Razem przy jednej patelni

twojacena.pl 2 dni temu

Jedna patelnia dla dwojga

Czasami ludzie przestają się kłócić. I to już nie chodzi o pogodzenie się. To koniec. Marek i Ania mieszkali razem dwadzieścia lat. Nie jakaś niesamowita ilość, ale też nie dwa lata. Najpierw była miłość, potem dzieci, potem niekończące się obowiązki. A na końcu – zmęczenie. Sobą nawzajem. Sobą samym.

Na początku jeszcze próbowali. Kłócili się, godzili, trzaskali drzwiami, próbowali zrozumieć, wybaczyć, wrócić. A potem nastała cisza. Głucha, nieprzebyta. Przestali spać w jednym łóżku. Rozeszli się do osobnych pokoi. Nie wrogowie, ale już nie rodzina. Po prostu dwie osoby, które przypadkiem znalazły się w jednym mieszkaniu. A najgorsze – zaczęli jeść osobno. On – swoje. Ona – swoje. Własne półki, własne talerze. Własne życie. To był koniec. Taki, o którym się nie mówi.

O rozwodzie nikt nie wspominał. Po co? Wszystko było jasne. Marek poznał kobietę w sanatorium. Zaczął jeździć tam sam, bez Ani. Ta kobieta, Kasia, była troskliwa, spokojna, cierpliwa. Pisała mu listy, pytała, jak się czuje, dzieliła się przepisami. Ania nikogo nie spotkała. Jej samotność była cicha i ciasna, jak supeł. Ale nie narzekała. Po prostu żyła. Jakby czekała, aż to minie.

Rankar był zwyczajny. Kuchnia zalana żółtym światłem, zapach taniej margaryny w powietrzu. Ania stała przy kuchence. Na niej – malutka patelnia. A na niej – jedno jajko. Nie omlet. Nie śniadanie dla dwojga. Po prostu – jajko. Małe, jak sama patelnia. Małe, jak Ania. Stary szlafrok, włosy potargane po nieudanej trwałej. Trzymała łopatkę i choćby nie patrzyła na patelnię. Po prostu stała.

Marek wszedł do kuchni. W milczeniu. Postawił czajnik, chciał nalać sobie herbaty. Wszystko było już w nim postanowione. Wyjdzie. Niedługo. Tylko musi zebrać rzeczy. Ale wtedy ona się odwróciła. Spojrzała na niego z tak bezbronną winą, iż aż się zachwiał.

— Zjesz jajko? — cicho zapytała i podała mu malutką patelnię.

Jakby wpadł na ścianę. Wszystko wróciło. Studenckie mieszkanie. Jeden materac. Jedna szklanka. Jeden widelec na dwoje. I ta sama dziewczyna w szlafroku, tylko wtedy – śmiejąca się, zadziorna, z grzywką jak u kucyka. Mrugnęła i powiedziała: „Nawet jajko mamy wspólne”.

Postawił patelnię. Przytulił ją. Przycisnął, jak za pierwszym razem. I zaczął mówić. Nieskładnie, głupio. Że był głupi. Że się zagubił. Że zapomniał, iż ona jest jego. Że wszystko, co wydawało się szare, było w rzeczywistości ważne. I może choćby płakał. Ona tego nie widziała – bo była mała, a on wysoki.

Na kuchence wciąż leżało jajko. Żółtko jak złoty guzik. Jak znak. Jak ratunek.

Potem został. Zaczęli jeść razem. Wieczorami milczeli. A potem zaczęli rozmawiać. Trochę. Ostrożnie. I nie od razu – znów się śmiać.

…Miłość nie zawsze jest głośna. Czasem żyje w ciszy. W jednej patelni. W pytaniu: „Zjesz jajko?” Bo jeżeli ci je proponują – znaczy, iż wciąż jesteś potrzebny.

Idź do oryginalnego materiału