Pechowa wyprawa z 13 listopada ujawniła pewne spore trudności techniczne. Zdaje się jednak, iż Mateusz Lubecki w końcu te trudności przezwyciężył i przygotował skuteczne modyfikacje sprzętu. Cóż, nadeszła pora, aby to sprawdzić i znów wybrać się do Litworowego Kotła. Czy tym razem los był dla nas łaskawy?
>>>Zamieszczam zaległą relację. Nie była to udana akcja. Mamy już początek lutego (jak to piszę) i wiadomo, iż ponowiliśmy próbę 29 stycznia. Wnioski po porażce z 8 stycznia zostały wyciągnięte i tym razem dotarliśmy do kotła. Pomiary online ruszyły, ale niestety już 2 lutego się zatrzymały. Cóż, projekt pomiarów online w biegunie zimna Polski ma mocno pod górkę i szczęście nam nie sprzyja. Zamierzamy tam wrócić (jak warunki pozwolą) i zobaczyć co się stało. Tymczasem wracam do 8 stycznia…
W wyprawie 8.01.2023 wzięli udział:
- Kamil Filipowski (7/8), Mateusz Lubecki (3/8), Michał Woźniak (2/8).
Pierwotnie mieliśmy iść w czwórkę. Niestety z wyprawy wyeliminował się Michał Wróbel, który dzień wcześniej szarpnął się na Skrajny Granat i przeciążył kolano w trudnych warunkach. Jeszcze nie zaczęliśmy i już sprawy nie szły po myśli (aż mi się 13 listopada przypominał). Na domiar złego okazało się, iż najważniejszy uczestnik wyprawy (Mateusz) posiada raczki zamiast raków. Co prawda były to raczki w wersji z zębami 16 mm, ale to i tak 2 razy mniej niż raki i w dodatku słaba konstrukcja. Mimo wszystko ruszyliśmy i… nie dotarliśmy do celu. Ósma wyprawa w ramach oficjalnych badań była pierwszą bez dotarcia do kotłów, prędzej czy później musiało się to stać i nie dziwi, iż akurat w zimie, kiedy warunki dojścia są dużo trudniejsze niż w lecie, bo najłatwiejsze trasy odpadają (trawersy z dużym zagrożeniem lawinowym).
Jaka trasa na zimę? Jest dłuższa, bo trzeba się trzymać wariantów grzbietowych. Widziałem dwie sensowne opcje do wyboru, albo przez Kozi Grzbiet, albo przez Twardą Kopę i Płaśń pod Moreną. Ta druga opcja jest technicznie łatwiejsza, ale nieco bardziej zagrożona lawinami (z uwagi na zejście z okolic Kazalnicy Miętusiej po zawietrznej stronie – taternicy jaskiniowi prawdopodobnie kojarzą to miejsce). Przy czym co to było 8 stycznia 2023? To adekwatnie ciężko nazwać zimą, krajobraz bardziej przypominał październik, a śniegu było tak mało, iż opcja przez Płaśń wydała mi się dużo lepsza.
Jaka pogoda panowała? Ranek pogodny i spokojny, z inwersją termiczną. choćby na poziomie 2000 m n.p.m. panowała dodatnia temperatura powietrza do południa (kolejny argument za tym, iż to bardziej październik niż styczeń, jednak kalendarz twierdził uparcie, iż mamy 8.01.2023). Po południu zaś ochłodziło się o parę stopni i rozszalał się wiatr halny. przez cały czas jednak było bardzo ciepło jak na styczeń w Tatrach.
Najzimniejszy moment wyprawy dla mnie to czekanie na kolegów w Kirach przy paru stopniach mrozu. Wyruszamy dopiero o godzinie 7:30. Zaraz na początku podejścia na Upłaziański Wierszyk ściągnąłem polar i kurtkę i adekwatnie później już nie wróciłem do takiego ubrania jak w Kirach. Mankamentem okazała się bardzo mała ilość śniegu. W niższych partiach Tatr na dobrą sprawę śniegu nie było. Gdzieś od 1100 m n.p.m. zaczął się w symbolicznych ilościach, zaś dopiero od 1450 m n.p.m. dało się chodzić w rakach bez obawy o ich stępienie. Chociaż nie do końca, bo gdzieniegdzie kamienie wystawały, a iż śnieg był miękki przez odwilż, to jakoś dobrze się szło bez raków. Od 1700 m n.p.m. wspomagałem się czekanem, zaś raki ubrałem dopiero na 2000 m n.p.m. na początku odcinka poza szlakiem. No i tam skoczyła się zabawa.
