Przypomniałam sobie, iż kocham
No proszę, mój związek z mężem odżył… po remoncie. Myślałam, iż już zapomnieliśmy, jak to jest czuć. W końcu szesnaście lat małżeństwa. To trochę jak stary sweter: wygodny, oswojony, tylko już nie grzeje.
Żyliśmy z Darkiem w przewidywalnym rytmie: praca, kolacja, rzadkie rozmowy przed snem. Nie kłóciliśmy się, nie wyjaśnialiśmy relacji – po prostu funkcjonowaliśmy. Równo, spokojnie, niemal po bratersku. Bez błysków, bez szaleńczych namiętności. Czasem wydawało mi się, iż jesteśmy jak dwa drzewa rosnące obok siebie: korzenie się splotły, a korony od dawna sięgają w przeciwnych kierunkach.
Aż zaczęliśmy remont.
Nie zdecydowaliśmy się na to bez powodu. Krzyś po raz pierwszy wyjechał na kolonie nad morze. Na dwa turnusy! „Mamo, jestem już duży!” – oświadczył dumnie nasz dwunastoletni syn, pakując do plecaka buty z podświetleniem. Staliśmy z Darkiem na peronie, machając do odjeżdżającego pociągu, a gdy wróciliśmy do pustego mieszkania, uświadomiliśmy sobie: teraz jesteśmy tylko my i te ściany, które pamiętają nas zupełnie innych.
Żeby przyspieszyć sprawę, wynajęliśmy kawalerkę, a w naszym mieszkaniu zamieszkali obcy ludzie – hałaśliwi, pachnący farbą i potem. Wśród nich był Wiesiek.
Wysoki, o szorstkich dłoniach i zimnych oczach. Przypomniał mi młodego Darka – barwą głosu, nawykiem mrużenia oczu, gdy się zastanawiał. Ale jeżeli mój mąż mówił do mnie łagodnie, choćby w gniewie nie podnosząc głosu, to Wiesiek wrzeszczał na żonę przez telefon tak, iż wstyd było słuchać.
Pierwszy raz usłyszałam, jak mężczyzna może tak rozmawiać z kobietą, która urodziła mu dwoje dzieci. Przez zęby, z irytacją, jakby była mu coś winna. A potem okazało się, iż ma jeszcze kochankę.
Pewnego dnia weszłam po zapomniane plany i zastałam go w salonie z młodą dziewczyną. Piszczała ze śmiechu, gdy opowiadał sprośny dowcip. Potem złapał ją w pasie i przycisnął do jeszcze nie pomalowanej ściany.
I wtedy nagle się przestraszyłam.
Nie o nią – o siebie.
A nuż Darek też ma gdzieś taką głupią laleczkę, która cieszy się z jego uwagi jak z jałmużny? A nuż od dawna żyje podwójnym życiem, a ja jestem ostatnią, która się o tym dowie?
Tamtego wieczoru uważnie przyglądałam się mężowi podczas kolacji. Szukałam w jego oczach tego samego – obojętności, zmęczenia, chęci ucieczki. A on nagle zapytał:
– Jak tam, nie za bardzo się męczysz w tym całym bałaganie?
Tymczasem robotnicy zdarli stare tapety w naszej kostce, a spod warstwy papieru odsłoniły się ślady naszych pierwszych lat. Tu różowa plama. To my z Darkiem, pijani od szampana, świętowaliśmy wprowadzanie. Wziął mnie wtedy na ręce, ja krzyknęłam, butelka wysunęła mu się z dłoni – i pół trunku wylądowało na ścianie.
A tam wgłębienia po gwoździach – ślady tej półki, którą Darek majsterkował cały weekend, gdy byłam u rodziców. „Nie wchodź!” – krzyczał znad drzwi, a ja śmiałam się i tupałam z niecierpliwości. Półka wyszła krzywo, ale stała dziesięć lat.
… Trzy dni później pojechaliśmy wybierać tapety.
Darek, który zawsze zostawiał podejmowanie decyzji mnie, nagle ożył. Skrupulatnie porównywał odcienie, pytał: „Które ci się bardziej podobają?”. Nie spieszył się, nie oszczędzał – wybierał. Dla nas. Dla naszego domu. Próbował faktur, wodził palcami po próbkach, zastanawiał się:
– Myślisz, iż ten perłowy odcień będzie grał w świetle lampy?
Gdy podeszliśmy do rolek do sypialni, sięgnął nagle po delikatnie niebieskie tapety z ledwo widocznym srebrnym wzorem.
– Jak w tym hotelu w Kołobrzegu – mruknął.
O mało nie krzyknęłam: jeszcze przed ślubem, podczas naszej pierwszej wspólnej wycieczki, spędziliśmy całą noc na balkonie, słuchając morza. Ściany były dokładnie w tym samym kolorze.
Potem poszliśmy do salonu meblowego, gdzie uparł się na fotel z wysokim, wygiętym zagłówkiem – „żebyś mogła czytać przy dobrym świetle”.
– Skąd wiesz, iż tego potrzebuję? – spytałam.
– No żyję z tobą szesnaście lat – uśmiechnął się. – Chyba coś musiałem zapamiętać.
W jego głosie nie było irytacji, tylko ciepła, cicha czułość. Ta sama, z naszych początków. I wtedy zrozumiałam: on wciąż mnie kocha. Po prostu to uczucie zagubiło się gdzieś w codzienności, w rutynie, w dniach podobnych do siebie jak dwie krople wody.
Ale nie zniknęło.
– Może w sypialni przykleimy sami? – niespodziewanie zaproponował Darek, gdy remont był już na ukończeniu.
Zamarłam.
– Przecież nienawidzisz kleić tapet…
– Nienawidziłem – uśmiechnął się. – Ale dla naszego pierwszego mieszkania zniosłem, pamiętasz?
Tak, pod warstwą codzienności, pod ciężarem lat, pod nawykiem – wciąż jest ten sam chłopak, który nosił mi kawę w termosie przez pół miasta. Tylko zapomnieliśmy, gdzie się schowaliśmy.
… I oto stoimy w środku sypialni, a Darek znów, jak przed laty, myli górę i dół tapet:
– Cholera – mamrocze. – Dlaczego one zawsze wyglądają tak samo z obu stron?
Śmieję się i podaję mu nowy arkusz. Za oknem lipcowy deszcz, a w głowie – wspomnienia. Oto malujemy ściany w pierwszym mieszkaniu, i Darek przypadkiem kładzie dłoń na świeżej farbie. Oto jesteśmy w domu rodziców, gdzie potajemnie przemalowuje tapety w moim pokoju, gdy ja jestem w akademiku.
– Najważniejsze, żeby skończyć do 25. – mówię. – Krzyś wraca.
Darek kiwa głową i nagle bierze moją rękę, ubrudzoną klejem.
– A pamiętasz, jak u niego w szkole tapety kleiliśmy?
Jak zapomnieć. My, odpowiedzialni rodzice pierwszoklasisty, zgłosiliśmy się do wspólnego klejenia. Ściany były pomalowane, a my nie wiedzieliśmy, iż taką farbę trzeba koniecznie usunąć. Rano wszystkie pasy, jakby na złość, odkleiły się. Musieliśmy na gwałtownie zdzierać farbę szpachlami i zaczynaćI znów jesteśmy tylko my – trochę starsi, trochę mądrzejsi, ale wciąż ci sami, którzy kiedyś wierzyli, iż miłość wystarczy, by przetrwać choćby największy bałagan życia.