Psotnik

twojacena.pl 2 tygodni temu

Dawno temu, w jednym z bloków na warszawskiej Woli, pewna młoda kobieta o imieniu Kinga żyła w ciągłym strachu. Pewnego wieczoru do jej drzwi zapukał dzielnicowy – starszy sierżant Nowak.

– Dobry wieczór, pani Krysińska. Sąsiadka z dołu zgłosiła hałas z waszego mieszkania – powiedział, zdejmując czapkę. – Można wejść?

– Oczywiście – odparła Kinga drżącym głosem, choć nie z powodu wizyty policjanta, ale dlatego iż jej mąż, Marcin, znów ją pobił. Tym razem za to, iż wylała jego wódkę do kibla. Gdy Marcin to odkrył, wpadł w szał:

– Ja ciężko pracuję na budowie, a ty tu w domu siedzisz w tym swoim urlopie macierzyńskim i jeszcze mi alkohol wylewasz? Idź i kup mi nową butelkę!

– Nie pójdę – odparła Kinga. – Codziennie wracasz pijany, a Franek już się ciebie boi. Ma tylko rok, a już tyle widział! Przestań pić, Marcin!

W odpowiedzi usłyszała jedynie krzyk i ciosy. Hałas zwrócił uwagę sąsiadki – Bronisławy Kwiatkowskiej, starszej kobiety, która według własnego zwyczaju natychmiast zadzwoniła na policję.

Bronisława była postacią znaną w całej kamienicy. Nikt jej nie lubił – wręcz przeciwnie, sąsiedzi mieli jej dosyć. Każdemu kiedyś doniosła – niekoniecznie tylko na policję, ale też do spółdzielni, administracji, a choćby do opieki społecznej.

– Wie pani, ta Jadzia z piątego piętra w ogóle nie karmi swojego chłopca – mówiła pewnego razu do pracownicy MOPS-u. – Takie chude dziecko, chodzi w podartych ciuchach. Trzeba to sprawdzić, bo matka chodzi jakaś taka zadowolona, pewnie ćpa albo co gorsza.

Pracowniczka obiecała zająć się sprawą. Tymczasem matka chłopca, który akurat był na specjalnej diecie z powodu nadwagi, przeraziła się, gdy pod jej drzwiami stanęła cała komisja. Okazało się, iż dziecko zdrowo chudło, a ubrania niszczyły się, bo był żywiołowym dzieciakiem.

Ale Bronisława tego nie wiedziała, bo unikała kontaktów z sąsiadami.

Starsi mieszkańcy pamiętali, iż przed laty do jej mieszkania wtargnęli złodzieje. Od tamtej pory przestała ufać ludziom, sądząc, iż to sąsiedzi donieśli bandytom, iż wraz z mężem wyciągnęli z banku pieniądze na starego Malucha. Mąż zginął w bójce, broniąc dobytku, a Bronisława nigdy się po tym nie pozbierała.

Młodsi mieszkańcy o tym nie wiedzieli.

– Posprzątaj po swoim psie! – krzyczała pewnego wieczoru na młodego sąsiada, który wyprowadzał bernardyna.

– Sam(a) sobie posprzątaj, stara jędzo! – odciął się chłopak.

Pies warknął i szarpnął smyczą. Bronisława cofnęła się, ale w sercu nosiła już plan zemsty. Nazajutrz młody człowiek znalazł „prezent” pod swoimi drzwiami, wdepnąwszy w niego nowymi, białymi adidasami.

– No, kur…! – zaklął, sprzątając dzieło swojego pupila.

Bronisławie się upiekło – chłopak nie wiedział, kto to zrobił. Wieść jednak rozeszła się wśród właścicieli psów, i odtąd chodniki były czyste.

Tymczasem w mieszkaniu Kingi dzielnicowy rozglądał się po pokoju, w którym mały Franek płakał w łóżeczku.

– Nic się nie stało – burknął Marcin. – Oglądałem mecz i komentowałem. A ci debile nie umieją choćby piłki kopnąć!

Kinga spojrzała na męża ze strachem. Musiała podtrzymać kłamstwo, bo inaczej spotkałaby ją kara. Policjant domyślił się prawdy, ale bez zeznań kobiety nic nie mógł zrobić.

– Tak, to przez telewizor – potwierdziła Kinga. – Przepraszamy.

Dzielnicowy westchnął. Zawsze tak – ofiary bronią swoich oprawców, aż jest za późno.

– Dam ostrzeżenie, ale następnym razem będzie mandat – powiedział. – I przeproście sąsiadkę. Rzadko się trafia taki czujny obywatel. Dzwoni za każdym razem, gdy coś się dzieje, już wszystkich funkcjonariuszy po głosach rozpoznaje.

– No tak – mruknął Marcin, tłumiąc wściekłość.

Gdy policjant wyszedł, Marcin syknął przez zęby:

– Następnym razem zrobisz to cicho, żebyś choćby nie piszczała.

Kinga stała z synem na rękach, przeklinając dzień, w którym poślubiła Marcina.

– On nie jest dla ciebie – mówiły przyjaciółki. – Jesteś wesoła i życzliwa, a on niby się uśmiecha, ale ma puste oczy. Nie wiąż się z nim.

– Po prostu go nie rozumiecie – odpowiadała Kinga. – On mnie kocha.

Wyszła za niego, a Marcin gwałtownie pokazał, kim jest: zazdrościł o kolegów z pracy, wszczynał awantury, a Kinga myślała, iż to oznaka miłości. Teraz krytykował każdy jej ruch, ciesząc się, gdy czuła się winna bez powodu.

– To ma być wyprasowana koszula? Masz ręce zamiast nóg?! – wrzeszczał.

– Starałam się, choćby nie zdążyłam zjeść. Franek ma ząbkowanie… – próbowała tłumaczyć Kinga.

Lecz Marcin nie znał empatii. Oskarżał: zupa za gorąca, kotlety bez smaku, ona złą matką, bo dziecko płacze.

– Obudziłeś go krzykiem – broniła się Kinga. – Pewnie się przeziębiłam.

– Nie rozpuścisz się – odparł obojętnie. – Baby dawniej w polu rodziły i szły dalej żyto żąć.

Kinga myślała, iż jest taki zły, bo się męczy w pracy. Ale z czasem zrozumiała, iż była dla niego tylko wygodną opcją – dziewczyną z mieszkaniem i dobrą posadą.

Los jednak postanowił pomóc KingKiedy Bronisława pewnego dnia podeszła do Kingi i powiedziała: „Nie bój się, pomogę ci go pozwać”, dziewczyna po raz pierwszy od dawna poczuła, iż nie jest sama.

Idź do oryginalnego materiału