Nagle zamiast miękkiego śniegu czekał na nas twardy przewiany beton. I to tak twardy, iż trzeba było się wysilić, aby raki dobrze wchodziły. Raki i czekan niezbędne. Czekan każdy z nas posiadał. Niestety Mateusz miał tylko raczki i nadeszła ich weryfikacja. Raczki nie trzymały i Mateusza adekwatnie tylko czekan ratował. Niespełna połowa zejścia zamiast 15 minut, zajęła ponad godzinę. Decyzja mogła być tylko jedna. Musimy odpuścić. Nie rozdzieliliśmy się, bo opcja solowego zdobywania kotłów w zimie to raczej słaby pomysł, a Mateusza nie mogliśmy zostawić.
Wracamy więc razem i co dalej robimy? Śniegu jak na lekarstwo, więc testujemy trawers. Opuszczamy przewiany grzbiet (z nieprzyjazną dla raczków lodoszrenią) i idziemy trawersem na stok Twardej Kopy. Następnie przez łagodnie nachylone tereny po zawietrznej stronie Chudej Turni. Tam jest trochę śniegu, czasem zapadamy się po łydki. I docieramy do owianego złą sławą trawersu, gdzie w 2004 roku doszło do wypadku lawinowego grotołazów. W lecie niewinna ścieżka do jaskiń, w zimie przecinka stromej płyty śniegu, a z jednej strony pokaźne urwisko. Przodem szedł Michał, który z naszej trójki zdawał się najbardziej sprawny. Jednak trawers go nie puszczał. A skoro choćby w takich warunkach ten trawers jest słaby, to w normalnej zimie (z większym zagrożeniem lawinowym) tym bardziej trzeba chodzić na około. Cóż wycofujemy się trochę i do góry podchodzimy takim jakby żeberkiem. Docieramy na grzbiet już za Chudą Turnią.
Ulga, iż się wydostaliśmy z trudnego terenu. Na grzbiecie wiatr halny szaleje. Trasę powyżej 1700 m n.p.m. nam zasypał. Tam gdzie było tylko parę cm śniegu, nagle doszło ze 20-30 cm nawianego. Musiałem przejść mały zimowy wariant orientując się w terenie – tj. idziemy grzbietem za Przełączkę przy Kopie, aby ominąć niebezpieczny żleb z depozytami śniegu. I następnie schodzimy w dół do letniego przebiegu szlaku, który trochę trawersuje w piętrze kosodrzewiny (duży wariant zimowy idzie cały czas grzbietem, ale wymaga większych ilości śniegu). Schodząc w dół raki się przydają i niechętnie się ich pozbywamy. Michał ściąga je poniżej Pieca, ja dopiero za Polaną Upłaz, a Mateusz w raczkach idzie prawie na sam dół. No i tu jest plus raczków, iż dają radę na mikro śniegi i oblodzenia w niższych partiach Tatr. Zatem na takie nie do końca zimowe warunki dobrze jest posiadać raczki na niższe partie i raki na wyższe partie.
Reasumując, Mateusz miał trochę traumę po tej wyprawie, na gorąco myślał, iż zimowe Tatry nie są dla niego. Potem jednak emocje opadły, przemyślał sprawę, wyciągnął wnioski. Uzupełnił braki sprzętowe, w tym niezbędne raki. choćby zaliczył kurs zimowej turystyki. No i 29 stycznia kolejna próba. Warunki już prawdziwie zimowe. Dużo śniegu, ale i tak na zejściu z Twardej Kopy „betony” czekały. Szczęśliwie tym razem Mateusz dał im radę. Zaimponował mi.
Pozdrawiam, Kamil
-> Wyprawy
-> Artykuły
-> Tatrzańskie mrozowiska na Facebooku