Opowiem Wam historię, która od dawna ciąży na moim sercu, ale często ją w sobie duszę. Może myślę błędnie, iż inni mają gorzej. Niemniej jednak, dzisiaj pragnę wreszcie głośno wyznać, iż nie jestem szczęśliwa. I iż od zawsze odczuwałam smutek.

polregion.pl 1 godzina temu

Miała to być opowieść, którą długo nosiłam w sercu, ale rzadko dzieliłam się nią z kimkolwiek. Może myślałam, iż inni mają gorzej. A jednak dziś postanowiłam głośno powiedzieć: nie jestem szczęśliwa. Od zawsze czułam się nieszczęśliwa.

Trzydzieści lat temu wyszłam za Wojciecha. Nie z miłości, tylko dlatego, iż wydawało się to adekwatną decyzją. Rodzice powtarzali, iż jest stabilny, iż z nim niczego mi nie zabraknie. Posłuchałam ich.

Wtedy wierzyłam, iż miłość to nie najważniejsze. Liczy się bezpieczeństwo.

Ale jaki to był błąd.

**Upokorzenia jak codzienność**
Już od młodych lat Wojciech nie miał oporów, by upokarzać mnie przy innych.

choćby jajka na miękko ugotować nie umie! śmiał się przy stole w towarzystwie, a goście wybuchali śmiechem.

W łóżku jest jak drewniana kłoda dodawał, nie zważając na mój rumieniec, podczas gdy ja spuszczałam wzrok.

Milczałam. Znosiłam.

Próbowałam zasłużyć na jego uczucie. Gotowałam obiady, starałam się być czuła. Ale w odpowiedzi dostawałam tylko chłód i pogardę.

A potem urodziły się dzieci.

Pomyślałam: dla nich wytrzymam.

**Pod jednym dachem, ale w osobnych światach**
Gdy nasi synowie dorośli i wyprowadzili się, Wojciech choćby nie krył, iż już mnie nie potrzebuje.

Wybudował sobie oddzielny pokój w domu, gdzie teraz mieszka sam. Sąsiedzi i przyjaciele myśleli, iż to idealna rodzina na zewnątrz nic się nie zmieniło. Mieszkaliśmy pod jednym dachem, dzieliliśmy tę samą kuchnię.

Ale nikt nie wiedział, iż choćby lodówka była podzielona.

Na swoich pudełkach pisał grubymi literami W.K., żebym przypadkiem nie tknęła jego jedzenia.

Ja żyłam tym, na co mogłam sobie pozwolić prostą owsianką, ziemniakami, czasem fasolową zupą.

Do kuchni wchodziłam tylko pod jego nieobecność. To było jego królestwo. Rano i w południe jadłam w swoim pokoju, a jeżeli przypadkiem się spotkaliśmy, patrzył na mnie z irytacją.

Sam zasiadał do stołu z wędlinami, serami, butelką wina, nigdy nie dzieląc się ze mną ani kęsem.

Czułam się jak duch we własnym domu.

**Obojętność przesiąknięta nienawiścią**
Czasem szliśmy razem do sklepu. Każde kupowało tylko to, co zje.

Rachunki za wodę, prąd, telefon dzieliliśmy co do grosza.

Ale dla świata wciąż byliśmy parą. choćby nasi synowie, którzy rzadko nas odwiedzali, nie mieli pojęcia.

A ja cierpiałam dalej.

Znosiłam jego ciężkie spojrzenia, pogardę, lodowatą cisze.

Ale najgorsze były weekendy.

Wtedy dom stawał się polem bitwy.

**Jesteś niczym**
Chodził po domu, jakby każdy centymetr należał do niego. jeżeli zostawiłam coś po jego stronie stołu, wybuchał.

Zgrzytał cały dzień, aż w końcu eksplodował.

Jesteś głupią krową! wrzeszczał mi w twarz.

Tępą jak kamień przy drodze!

Długo zaciskałam zęby. Latami gryzłam się w język.

Aż w końcu coś we mnie pękło.

Znowu zaczął krzyczeć. choćby nie pamiętam już dlaczego.

Siedziałam naprzeciw niego, patrząc, jak jego twarz wykrzywia się ze złości.

W tamtej chwili miałam ochotę chwycić wazon i rzucić mu w głowę. Chciałam, żeby choć przez chwilę poczuł ból, który noszę w sobie od tylu lat.

Ale tego nie zrobiłam.

Po prostu wstałam i wyszłam do swojego pokoju.

Nie krzyczałam. Nie płakałam.

Bo wiedziałam: ten człowiek już dla mnie nie istnieje.

**Drżę, ale życie w strachu przeraża mnie jeszcze bardziej**
Wciąż tu jestem. Pod tym samym dachem.

Nie wiem, czy kiedykolwiek odważę się odejść.

Boję się.

Ale bardziej boję się umrzeć w tym domu, nie poznawszy prawdziwego szczęścia.

Modlę się tylko o jedno żeby moi synowie nigdy nie poszli tego samej drogi. Żeby żyli z kimś, kto ich kocha, szanuje, ceni.

A ja?

Na razie tylko wegetuję.

Idź do oryginalnego materiału