Pamiętam, iż kocham
No proszę, moje relacje z mężem odżyły… po remoncie. Myślałam, iż już zapomnieliśmy, co to czuć. W końcu szesnaście lat małżeństwa. To jak stary sweter: wygodny, znajomy, tylko iż już nie grzeje.
Żyliśmy z Tomkiem w przewidywalnym rytmie: praca, kolacja, rzadkie rozmowy przed snem. Nie kłóciliśmy się, nie wyjaśnialiśmy sobie nic – po prostu żyliśmy. Równo, spokojnie, niemal po bratersku. Bez fajerwerków, bez szaleńczych namiętności. Czasem wydawało mi się, iż jesteśmy jak dwa drzewa rosnące obok siebie: korzenie splątane, a korony od dawna sięgają w różne strony.
Aż zaczął się remont.
Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie to, iż Jasiek po raz pierwszy wyjechał na kolonie nad morze. Na dwa turnusy! „Mamo, jestem już dorosły!” – oznajmił dumnie nasz dwunastoletni syn, pakując do walizki buty z podświetleniem. Staliśmy z Tomkiem na peronie i machaliśmy do odjeżdżającego pociągu, a gdy wróciliśmy do pustego mieszkania, zrozumieliśmy: teraz jesteśmy tylko my i te ściany, które pamiętają nas zupełnie innych.
Żeby przyspieszyć sprawę, wynajęliśmy kawalerkę, a w naszym bloku zapanował chaos – obcy ludzie, hałas, zapach farby i potu. Wśród nich był Marek.
Wysoki, o szorstkich dłoniach i zimnych oczach. Przypominał mi młodego Tomka – barwą głosu, nawykiem mrużenia oczu, gdy się zastanawiał. Ale podczas gdy mój mąż mówił do mnie łagodnie, choćby w gniewie nie podnosząc głosu, Marek wrzeszczał na swoją żonę przez telefon tak, iż aż wstyd było słuchać.
Po raz pierwszy usłyszałam, jak mężczyzna może tak traktować kobietę, która urodziła mu dwoje dzieci. Przez zęby, z irytacją, jakby była mu coś winna. A potem okazało się, iż ma jeszcze kochankę.
Pewnego dnia wróciłam po zapomniane plany i zastałam go w salonie z młodą dziewczyną. Piszczała ze śmiechu, gdy opowiadał sprośny dowcip. Potem złapał ją w pasie i przycisnął do jeszcze niepomalowanej ściany.
I wtedy nagle się przestraszyłam.
Nie za nią – za siebie.
A co jeżeli Tomek też ma gdzieś taką głupią dziewczynę, która cieszy się z jego uwagi jak z jałmużny? Co jeżeli od dawna żyje podwójnym życiem, a ja jestem ostatnią, która się o tym dowie?
Tamtego wieczoru przy kolacji wpatrywałam się w męża. Szukałam w jego oczach tego samego – obojętności, zmęczenia, chęci ucieczki. A on nagle zapytał:
– Jak się trzymasz? Nie za bardzo męczy cię ten całkowity bałagan?
Tymczasem robotnicy zdarli stare tapety w naszym bloku z wielkiej płyty, a spod warstwy papieru wyłoniły się ślady naszych pierwszych lat. Oto rozmyta różowa plama. To my z Tomkiem, pijani od szampana, świętowaliśmy wprowadzenie. Wziął mnie wtedy na ręce, ja krzyknęłam, butelka wyślizgnęła się – i połowa wylała się na ścianę.
A oto wgłębienia po gwoździach – ślady tej półki, którą Tomek majstrował cały weekend, gdy ja byłam u rodziców. „Nie wchodź!” – krzyczał przez zamknięte drzwi, gdy ja śmiałam się i tupałam z niecierpliwości. Półka wyszła krzywo, ale stała dziesięć lat.
… Trzy dni później pojechaliśmy wybierać tapety.
Tomek, który zawsze zostawiał mi decyzje, nagle ożył. Drobiazgowo porównywał odcienie, pytał: „Które ci się bardziej podobają?”. Nie spieszył się, nie oszczędzał – wybierał. Dla nas. Dla naszego domu. Dotykał faktur, wodził palcami po próbkach, zastanawiał się:
– Myślisz, iż ten perłowy odcień będzie ładnie wyglądał przy lampie?
Gdy doszliśmy do tapet do sypialni, nagle sięgnął po delikatne, niebieskie z ledwo widocznym srebrnym wzorem.
– Jak w tym hotelu w Sopocie – mrukną pod nosem.
Odetchnęłam zaskoczona: jeszcze przed ślubem, podczas naszej pierwszej wspólnej wycieczki, spędziliśmy całą noc na balkonie, słuchając morza. Ściany tam były dokładnie w tym samym kolorze.
Potem był salon meblowy, gdzie uparł się na fotel z wysokim, wygiętym zagłówkiem – „żebyś mogła czytać przy dobrym świetle”.
– Skąd wiesz, iż tego potrzebuję? – spytałam.
– Żyję z tobą szesnaście lat – uśmiechnął się. – Musiałem coś zapamiętać.
W jego głosie nie było irytacji, tylko ciepła, cicha czułość. Ta sama, co dawniej. I wtedy zrozumiałam: on wciąż mnie kocha. Po prostu to uczucie zagubiło się gdzieś w codzienności, w przyzwyczajeniu, w dniach, które zlały się w jedno.
Ale nie zniknęło.
– W sypialni sami przykleimy tapety – niespodziewanie zaproponował Tomek, gdy remont dobiegał końca.
Zamarłam.
– Przecież nienawidzisz tapetowania…
– Nienawidziłem – prychnął. – Ale dla naszego pierwszego mieszkania się przemogłem, pamiętasz?
Tak, pod warstwą codzienności, pod brzemieniem lat, pod przyzwyczajeniem – wciąż żyje ten sam chłopak, który nosił mi kawę w termI teraz stoimy w środku naszej nowej sypialni, przyklejając ostatni pasek tapety, a za oknem powoli zachodzi słońce, jakby przypominając, iż choćby po latach można na nowo odnaleźć to, co wydawało się już stracone.