Przypomniałam sobie, co oznacza miłość

twojacena.pl 8 godzin temu

Przypomniałam sobie, iż kocham

No proszę, moje relacje z mężem odżyły… po remoncie. Myślałam, iż już zapomnieliśmy, jak to jest czuć. W końcu szesnaście lat małżeństwa. To jak ze starą bluzą: wygodna, znajoma, tylko już nie grzeje.

Żyliśmy z Wojtkiem w przewidywalnym rytmie: praca, kolacja, rzadkie rozmowy przed snem. Nie kłóciliśmy się, nie wyjaśnialiśmy – po prostu istnieliśmy. Spokojnie, niemal jak rodzeństwo. Bez iskier, bez szaleństw. Czasem wydawało mi się, iż jesteśmy jak dwa drzewa rosnące obok siebie: korzenie splątane, ale korony od lat się rozchodzą.

Aż zaczął się remont.

Nie zaplanowaliśmy go bez powodu. Jaś po raz pierwszy wyjechał na kolonie nad morze. Na dwa tygodnie! „Mamo, jestem już duży!” – oświadczył dumnie nasz dwunastoletni syn, wrzucając do plecaka buty ze świecącymi podeszwami. Razem z Wojtkiem staliśmy na peronie i machaliśmy odjeżdżającemu pociągowi, a gdy wróciliśmy do pustego mieszkania, dotarło do nas: teraz jesteśmy tylko my i te ściany, które pamiętają nas zupełnie innych.

Żeby przyspieszyć sprawę, wynajęliśmy kawalerkę, a w naszym mieszkaniu zamieszkali obcy ludzie – głośni, śmierdzący farbą i potem. Wśród nich był Marek.

Wysoki, o grubych dłoniach i zimnych oczach. Przypominał mi młodego Wojtka – barwą głosu, nawykiem mrużenia oczu, gdy myślał. Ale jeżeli mój mąż mówił do mnie łagodnie, choćby w gniewie nie podnosząc głosu, to Marek wrzeszczał na swoją żonę przez telefon, iż aż wstyd było słuchać.

Pierwszy raz usłyszałam, jak mężczyzna może tak rozmawiać z kobietą, która urodziła mu dwoje dzieci. Przez zęby, z irytacją, jakby mu coś była winna. A potem okazało się, iż ma też kochankę.

Pewnego dnia wróciłam po zapomniane plany i zastałam go w salonie z młodą dziewczyną. Piszczała ze śmiechu, gdy opowiadał sprośny dowcip. Potem chwycił ją w talii i przycisnął do jeszcze niepomalowanej ściany.

I wtedy nagle się przestraszyłam.

Nie o nią – o siebie.

A co jeżeli Wojtek też ma gdzieś taką głupią dziewczynę, która cieszy się jego uwagą jak jałmużną? jeżeli od lat żyje podwójnym życiem, a ja jestem ostatnią, która się o tym dowie?

Tego wieczoru przyglądałam się mężowi podczas kolacji. Szukałam w jego oczach tego samego – obojętności, zmęczenia, pragnienia ucieczki. A on nagle zapytał:

– Jak się trzymasz? Nie za bardzo męczy cię ten cały bałagan?

Tymczasem robotnicy zdarli stare tapety w naszej „kostce”, odsłaniając ślady naszych pierwszych lat. Tam różowa plama – to my z Wojtkiem, pijani szampanem, świętowaliśmy nowe mieszkanie. Wziął mnie wtedy na ręce, ja krzyknęłam, butelka wysunęła mu się z dłoni – i połowa wylała się na ścianę.

A tam ślady po gwoździach – pozostałość tej półki, którą Wojtek majsterkował całe weekendy, gdy ja byłam u rodziców. „Nie wchodź!” – wołał za drzwiami, ja zaś śmiałam się i tupałam z niecierpliwości. Półka wyszła krzywo, ale stała dziesięć lat.

