Przyjechaliśmy, a was nie ma! Jak spotkanie z rodziną zmieniło się w skandal

newskey24.com 1 tydzień temu

„Niby przyjechaliśmy, a was nie ma!”: Jak jedno spotkanie z rodziną przerodziło się w prawdziwy skandal

Nazywam się Weronika i mieszkam w Gdańsku razem z mężem Markiem. Nasza historia zaczęła się dwanaście lat temu, gdy przyjechałam do Trójmiasta, by studiować na uniwersytecie. Po ukończeniu nauki znalazłam pracę, a niedługo los zetknął mnie z Markiem. Spotykaliśmy się około roku, po czym wzięliśmy ślub.

Pierwsze lata wspólnego życia spędziliśmy u jego rodziców, oszczędzając każdą złotówkę, by uzbierać na własne mieszkanie. W końcu udało się — kupiliśmy przytulne dwupokojowe mieszkanie, choć z kredytem, który jeszcze długo będziemy spłacać. Mimo to — był to nasz dom, nasza mała twierdza.

Wydawałoby się, iż spełniliśmy marzenie, teraz tylko cieszyć się życiem. ale wraz z własnym mieszkaniem spadła na nas lawina niespodziewanych gości. Rodzina — trudno się dziwić! — zaczęła tłumnie zjeżdżać do Gdańska, „odwiedzić nas” i „zwiedzić miasto”. Naturalnie, nikt nie miał ochoty płacić za hotel, skoro mamy „dwa pokoje”, więc miejsca powinno wystarczyć…

Tego lata, po latach bez porządnego urlopu, w końcu udało nam się z mężem uzgodnić wspólny wyjazd. Od dawna marzyliśmy o morzu. Kupiliśmy bilety na 15 czerwca, ja zaś z zapałem zabrałam się za pakowanie — walizki, bilety, plany.

I wtedy, 10 czerwca, dzwoni moja kuzynka Kinga. Wesoła jak zawsze:

— Weronika, tak sobie pomyśleliśmy i postanowiliśmy: przyjeżdżamy do was 20 czerwca! Ja, mąż i syn! Otwierasz nam drzwi?

Przez chwilę stałam oszołomiona, ale gwałtownie się pozbierałam:

— Kinga, wyjeżdżamy z Markiem nad morze. Nie będzie nas w domu.

Jej odpowiedź była, delikatnie mówiąc, zaskakująca:

— Jakie morze?! Odwołujcie wyjazd! Rok się nie widzieliśmy! Rodzina jest ważniejsza!

Westchnęłam i odparłam stanowczo:

— Nie. Jedziemy na zaplanowany odpoczynek. Bilety kupione, walizki spakowane. choćby dla ciebie, Kinga, nie zrezygnuję z urlopu.

Kuzynka rzuciła słuchawką. Wzruszyłam ramionami i wróciłam do pakowania. Odlecieliśmy 15 czerwca, zgodnie z planem. Słońce, plaża, szczęście.

A wieczorem 20 czerwca zadzwonił telefon. Numer Kingi. Machinalnie odebrałam — i usłyszałam wrzask:

— Weronika! Gdzie wy się włóczycie?! Stojymy pod waszymi drzwiami, dzwonimy, a tu pustki! To skandal!

Odpowiedziałam spokojnie:

— Jesteśmy nad morzem, Kinga. Przecież cię uprzedzałam.

— Myślałam, iż żartujesz! Żeby mnie zniechęcić!

— Mówiłam poważnie.

— I co my teraz mamy zrobić?!

— Wynajmijcie hotel. Albo wracajcie do domu.

— Nie mamy pieniędzy na hotel!

— To wasza sprawa. Jesteście dorośli. Zrobiłam, co do mnie należało — uprzedziłam.

Rozmowa się urwała — Kinga ponownie rozłączyła się bez słowa. Od tamtej pory już nie dzwoniła.

Później dowiedziałam się, iż kuzynka rozniosła po rodzinie „straszną wieść”: jak to jestem niewdzięczna i bez serca, zostawiłam bliskich bez dachu nad głową! Co gorsza — niemal wszyscy stanęli po jej stronie. Uważają, iż postąpiłam źle, iż powinnam była „jakoś się dostosować” dla gości.

A ja pozostaję przy swoim: cóż złego zrobiłam? W tym, iż po latach ciężkiej pracy zapragnęłam spędzić urlop z mężem nad morzem? W tym, iż uprzedziłam o swojej nieobecności?

Kinga miała wszystko: informację, czas na zmianę planów, możliwość dostosowania się. A brak pieniędzy na hotel — to już jej problem, nie mój obowiązek.

I wiecie, co zrozumiałam po tej historii? Czasem choćby najbliżsi nie szanują twoich granic. Oczekują, iż zawsze poświęcisz się dla ich wygody. A jeżeli odmówisz — stajesz się „zdrajcą”.

Nie, nie będę już przepraszać za to, iż wybrałam siebie. Przed nikim.

A wy jak myślicie — czy miałam rację?

Idź do oryginalnego materiału