Przyszłość przed nami: powracający czas

twojacena.pl 4 dni temu

Był mroźny listopadowy wieczór w miasteczku Rzeczne, przesiąkniętym zapachem wilgoci i opadłych liści. Tomek zatrzymał się przed witryną starego antykwariatu. Małe, eleganckie zegary ze zniszczonymi tarczami i delikatnymi wskazówkami zdawały się szeptać o przeszłości. Przypomniały mu o dziadkach, o czasach, gdy jako chłopiec zafascynowany obserwował ruch trybów pod lupą. Patrzył, jak wskazówki powoli posuwają się do przodu i nagle zrozumiał – nie chce się spieszyć. Nie teraz. Nie tam, gdzie czeka koniec osiemnastu lat wspólnego życia. W środku wszystko już było postanowione, ale na zewnątrz – tylko szary deszcz, brudne kałuże i chłód, od którego bolało serce.

Tomek wszedł do sali sądowej z kwadransem spóźnienia. Jego prawie była żona, Ania, siedziała przy oknie, trzymając dłonie na teczce z dokumentami. Jej twarz była spokojna, ale palce, nerwowo skubiące róg papieru, zdradzały napięcie. Nie patrzyła na niego, nie była zła – po prostu czekała, jakby to nie był koniec ich historii, a tylko kolejne spotkanie biznesowe. Tomek przypomniał sobie, jak kiedyś razem składali meble w swoim pierwszym mieszkaniu: kłócili się, śmiali, pili herbatę prosto na podłodze. To wspomnienie ukłuło jak odłamek szkła, przełknął je, nie znajdując słów.

Sędzia działała gwałtownie jak wiatr za oknem. Pytania, podpisy, pieczątki – wszystko zajęło mniej niż dziesięć minut. Jakby te wszystkie wspólne lata – wyjazdy, kłótnie, noce pod starym kocem – dało się zamknąć w kilku formalnościach.

Na wyjściu Ania powiedziała:

— Nie zapomnij poświadczyć dokumentów u notariusza. Dziś.

Tomek skinął głową. Chciał powiedzieć „przepraszam”, ale nie wiedział za co. Chciał powiedzieć „dziękuję”, ale nie znalazł powodu. W końcu wykrztusił tylko:

— Jesteś… piękna.

Spojrzała na niego jak na obcego i odeszła. Jej kroki utonęły w szumie deszczu, a subtelny zapach jej perfum zawisł w powietrzu jak duch przeszłości.

Tomek zastygł w pustym korytarzu sądu. Gdzieś zatrzasnęły się drzwi, ktoś zakaszlał, ktoś rozmawiał przez telefon. A on myślał: „Czy to koniec? Czy może początek?”

Zamiast do domu pojechał do warsztatu dziadka, do starej części Rzecznego, gdzie czas jakby się zatrzymał. Małe pomieszczenie z niskim sufitem pachniało olejem i kurzem. Półki uginały się pod słoikami z śrubkami, pudełkami ze sprężynami i starą reklamą o zegarmistrzostwie. Klucz do warsztatu wciąż leżał w jego starym portfelu, w wytartej kieszonce. Tomek otworzył drzwi, zapalił światło. Lampa zamrugała, ale rozbłysła, zalewając wszystko znajomym żółtym blaskiem, od którego w dzieciństwie piekły oczy.

Zegar na ścianie tykał, jakby zachowywał rytm jego życia. Tomek usiadł przy starym stole, przesunął palcami po jego chropowatej powierzchni, czując każdą rysę, każde wgniecenie. Jego dłonie drżały – nie ze strachu, ale z nagłej świadomości, iż znowu mają cel. Wyciągnął z szuflady stary zegarek, którego nie naprawił wiele lat temu. Rozebrał go na części, rozłożył trybiki na kawałku materiału, oddychając spokojnie. Złożył. Nakręcił. Tik. Jeszcze tik. I nagle – czas jakby przemówił, jakby powiedział: „Wciąż tu jestem”.

Następnego dnia wrócił. Potem znów. Po trzech tygodniach wymienił starą tabliczkę na nową: „Warsztat otwarty”. Kartka wisiała na krzywym taśmie, ale trzymała się pewnie, jakby wiedziała, iż tu jest jej miejsce.

Ludzie zaczęli do niego przychodzić. Starsze panie przynosiły zabytkowe zegarki z ostrożną nadzieją w oczach. Mężczyźni z drogimi mechanizmami wchodzili zdezorientowani, jakby awaria zegarka wywróciła ich świat do góry nogami. Młodzież podsuwała dziwne pomysły: „A można, żeby tarcza świeciła?” Tomek kiwał głową, brał ich skarby do ręki i naprawiał. Milczał. Słuchał. Czasem ludzie mówili nie o zegarkach, ale o swoich zmartwieniach – o rozwodach, o stracie, o tym, co pękło w środku. A on wstawiał trybik, i mechanizm znów ożywał.

Pewnego dnia przyszła do niego dziewczyna – drobna, z kasztanowymi włosami i lekkim uśmiechem. Nazywała się Zosia. Przyniosła zegarek po ojcu – porysowany, ze zastygniętymi wskazówkami. Patrzyła na Tomka z niepewnością, jakby bała się, iż tej rzeczy już nie da się uratować.

— Pan da radę? — zapytała cicho.

Skinął głową. Pracował długo, z przerwami, jakby nasłuchiwał nie tylko mechanizmu, ale też jej cichej tęsknoty.

Po miesiącu Zosia wróciła. Bez zegarka, ale z paczuszką, w której był gorąca herbat…i domowe ciasto, a gdy wyciągnęła z torby jeszcze małego rudego kota o imieniu Pazurek, Tomek zrozumiał, iż jego życie znów zaczyna toczyć się do przodu.

Idź do oryginalnego materiału