…Trzy dni później pojechaliśmy wybierać tapety.

Wojtek, który zawsze zostawiał decyzje mnie, nagle ożył. Skrupulatnie porównywał odcienie, pytał: „Które ci się bardziej podobają?”. Nie śpieszył się, nie oszczędzał – wybierał. Dla nas. Dla naszego domu. Wodził palcami po próbkach, zastanawiał się:

– Myślisz, iż ten perłowy odcień będzie dobrze wyglądał przy lampie?

Gdy doszliśmy do tapet do sypialni, nagle sięgnął po delikatnie błękitne, z ledwo widocznym srebrnym wzorem.

– Jak w tym hotelu w Sopocie – mruknął.

Westchnęłam: jeszcze przed ślubem, podczas naszej pierwszej wspólnej podróży, siedzieliśmy całą noc na balkonie, słuchając morza. Ściany tam były dokładnie tego samego koloru.

Później meblowy salon, gdzie uparł się na fotel z wysokim, wygiętym zagłówkiem – „żebyś mogła czytać w dobrym świetle”.

– Skąd wiedziałeś, iż tego potrzebuję? – spytałam.

– Żyję z tobą szesnaście lat – uśmiechnął się. – Musiałem coś zapamiętać.

W jego głosie nie było irytacji, tylko ciepła, cicha czułość. Ta sama, z naszych początków. I wtedy zrozumiałam: on mnie wciąż kocha. Po prostu to uczucie zagubiło się gdzieś po drodze, w codzienności, w rutynie, w dniach podobnych do siebie.

Ale nie zniknęło.

– Możemy tapety w sypialni położyć sami – niespodziewanie zaproponował Wojtek, gdy remont miał się ku końcowi.

Zastygłam.

– Przecież nienawidzisz kleić tapet…

– Nienawidziłem – uśmiechnął się. – Ale dla naszego pierwszego mieszkania znosiłem, pamiętasz?

Tak, pod warstwą codzienności, pod ciężarem lat, pod nawykami – wciąż żył ten sam chłopak, który niósł mi kawę w termosie przez pół miasta. Tylko zapomnieliśmy, gdzie się schowaliśmy.

…I oto stoimy w środku sypialni, a Wojtek znów, jak przed laty, myli górę z dołem tapety:

– Cholera – mruczy – dlaczego zawsze wyglądają jednakowo z obu stron?

Śmieję się i podaję mu kolejny arkusz. Za oknem lipcowy deszcz, a w głowie wspomnienia. Oto malujemy ściany w pierwszym mieszkaniu, a Wojtek przypadkiem opiera dłoń na świeżej farbie. Oto jesteśmy w domu rodziców, gdzie potajemnie zmienia tapety w moim dawnym pokoju, gdy ja jestem w akademiku.

– Ważne, żeby skończyć do 25. – mówię. – Jaś wraca.

Wojtek kiwa głową i nagle bierze moją rękę, umazaną klejem.

– Pamiętasz, jak kleiliśmy u niego w szkole tapety?

Jak zapomnieć. Jako odpowiedzialni rodzice pierwszoklasisty zgłosiliśmy się na ochotników. Ściany były pomalowane, a my nie wiedzieliśmy, iż taką farbę trzeba zedrzeć. Rano wszystkie pasy, jak na złość, odkleiły się. Musieliśmy gwałtownie skuć farbę i zacząć od nowa.

– No, wtedy naprawdę daliśmy plamę – uśmiecham się, rozsmarowując klej.

Wojtek prycha:

– Powiedziałaś wtedy, iż nigdy więcej w życiu…

– …a proszęI nagle po latach ciszy znów poczułam, iż ten dom, ten mężczyzna i ta miłość – to wszystko wciąż moje, tylko trochę zapomniane, jak te stare fotografie wyłaniające się spod warstw farby.

Idź do oryginalnego materiału