Nie pojadę! krzyknęła Kalina i z trzaskiem zatrzasnęła drzwi swego pokoju.
Spadaj, królewno! mruknęła Wiesława, poprawiając szlafrok. Żyje na mojej karku, a jeszcze warunki stawia.
Kalina miała piętnaście lat. Jej ojciec zginął w wypadku dwa lata wcześniej. Rodzice byli po rozwodzie, ale mama Kaliny, Bogna, nie poradziła sobie z żalem: najpierw łzy, potem butelka, w końcu karetka. Potem cisza. Serce stanęło.
Dziewczynki nie zabrano do domu dziecka. Zabrała ją ciotka, siostra ojca Grażyna Nowacka, surowa, małomówna kobieta z siwym kokiem. Odeszła sprawę opieki. Ale po pół roku pozbyła się Kaliny jak mankietów: Kalina jest niezaradna, nie słucha, u nas nie chce być, a mąż się nie zgadza. U Wiesi miejsca w bród.
Tak Kalina wylądowała w domu macochy. Wiesława Wiśniewska była drugą żoną jej ojca. Tą samą, z powodu której mama niegdyś się wypłakiwała. Wcześniej Kalina nienawidziła jej z daleka. Teraz musiały mieszkać pod jednym dachem.
Jeść będziesz? warknęła Wiesława, stukając łyżką o garnek.
Nie, odparła sucho dziewczyna.
Masz to jak w banku. Po czipsach tylko nie buszuj w domu. Ja nie kupowałam.
Dom Wiesławy był stary, ale przestronny i wygodny. Ojciec zdążył zrobić remont: kuchnia z meblami w kolorze kawy z mlekiem, salon w beżowej tapetce, choćby kocioł postawił nowy. Choć dom był miły, Kalina czuła w nim dziwny chłód.
Pogadajmy na czysto, siądźmy na kopercie pewnego dnia oświadczyła macocha, nie wytrzymując. Wiesz, ja ciebie nie kocham. Ty mnie też nie. To nasze wspólne. Ale dałam ojcu słowo: cię nie wyrzucę. Ty będziesz się uczyć, ja ugotuję i posprzątam żyj, tylko nie rządź tu jak Oktawian i nie ucharakteryzuj się na kazimierską sierotkę. Ja swoje w życiu przeszłam.
Kalina zacisnęła pięści, ale milczała.
Moja mama rzuciła Wiesława umarła, jak miałam siedem. Ojciec zapijał się. Ja od piętnastu lat na trzech fuchach harowałam. A twój tata, żebyś wiedziała, sam za mną łaził. Więc za jego wybryki na mnie nie pluj.
Na tym stanęło.
Słowo za słowem, rozmowy robiły się krótsze, a spojrzenia ostrzejsze. Nie kłóciły się jawnie, ale atmosfera gęstniała.
Pewnego dnia Kalina wróciła ze szkoły, zobaczyła na stole kartkę i oniemiała:
> Pojechałam do siostry w Lublinie. Wracam za tydzień. Pieniądze na stole. Kup ziemniaki, gotuj sobie sama. Nie zapomnij, Murka je według grafiku. W.
Żadnego ściskam, trzymaj się, bądź grzeczna. Tylko kot, ziemniaki i grafik. Kalinie choćby przykro się zrobiło.
Nagle poczuła pustkę telewizor wyłączony, czajnik zimny, kurz ledwie osiadł na parapecie. Po raz pierwszy od dawna zlękła się naprawdę.
A jak nie wróci? Co ja wtedy pocznę? szepnęła w ciszę.
Kalina weszła do pokoju Wiesławy, zajrzała do szafy, do szuflady… Znalazła zdjęcia. Oto mała Wiesia z warkoczykami. Oto już dorosła w białym fartuchu. Oraz z jej ojcem. I z nią, Kaliną, jako trzylatką na rękach. Uśmiech Wiesławy był wtedy autentyczny.
Kalina usiadła na skraju łóżka i jakoś tak się popłakała. Wszystko się w niej pomieszało: ból z żalem i strach.
—
Dni bez Wiesławy Wiśniewskiej płynęły powoli, ale jakoś bardziej luzacko.
Kalina włączała muzykę, jadła prosto z garnka, wylegiwała się z Murkiem na kanapie. ale w tej leniwej niezależności pojawiło się dziwne uczucie jakby czegoś jej brakowało. Albo kogoś.
Czwartego dnia zrobiło się jej nudno. Piątego nieswojo. Szóstego Wiesława wróciła.
Kalina siedziała w kuchni nad książkami, gdy trzasnęły drzwi wejściowe.
Twój kot zjeżdża na głowę wrzasnęła Wiesława z progu. Miauczy jak w operetce. Przecież karmiłaś go?
Tak, według grafiku, mruknęła Kalina, wstając.
Lecz spojrzała na macochę i zamarła. Ta wyglądała na zmęczoną. Torby ciężkie, twarz blada, a w rękach koperta.
Patrz, co ci przywiozłam niespodzianie łagodnie rzekła Wiesława i podała kopertę. Tam o twojej mamie.
Kalina się zdenerwowała:
O mamie?
Twoja mama miała siostrę. Wyszła za Łotysza, wyjechała. Sama ciebie szukała, ale… W Lublinie się z nią spotkałam. Zost
Łucja Żółkiewska westchnęła cicho, pozwalając Alicji przytulić się mocniej, podczas gdy na kuchni unosił się zapach pierogów, a ciepło zwykłej, codziennej miłości wypełniało cały ich gwarliwy dom, gdzie teraz rozbrzmiewał śmiech wnuka, brzęk naczyń i spokojny gwizd czajnika.