„Niby przyjechaliśmy, a was nie ma!”: Jak jedno spotkanie z rodziną przerodziło się w prawdziwy skandal
Nazywam się Weronika i mieszkam w Gdańsku razem z mężem Markiem. Nasza historia zaczęła się dwanaście lat temu, gdy przyjechałam do Trójmiasta, by studiować na uniwersytecie. Po ukończeniu nauki znalazłam pracę, a niedługo los zetknął mnie z Markiem. Spotykaliśmy się około roku, po czym wzięliśmy ślub.
Pierwsze lata wspólnego życia spędziliśmy u jego rodziców, oszczędzając każdą złotówkę, by uzbierać na własne mieszkanie. W końcu udało się — kupiliśmy przytulne dwupokojowe mieszkanie, choć z kredytem, który jeszcze długo będziemy spłacać. Mimo to — był to nasz dom, nasza mała twierdza.
Wydawałoby się, iż spełniliśmy marzenie, teraz tylko cieszyć się życiem. ale wraz z własnym mieszkaniem spadła na nas lawina niespodziewanych gości. Rodzina — trudno się dziwić! — zaczęła tłumnie zjeżdżać do Gdańska, „odwiedzić nas” i „zwiedzić miasto”. Naturalnie, nikt nie miał ochoty płacić za hotel, skoro mamy „dwa pokoje”, więc miejsca powinno wystarczyć…
Tego lata, po latach bez porządnego urlopu, w końcu udało nam się z mężem uzgodnić wspólny wyjazd. Od dawna marzyliśmy o morzu. Kupiliśmy bilety na 15 czerwca, ja zaś z zapałem zabrałam się za pakowanie — walizki, bilety, plany.
I wtedy, 10 czerwca, dzwoni moja kuzynka Kinga. Wesoła jak zawsze:
— Weronika, tak sobie pomyśleliśmy i postanowiliśmy: przyjeżdżamy do was 20 czerwca! Ja, mąż i syn! Otwierasz nam drzwi?
Przez chwilę stałam oszołomiona, ale gwałtownie się pozbierałam:
— Kinga, wyjeżdżamy z Markiem nad morze. Nie będzie nas w domu.
Jej odpowiedź była, delikatnie mówiąc, zaskakująca:
— Jakie morze?! Odwołujcie wyjazd! Rok się nie widzieliśmy! Rodzina jest ważniejsza!
Westchnęłam i odparłam stanowczo:
— Nie. Jedziemy na zaplanowany odpoczynek. Bilety kupione, walizki spakowane. choćby dla ciebie, Kinga, nie zrezygnuję z urlopu.
Kuzynka rzuciła słuchawką. Wzruszyłam ramionami i wróciłam do pakowania. Odlecieliśmy 15 czerwca, zgodnie z planem. Słońce, plaża, szczęście.
A wieczorem 20 czerwca zadzwonił telefon. Numer Kingi. Machinalnie odebrałam — i usłyszałam wrzask:
— Weronika! Gdzie wy się włóczycie?! Stojymy pod waszymi drzwiami, dzwonimy, a tu pustki! To skandal!
Odpowiedziałam spokojnie:
— Jesteśmy nad morzem, Kinga. Przecież cię uprzedzałam.
— Myślałam, iż żartujesz! Żeby mnie zniechęcić!
— Mówiłam poważnie.
— I co my teraz mamy zrobić?!
— Wynajmijcie hotel. Albo wracajcie do domu.
— Nie mamy pieniędzy na hotel!
— To wasza sprawa. Jesteście dorośli. Zrobiłam, co do mnie należało — uprzedziłam.
Rozmowa się urwała — Kinga ponownie rozłączyła się bez słowa. Od tamtej pory już nie dzwoniła.
Później dowiedziałam się, iż kuzynka rozniosła po rodzinie „straszną wieść”: jak to jestem niewdzięczna i bez serca, zostawiłam bliskich bez dachu nad głową! Co gorsza — niemal wszyscy stanęli po jej stronie. Uważają, iż postąpiłam źle, iż powinnam była „jakoś się dostosować” dla gości.
A ja pozostaję przy swoim: cóż złego zrobiłam? W tym, iż po latach ciężkiej pracy zapragnęłam spędzić urlop z mężem nad morzem? W tym, iż uprzedziłam o swojej nieobecności?
Kinga miała wszystko: informację, czas na zmianę planów, możliwość dostosowania się. A brak pieniędzy na hotel — to już jej problem, nie mój obowiązek.
I wiecie, co zrozumiałam po tej historii? Czasem choćby najbliżsi nie szanują twoich granic. Oczekują, iż zawsze poświęcisz się dla ich wygody. A jeżeli odmówisz — stajesz się „zdrajcą”.
Nie, nie będę już przepraszać za to, iż wybrałam siebie. Przed nikim.
A wy jak myślicie — czy miałam rację?