Przyszłość Przed Nami: Czas, Który Powraca

newsempire24.com 5 dni temu

Wszystko jeszcze przed nami: czas, który wraca

W deszczowy listopadowy wieczór w miasteczku Rzeka, przesiąkniętym zapachem wilgoci i opadłych liści, Jakub zatrzymał się przed witryną starego antykwariatu. Małe, eleganckie zegarki ze zmatowiałymi tarczami i delikatnymi wskazówkami zdawały się szeptać o przeszłości. Przypomniały mu dziadka, o tych dniach, gdy jako chłopiec zafascynowany śledził ruch trybów pod lupą. Jakub patrzył, jak wskazówki powoli posuwają się do przodu, i nagle zrozumiał: nie chce się spieszyć. Nie teraz. Nie tam, gdzie czeka koniec osiemnastu lat ich wspólnego życia. W środku wszystko już było postanowione, ale na zewnątrz—tylko szara mżawka, kałuże i chłód, od którego bolało serce.

Jakub wszedł do sali sądowej z kwadransem spóźnienia. Jego prawie była żona, Alicja, siedziała przy oknie, trzymając ręce na teczce z dokumentami. Jej twarz była spokojna, ale palce, nerwowo bawiące się rogiem papieru, zdradzały napięcie. Nie patrzyła na niego, nie była zła—po prostu czekała, jakby to nie był koniec ich historii, a jedynie formalność. Jakub przypomniał sobie, jak razem składali meble w ich pierwszym mieszkaniu: kłócili się, śmiali, pili herbatę na podłodze. To wspomnienie ukłuło go jak odłamek szkła, przełknął je, nie znajdując słów.

Sędzia była szybka jak wiatr za oknem. Pytania, podpisy, pieczątki—wszystko zajęło mniej niż dziesięć minut. Jakby ich wspólne lata—wakacje, kłótnie, noce pod starym kocem—dało się zamknąć w kilku formalnościach.

Na wyjściu Alicja powiedziała:
— Nie zapomnij poświadczyć papierów u notariusza. Dziś.

Jakub skinął głową. Chciał powiedzieć „przepraszam”, ale nie wiedział za co. Chciał powiedzieć „dziękuję”, ale nie znalazł za co. Zamiast tego wykrztusił:
— Ty… ładnie wyglądasz.

Spojrzała na niego jak na obcego i wyszła. Jej kroki rozpłynęły się w szumie deszczu, a lekki zapach jej perfum zawisł w powietrzu jak duch przeszłości.

Jakub zatrzymał się w pustym korytarzu sądu. Gdzieś trzasnęły drzwi, ktoś zakaszlał, ktoś rozmawiał przez telefon. A on myślał: „Czy to koniec? A może początek?”

Zamiast do domu pojechał do warsztatu dziadka, do starego zakątka Rzeki, gdzie czas jakby się zatrzymał. Mały pokój z niskim sufitem pachniał olejem i kurzem. Półki uginały się pod słoikami ze śrubkami, pudełkami z sprężynami i dawnym plakatem o zegarmistrzostwie. Klucz do warsztatu wciąż leżał w jego starym portfelu, w wytartej kieszonce. Jakub otworzył drzwi, zapalił światło. Lampa mrugnęła, ale rozbłysła, zalewając wszystko znajomym żółtym blaskiem, od którego w dzieciństwie bolały oczy.

Zegar na ścianie tykał, jakby zachowywał rytm jego życia. Jakub usiadł przy starym stole, przesunął palcami po chropowatym blacie, wyczuwając każde zadrapanie. Jego ręce drżały—nie ze strachu, ale z nagłej świadomości, iż znów mają cel. Wyjął z szuflady stary zegarek, którego nie zdążył naprawić lata temu. Rozłożył go na części, ułożył trybiki na płótnie, oddychając głęboko. Składał. Nakręcił. Tik. Jeszcze tik. I nagle—czas jakby się odezwał, szepcząc: „Jeszcze tu jestem”.

Następnego dnia wrócił. Potem znowu. Po trzech tygodniach wymienił starą tabliczkę na nową: „Warsztat otwarty”. Kartka wisiała na krzywym taśmie, ale trzymała się mocno, jakby wiedziała, iż tu jest jej miejsce.

Ludzie zaczęli przychodzić. Starsze panie przynosiły zabytkowe zegarki z ostrożną nadzieją w oczach. Mężczyźni z drogimi mechanizmami pojawiali się zdezorientowani, jakby awaria zegarka wywróciła ich świat. Nastolatki podsuwały dziwne pomysły: „A da się, żeby cyferblat świecił?” Jakub kiwał głową, brał ich skarby w ręce i naprawiał. Milczał. Słuchał. Czasem ludzie mówili nie o zegarkach, ale o swoich zmartwieniach—o rozwodach, stratach, o tym, co pękło w środku. A on wsuwał trybik, i mechanizm znów ożywał.

Pewnego dnia przyszła do niego dziewczyna—drobna, o kasztanowych włosach i lekkim uśmiechu. Miała na imię Zuzanna. Przyniosła zegarek ojca—porcelanowa tarcza była porysowana, wskazówki stanęły. Patrzyła na Jakuba z niepewnością, jakby bała się, iż tej rzeczy już nie da się uratować.
— Pan da radę?—zapytała cicho.

Skinął głową. Pracował długo, z przerwami, jakby nasłuchiwał nie tylko mechanizmu, ale i jej cichej tęsknoty.

Po miesiącu Zuzanna wróciła. Bez zegarka, ale z paczuszką, w której był gorący barszcz i domowe pierogi. Potem przyszła znów, bez powodu. Pewnego dnia razem sortowali pudełko z śrubkami, gdy nagle powiedziała:
— Ty nie tylko naprawiasz zegarki. Sklejasz ludzi. Kawałek po kawałku. Niepostrzeżenie.

Jakub się uśmiechnął—pierwszy raz nie z grzeczności, ale dlatego, iż nie mógł inaczej. Jego serce, które zamarzło tego szarego dnia w sądzie, zaczęło odtajać.

Rok później ten sam zegarek, który naprawił dla Zuzanny, tykał w ich wspólnym mieszkaniu. Obok stały książki, wazon z zasuszonymi stokrotkami i zdjęcie z ich spaceru nad Wisłą. Jakub wciąż się spóźniał—na targ po warzywa, na pociąg, na wieczorne pogawędki, na nowe życie, które teraz wydawało się ciepłe i pełne blasku.

Gdy Zuzanna pytała: „Gdzie byłeś?”—odpowiadał:
— Tam, gdzie czas ożywa. Gdzie się go nie traci, a odnajduje.

I to wystarczało. Bo czas teraz tykał nie tylko w zegarkach. Płynął obok, w ich krokach, w śmiechu, w ich wspólnej drodze.

Idź do oryginalnego materiału