom, którzy widzą we mnie tylko kłopot. Chciałabym, żeby byli blisko, żebym mogła do nich przyjść, gdy będzie ciężko. A oni… stawiają mi termin ważności.

Teraz zastanawiam się, co robić. Część mnie chce wyprowadzić się już teraz – wynająć pokój, znaleźć pracę, pokazać im, iż potrafię. Ale wiem, iż to nierealne. Mam szkołę, maturę, nie mogę wszystkiego rzucić. Druga część chce porozmawiać z mamą, powiedzieć, jak bardzo mnie to boli. Boję się jednak, iż znowu machnie ręką: „Nie dramatyzuj”. Najgorsze, iż zaczynam wątpić w siebie. A jeżeli naprawdę stanę się taka jak oni? jeżeli nie dam rady i moje życie też będzie takie – bez oparcia, bez ciepła?

Postanowiłam, iż nie pozwolę, by ich słowa mnie złamały. Będę się uczyć, pracować, tworzyć własną przyszłość. Ale nie dla nich – dla siebie. Nie chcę być jak moi rodzice – nie dlatego, iż są „beznadziejni”, ale dlatego, iż wierzę w rodzinę, w której ludzie trzymają się razem, a nie stawiają warunki. Gdy będę miała dzieci, nigdy nie powiem im: „Po osiemnastce – twój problem”. Będę przy nich, choćby gdy się potkną, choćby gdy będą dorośli. Bo rodzina to nie bank, który zamyka się o szesnastej.

Na razie próbuję oswoić się z tym, co usłyszałam. Kupiłam buty za swoje oszczędności – nie takie, o jakich marzyłam, ale zawsze. Biegam, włączam muzykę i myślę: dam radę. Nie po to, by coś udowodnić mamie i tacie, ale sobie samej. Tylko gdzieś głęboko w środku dalej boli. Mam nadzieję, iż kiedyś zrozumieją, co stracili. A ja znajdę ludzi, którzy będą moją prawdziwą rodziną – nie z krwi, ale z serca.

Idź do oryginalnego materiału